Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Chciałbym nie mieć słabych stron w dniu igrzysk

Treść

- mówi Przemysław Matyjaszek, dżudoka Czarnych Bytom, wicemistrz Europy w kategorii 100 kg Spodziewał się Pan, że z mistrzostw Europy w Lizbonie powróci ze srebrnym medalem? - Szczerze mówiąc nie. Jestem przez to bardziej zadowolony i optymistycznie nastawiony na kolejne miesiące. Rok temu był Pan trzeci na mistrzostwach Europy w Warszawie, teraz drugi w Lizbonie. Który z tych sukcesów ma dla Pana większe znaczenie? - Zdecydowanie ten ostatni, i to nie tylko dlatego, że zdobyłem medal ze szlachetniejszego kruszcu. Po prostu kategoria 100 kg jest wyżej ceniona od open. Gdzie tkwił klucz do tego medalu? - Od początku do końca wszystko przebiegło tak, jak zaplanowaliśmy z trenerem: udało nam się zrealizować plan szkoleniowy, nie miałem żadnych problemów podczas przygotowań, a na samych zawodach czułem się doskonale i mogę wręcz powiedzieć, że walczyło mi się łatwo i przyjemnie (śmiech). Poza samym finałem tylko w ćwierćfinale stoczyłem bardzo zażarty bój z Arielem Zeevim z Izraela, poza tym wszystkie starcia spokojnie rozstrzygałem na swoją korzyść. To kwestia dyspozycji dnia, dzięki której mogłem walczyć bez napięcia i nerwów. Czułem, że jestem w formie. Sporo Pana kosztowała droga do wicemistrzostwa? - 23 lata ciężkich treningów, najczęściej dwa razy dziennie po dwie godziny. Mnóstwo wyrzeczeń, poświęceń, rezygnacji z przyjemności dnia codziennego, dieta etc. Ale taki jest koszt wyczynowego uprawiania sportu, zatem nie narzekam. Po tylu latach nawet się nie zastanawiam nad ceną, jestem do niej przyzwyczajony. Zaostrzył Pan sobie apetyt na olimpijski medal? - Igrzyska to wyjątkowa impreza, niepodobna do żadnej innej. Przede wszystkim muszę zrobić wszystko, by pojechać do Chin optymalnie przygotowany i gotowy na mocne walki. Na miejscu zobaczymy, jak to wyjdzie w konfrontacji z rywalami. Ale pewnie gdzieś przez głowę przebiega myśl, jak to byłoby wspaniale stanąć na podium... - Nie wyznaczam sobie konkretnego celu, bo to usztywnia. Nie chcę "musieć" walczyć o medal, bo nie chcę przeżyć zawodu, zrzucać na swoje barki dodatkowej presji. Mam nadzieję wybrać się do Pekinu w bardzo dobrej dyspozycji, po drodze zrobić wszystko, co w mojej mocy, by przygotować się do igrzysk optymalnie na daną chwilę, a na miejscu walczyć całym sercem. Jeśli to zaowocuje medalem - będę najszczęśliwszym człowiekiem. Jeśli nie, to będę miał świadomość, że dałem z siebie wszystko - nie będę rozczarowany. Kiedy zaczyna Pan przygotowania już pod kątem olimpijskiego startu? - Do końca kwietnia odpoczywam i się regeneruję. Na początku maja mamy dwutygodniowy obóz w Spale, potem zgrupowania w Giżycku i Zakopanem. Przez trzy miesiące praktycznie non stop będziemy na wyjazdach. Pierwszy okres poświęcimy na odbudowanie motoryki, siły, wytrzymałości, a im bliżej igrzysk, tym więcej czasu zajmą sprawy taktyczno-teczniczne, realizowane pod kątem konkretnych rywali, których napotkamy na zawodach. Niektórzy reprezentanci wyjeżdżają za granicę, ja wolę przygotowywać się w kraju. Trenerzy, co jest godne podkreślenia, opracowali nam indywidualny tok zajęć, uwzględniając nasze potrzeby. Wrzucanie wszystkich do jednego kotła pewnie nie zdałoby egzaminu. Po wicemistrzostwie Europy pewnie czuje Pan na sobie większą presję wyniku? - Nie. Cieszę się z tego medalu, już go mam, nikt mi go nie odbierze. Igrzyska będą zupełnie inną historią, a pozostało do nich sporo czasu, w którym wiele może się wydarzyć. Co może zadecydować o sukcesie w Pekinie? - Mnóstwo czynników, począwszy od samego miejsca. W Pekinie jest specyficzny klimat, specyficzne jedzenie. Z tego, co wiem, drobne nawet zatrucie czy choroba szybko przybierają ostrzejsze formy, w ciągu dwóch, trzech dni potrafią nieprzyzwyczajonego człowieka wykończyć. Ja nie za dobrze znoszę pobyt w Azji, zmianę stref czasowych. Razem z trenerami będziemy to uwzględniać, planując aklimatyzację, na pewno nie przyjadę do Pekinu dwa, trzy tygodnie przed zawodami - raczej dużo później. A dżudo to w ogóle jest taka dyscyplina, w której - chcąc myśleć o sukcesie - trzeba być perfekcyjnie przygotowywanym w każdym elemencie. Zawodnik musi być nie tylko silny i wytrzymały, ale i świetnie ułożony technicznie, bo zazwyczaj samą siłą się nie wygrywa. To sport walki i jeśli ktoś nie ma mocnej psychiki, przegrywa już na starcie. Stres potrafi odebrać 90 procent dyspozycji, czasami żartujemy, że dobry, ale zdenerwowany dżudoka może stanąć i nie ruszyć z miejsca. Na zawodach dużą rolę odgrywa też szczęście. Można bowiem na samym początku trafić na rywala teoretycznie niżej notowanego, ale kompletnie nieleżącego, z którym się dotychczas przegrało wszystkie pojedynki, a można w ogóle go uniknąć. Potrzebujemy szczęścia w losowaniu. Powtórzę raz jeszcze - zrobię ze swojej strony wszystko, by w dniu igrzysk nie mieć słabych stron. Co zatem musi Pan jeszcze poprawić, by wybrać się na nie w optymalnej formie? - Mam rezerwy w przygotowaniu fizycznym. Dwa lata temu zmieniłem kategorię, w nowej są jeszcze silniejsi zawodnicy. Oprócz tego czeka mnie mnóstwo pracy nad zagadnieniami taktycznymi na danych rywali. Dopasowując techniki na konkretnego zawodnika, wiele można zyskać, a w tym momencie ranking jest już zamknięty, czyli wiem, z kim mogę walczyć na olimpiadzie. Dziękuję za rozmowę. Piotr Skrobisz "Nasz Dziennik" 2008-04-23

Autor: wa