Chcieliśmy wygrywać, i to się liczyło
Treść
Rozmowa z Pawłem Zagumnym, rozgrywającym reprezentacji Polski siatkarzy
Przed mistrzostwami świata na pewno rozważał Pan zarówno optymistyczny, jak i pesymistyczny scenariusz tego, co może wydarzyć się we Włoszech. Proszę przyznać, czy w czarnych myślach przypuszczał Pan, że reprezentacji Polski może zabraknąć w czołowej dwunastce?
- Nie, apetyty mieliśmy większe, zdecydowanie większe. Mój prywatny plan minimum zakładał wejście do ósemki. Nie uznałbym tego na pewno za sukces, ale za wynik przyzwoity, niebędący dotkliwą porażką. Początek zmagań był jeszcze w miarę dobry, niestety dwa ostatnie mecze, najważniejsze, kompletnie nam nie wyszły. Nie tak to miało wyglądać, nie tak miało się skończyć.
Zwłaszcza że wszyscy spodziewali się, że wrócicie z Italii z medalami. Najwięksi optymiści liczyli nawet, że z tymi z najcenniejszego kruszcu.
- Ja nigdy nie składałem podobnych deklaracji. Nie dlatego, że nie wierzyłem w sukces, przeciwnie, jak koledzy chciałem walczyć o najwyższe cele, ale wiedziałem, że będziemy musieli bić się o medal. Wyrwać go. Miałem, mieliśmy świadomość, że nikt nam niczego nie da za darmo.
Co się zatem stało, że po trzech dobrych występach nastąpiła katastrofa?
- Nie znam odpowiedzi na to pytanie i podejrzewam, że długo nikt jej nie znajdzie. Dlatego trudno mi mówić o przyczynach porażki. Byłem zdziwiony, zaszokowany tak samo jak pan, jak kibice. Wydawało się, że nasza forma rośnie, tymczasem przeszliśmy metamorfozę, która wszystko wywróciła do góry nogami. A co gorsze, nie mamy pojęcia, dlaczego.
Może zostały popełnione jakieś błędy w przygotowaniu fizycznym?
- Raczej nie. Co prawda przez cały sezon nie omijały nas kłopoty zdrowotne, ale to na pewno nie była główna przyczyna. Nie potrafię znaleźć odpowiedzi i przypuszczam, że podobnie ciężko będzie ją znaleźć trenerowi. Wszyscy byliśmy przekonani, że na czas mistrzostw nasza dyspozycja będzie optymalna, wszyscy jesteśmy zawiedzeni, że tak się nie stało.
W zgodnej chyba opinii tąpnięcie nastąpiło podczas meczu z Brazylią i ono zadecydowało także o późniejszej porażce z Bułgarią. Czy gdybyście nawet przegrali z Canarinhos, ale po lepszej grze, bardziej wyrównanym starciu, kolejny pojedynek mógł wyglądać inaczej?
- Myślę, że wynik meczu z Brazylią i styl, jaki w nim zaprezentowaliśmy, nie miał większego znaczenia w kontekście starcia z Bułgarią. Po prostu w obu tych spotkaniach zagraliśmy bardzo słabo, i to było zastanawiające. Nie ma sensu dorabiać do tego jakiejś filozofii, szukać przyczyn w psychice. Dziwne, przyznaję, było tylko to, że kilka dni wcześniej prezentowaliśmy się naprawdę dobrze, a tu w najważniejszych pojedynkach tej dyspozycji całkowicie zabrakło.
Co takiego ma Brazylia, że Was paraliżuje, że na najważniejszych imprezach zawsze zwycięża, i to zdecydowanie?
- Niewiele drużyn potrafi znaleźć na nią sposób, a jeśli już, to chyba tylko wykorzystując jakiś jej słabszy dzień. Co tu ukrywać, Brazylia jest najlepsza na świecie i trzeba jej to oddać. Każdy chciałby poznać sekret jej fenomenu. Paradoksalnie nie mamy jakiegoś kompleksu Canarinhos, ale faktycznie, od dawna nie potrafimy z nimi walczyć.
Kompleks to mogli mieć Bułgarzy wobec Was, bo ostatnio z Polską przegrywali wszystkie ważne spotkania. Tymczasem we Włoszech wygrali łatwo, w trzech setach.
- Może te niepowodzenia ich dodatkowo zmobilizowały? Nie wiem. Wiem natomiast, że zagrali dużo lepiej od nas. My rozczarowaliśmy.
W pierwszej fazie mistrzostw mogliście kombinować, kalkulować, zastanawiać się, czy nie byłoby lepiej np. przegrać meczu z Serbią, by uniknąć trudniejszej drogi do strefy medalowej. Postanowiliście grać uczciwie, z sercem, jak Pan to ujął. Gdyby można było cofnąć czas, postąpilibyście podobnie?
- Nie wiem. Wtedy uważaliśmy, że tak trzeba, że ważniejsza od kalkulacji jest uczciwość wobec siebie i rywali. Chcieliśmy wygrywać, grać jak najlepiej, i to się tylko liczyło. Wszelkie kombinacje odstawiliśmy na bok, nie obarczaliśmy nimi głów. Może to się na nas zemściło. Podejrzewam, że przez najbliższe 20 lat, a być może w ogóle, podobnej formuły mistrzostw nikt nie zastosuje, a turnieje będą toczyły się według normalnych zasad.
Jak czuje się zawodnik, który wie, że postępując w zgodzie z duchem sportu, grając fair - traci?
- Nie czuje się najlepiej, niesmak pozostaje, ale jest coś takiego jak sumienie - wypada mieć je czyste. Nie cofniemy czasu, nie ma co gdybać, użalać się, niczego nie zmienimy. Włosi, przedstawiciele FIVB [Międzynarodowa Federacja Piłki Siatkowej - przyp. red.], którzy podobny system zatwierdzili, powinni się wstydzić, lecz nie ma to dziś większego znaczenia. Pstryczka w nos dała im Brazylia, która pokazała całemu światu bezsens regulaminu.
Ale to ona, najbardziej bezczelnie, na nim skorzystała?
- Można tak myśleć, ale można też powiedzieć, że paradoksalnie, postąpiła odpowiednio. Przecież to ona, przegrywając w takim, a nie innym stylu z Bułgarią, zwróciła uwagę całego świata na te mistrzostwa. Jako jedyna miała odwagę przeciwstawić się systemowi i udowodnić, że na mundialu dzieje się coś złego, coś, co nie powinno mieć miejsca. A że na tym skorzystała, cóż...
Jaka będzie przyszłość reprezentacji Polski?
- W zeszłym roku, po mistrzostwach Europy, byliśmy bohaterami, dziś znaleźliśmy się po drugiej stronie. Ważne decyzje musi podjąć związek, przede wszystkim zastanowić się nad osobą trenera. Wydaje mi się, że w takim składzie, w jakim graliśmy we Włoszech, już się nie spotkamy. Nie sądzę, by trener, niezależnie od tego, kto nim będzie, czegoś nie zmienił po tak nieudanej imprezie.
Czyli mundial, Pana zdaniem, oznacza koniec drużyny w obecnym jej kształcie?
- Może nie tak kategorycznie, większość zawodników pewnie zostanie. Mamy wielu młodych, zdolnych siatkarzy, przyszłość przed nimi, nie ma sensu zatrzaskiwać bram po jednym nieudanym turnieju. Nie wyszedł, wiemy, lecz nie wynikał z niskich umiejętności, nieuczciwego podchodzenia do swoich obowiązków. Wszyscy robiliśmy, co mogliśmy, by zaprezentować się z jak najlepszej strony.
Co poradziłby Pan dziś swoim młodszym kolegom, w jaki sposób mogą podnieść się po klęsce na mistrzostwach?
- Ciężko udzielać rad... Na pewno potrzebują teraz odpoczynku, tak fizycznego, jak i psychicznego. Wrócą do klubów, niedługo zaczną ligę, odbudują się i w przyszłym sezonie reprezentacyjnym zaczną pisać swoje karty od nowa.
Trudno po takim niepowodzeniu wrócić do równowagi?
- Na pewno nie jest łatwo, bo wiązano z nami ogromne nadzieje i czujemy się fatalnie ze świadomością, że zawiedliśmy. Nikt nas nie musi utwierdzać w tym przekonaniu.
Trener Daniel Castellani przekonywał, że mimo wszystko widzi ciekawą przyszłość przed naszą narodową drużyną, bo siatkarskich talentów w Polsce nie brakuje - i tych młodych, i doświadczonych.
- Trener zna się na rzeczy i wie, co mówi. Owszem, mistrzostwa nam nie wyszły, praktycznie w całym sezonie reprezentacyjnym nie graliśmy najlepiej. Trzeba z tego wyciągnąć wnioski, poprawić to, co trzeba i walczyć dalej.
Z Castellanim na ławce? Pan i koledzy z kadry jesteście za pozostawieniem Argentyńczyka w roli selekcjonera?
- Myślę, że większość jest za, choć ciężko wypowiadać mi się w imieniu kolegów. Jestem jednak przekonany, że w tej chwili trudno znaleźć lepszego szkoleniowca od Castellaniego, poza tym swoją dotychczasową pracę wykonywał dobrze. Wie, jakie błędy popełnił i na przyszłość będzie mądrzejszy.
Porażka na mundialu zabolała, ale tak naprawdę wielkim marzeniem Was - zawodników, trenerów, kibiców jest medal olimpijski. Mówienie o nim dziś jest abstrakcją?
- Każdy sezon jest inny, zatem nie jest powiedziane, że jutro nie będzie dużo lepiej. W ostatnich latach odnosiliśmy sporo sukcesów, byliśmy wicemistrzami świata i mistrzami Europy, lecz za każdym razem mieliśmy problemy na turniejach rozgrywanych bezpośrednio po tych najlepszych. Rola faworyta nam nie wychodziła, i na tym trzeba się głębiej pochylić. W sporcie nie należy za długo żyć przeszłością, niezależnie od tego, czy była dobra czy zła. Trzeba skoncentrować się na przyszłości, rzeczach, które są do zrobienia. To jest klucz do sukcesu. A z olimpijskich planów, ambitnych, na pewno nie zrezygnujemy.
Dziękuję za rozmowę.
Piotr Skrobisz
Być może najważniejszą dla przyszłości reprezentacji Polski decyzję podejmie zarząd PZPS 19 października. Tego dnia stanie przed nim trener Daniel Castellani i przedstawi dokładną analizę przyczyn porażki na mistrzostwach świata oraz nakreśli plan pracy na kolejne lata. Fakt, że działacze dali Argentyńczykowi czas, a nie zwolnili go od razu po mundialu (sam honorowo podał się do dymisji, zaznaczając jednak, że ma nadzieję dalej prowadzić drużynę), świadczy raczej o tym, że chcą pozostawić go na stanowisku. Biało-Czerwoni na mundialu mieli walczyć o medal, tymczasem odpadli już w drugiej rundzie, zajmując miejsce między 13. a 18. W tym sezonie kiepsko wypadli również w Lidze Światowej, plasując się na 10. pozycji. Przed rokiem pod wodzą Castellaniego sięgnęli jednak po mistrzostwo Europy i ten sukces nadal wszystkim przemawia do wyobraźni.
Pisk
Nasz Dziennik 2010-10-07
Autor: jc