Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Chciałbym kiedyś być numerem jeden

Treść

Rozmowa z Jerzym Janowiczem, tenisistą AZS Łódź Ostatnio o polskim tenisie mówi się dużo i dobrze, ale tylko dzięki sukcesom pań. Kiedy panowie pójdą w ich ślady? - Mam nadzieję, że już w tym roku i że dołożę do tego swoją cegiełkę. Pytam oczywiście nieprzypadkowo, bo w zgodnej opinii jesteś tym zawodnikiem, który może pociągnąć do przodu nasz tenis. Jak to skomentujesz? - Cóż mogę powiedzieć, cieszę się, że ktoś pokłada we mnie nadzieję. Nie ukrywam też, że taki jest mój cel, chciałbym się rozwijać, doskonalić swe umiejętności i pokazać, że i w tenisie Polak potrafi. Jak na razie wszystko zmierza chyba w dobrym kierunku, masz na koncie kilka sukcesów juniorskich i jeden seniorski, który napawa optymizmem. - I swoją wiarę też na nich opieram. Przyznam szczerze, że wygrana z Nicolasem Mahutem była czymś niesamowitym, wspaniałym przeżyciem. Przed meczem strasznie się denerwowałem, ale wyszedłem na kort, by walczyć. Wydaje mi się, iż jestem osobą silną psychicznie, nie załamuję się, gdy muszę grać z rywalem dużo wyżej od siebie notowanym. Wychodzę z założenia, że nie mam nic do stracenia, przeciwnie, mogę tylko zyskać, pokazując się z dobrej strony. Na pewno wygrany pojedynek z Mahutem dodał mi pewności siebie, ale przede mną mnóstwo pracy, by zrealizować swe cele. Przygodę z tenisem rozpocząłeś w wieku 5 lat, to był przypadek czy celowe działanie rodziców? - Na ich nieszczęście urodziłem się, gdy już zakończyli kariery siatkarskie (śmiech). Mój tata zaczął amatorsko grać w tenisa, chodziłem z nim na korty, spodobało mi się i tak już zostało. Na początku to była zabawa, kiedy uznałeś, że tenis może być Twoim sposobem na życie? - Powiem tak: od początku marzyłem, by zostać numerem jeden w świecie. Pewnie, przez lata traktowałem tenis jako zabawę, pierwsze sukcesy spowodowały, że zacząłem o nim myśleć inaczej. Przełom nastąpił chyba na ubiegłorocznym US Open, gdy dotarłem do finału rywalizacji juniorów. Ten sukces otworzył mi wiele drzwi, ludzie o mnie usłyszeli, a ja sam przekonałem się, iż mogę coś w tej dyscyplinie osiągnąć. To było jak pozytywny impuls. Dojść do finału Wielkiego Szlema to jest bowiem prawdziwy sukces i nie ma znaczenia, że "tylko" wśród juniorów. Tenis to ciężki kawałek chleba? - Ciężki, ale każdy sport jest ciężki. Podoba mi się to, że jestem sam na korcie, że muszę sam znaleźć rozwiązanie danej sytuacji i poradzić sobie w trudnych chwilach. Treningi? Średnio półtorej, dwie godziny dziennie, w zależności od tego, czy mam okres przygotowawczy, czy startowy. Sport łączę z nauką, mam to szczęście, iż chodzę do Szkoły Mistrzostwa Sportowego, nauczyciele idą mi na rękę, mogę zaliczać dany materiał w późniejszym terminie. Staram się nauki nie zaniedbywać. Nie miałem zatem większych problemów, no może poza... finansowymi. Tenis to bardzo drogi sport i nie chodzi już o sam sprzęt czy opłacanie trenerów, tylko o podróże. Ja grywam prawie tylko za granicą, w Ameryce, Australii, a moim głównym sponsorem są od zawsze rodzice. Sukcesy juniorskie cieszą, ale wielu - lepiej nawet rzec: ogromna większość - młodych, zdolnych zawodników nie osiągało już później spektakularnych sukcesów. Jaki Ty masz pomysł na rozwój swojej kariery? - Trenować mądrze i konsekwentnie. Wiem dobrze, że wielu moich rówieśników nie rozwinęło się jak należy właśnie przez trening, zbyt męczący, katorżniczy wręcz. Oprócz tego przygniótł ich bagaż oczekiwań, presja wyników. Ja chcę iść do przodu, ale krok po kroku, nie przesadzając z obciążeniami. Mam bardzo dobrego trenera od przygotowania fizycznego, który dba o to, bym nie przeciążał organizmu, tylko rozwijał się spokojnie, aby moja kariera mogła trwać wiele lat. Jesteś bardzo wysoki, siła daje Ci pewnie dodatkowy atut w pojedynku z przeciwnikami. Co jeszcze jest Twoją mocną stroną na korcie? - To prawda, dzięki temu mam bardzo szybki serwis, we Wrocławiu posłałem piłkę z prędkością 219 kilometrów na godzinę, co jak na 17-latka było chyba bardzo dobrym wynikiem. Moją bronią jest też dobry forhand, a przy okazji jestem sprawny fizycznie. Przy moim wzroście [202 cm - przyp. red.] wydawać by się mogło, że powinienem mieć pewne problemy ze sprawnym poruszaniem się po korcie, tymczasem mam dobrą koordynację ruchową. To sprawa wrodzona, ale szlifowana przez odpowiedni trening. Oczywiście mam też mnóstwo elementów do poprawy, wiem, że muszę częściej schodzić na wolej, bo przy wzroście i zasięgu ramion to może być mój kolejny wielki atut. Cały czas nad tym pracujemy. Twoim tenisowym idolem jest Roger Federer. - Tak, z kilku powodów. Pierwszego nie muszę wyjaśniać, bo to wspaniały zawodnik, najlepszy na świecie. Uwielbiam patrzeć na jego grę, nie tylko dlatego, że jest niezwykle skuteczna, ale i piękna dla oka. Chciałbym kiedyś być choćby w części tak świetnie wyszkolony technicznie jak on. Poza tym imponuje mi u niego fakt, iż mimo tak wielu sukcesów na koncie jest bardzo normalnym i sympatycznym człowiekiem. Masz dopiero 17 lat, dopiero rozpoczynasz przygodę z zawodowym tenisem. Ile dajesz sobie czasu na zdobycie silniejszej pozycji w tenisowym świecie, wszak o tym właśnie marzysz? - Dwa, może trzy lata. Znam swoje braki, ale też wierzę, że jestem w stanie je wyeliminować. Chciałbym po tym okresie być zawodnikiem już ukształtowanym i liczącym się w świecie. To mój cel. Jakie masz plany na rok 2008? - Przede wszystkim turnieje seniorskie, by piąć się w górę rankingu i zdobywać doświadczenie. Być może pojawię się jeszcze w juniorskich imprezach Wielkiego Szlema. Dziękuję za rozmowę. Piotr Skrobisz "Nasz Dziennik" 2008-02-28

Autor: wa