Chcę odzyskać ukochaną córkę
Treść
Z Katarzyną Druzicką, która walczy o odzyskanie dziecka, rozmawia Maria S. Jasita
Często spotyka się Pani z Natalką?
- Jesteśmy ze sobą silnie związane i Natalka bardzo chce do mnie wrócić. Mamy częsty kontakt, cały czas zabieram ją na weekendy, święta, ferie, wakacje. W zasadzie we wszystkie dni wolne od nauki dziecko jest u mnie. Chyba że coś wypadnie, że nie może przyjechać, np. jest chora, ale to są wyjątki.
Jak doszło do tego, że odebrano Pani córkę?
- Urodziłam ją jako młoda dziewczyna, miałam 17 lat. Z ojcem Natalii rozstałam się na dobre, jak byłam w czwartym miesiącu ciąży i od tamtego czasu ani ja nie mam, z nim kontaktu, ani dziecko nie ma ojca. Dziś córka ma 12 lat. Rodzinę mam taką, jaką mam, i ani wtedy, ani teraz nie mam na kogo liczyć. Po urodzeniu Natalka mieszkała ze mną, ale jak miała trzy latka, to poszła do sióstr franciszkanek do domu dziecka. Stało się tak dlatego, że w moim rodzinnym domu nie ma warunków, by móc ją wychowywać; jest przeludnienie, dużo ludzi mieszka razem. Poza tym, kiedy szłam do pracy - wówczas jako sprzątaczka, w godzinach wieczornych nie miałam z kim jej zostawiać, nikt mi nie chciał pomóc. Poprzednia pani kurator bardzo dobrze znała naszą rodzinę, wiedziała, że sytuacja jest bardzo trudna, że są awantury. Widziała, że ja się bardzo martwię tym stanem rzeczy, ale jestem bezradna. Dlatego zainteresowała się mną i córeczką i zaproponowała, żebym oddała małą do sióstr, bo to najlepszy dom dziecka w Warszawie i tam będzie jej lepiej, będzie bezpieczniejsza. Będzie miała dobrą opiekę, a ja będę mogła pracować na swoje utrzymanie bez wyrzutów sumienia, co się dzieje z małą. Po tym, jak córka trafiła do placówki opiekuńczo-wychowawczej, sąd przyznał nam kuratora, i tak jest do dziś. Później tutejsze warunki mieszkaniowe i ogólna sytuacja rodzinna jeszcze bardziej się pogorszyły.
Od kiedy stara się Pani o odzyskanie dziecka?
- Od kilku lat; o ile dobrze pamiętam, to od 2005 roku. Przez pierwsze 2, 3 lata pogodziłam się z tym, że Natalka jest w domu dziecka. Trzymałam się myśli, że siostry mi dziecko odchowają, że będzie mi lżej. Wtedy rzeczywiście było dla niej lepiej, że mieszkała u sióstr. Zresztą nawet jedna z sióstr z całą życzliwością mnie przekonywała, że tak będzie lepiej, a jak będzie trochę starsza, to będę mogła dziecko odebrać. Ale wyszło, jak wyszło. Sąd sugeruje się tym, że nie mam warunków do wychowywania dziecka. Była teraz sprawa i nowa pani kurator, która teraz ma nas pod opieką, tak opisała moją sytuację mieszkaniową, że byłam bez szans. Jechałam na tę rozprawę, ale wiedziałam, że dziecko i tak nie wróci do domu.
Dlaczego kurator tak bardzo upiera się przy stanowisku, że nie da sobie Pani rady z córką?
- Chodzi wyłącznie o warunki mieszkaniowe. Mieszkam z rodziną siostry. To jest malutki pokój przedzielony regałem. Ja miałabym zajmować z dzieckiem jedną część, a oni drugą - z trójką dzieci, z których najstarsze jest w pierwszej klasie szkoły podstawowej. Poza tym tu są non stop awantury, bardzo często jest wzywana policja, pani kurator zna nas od lat, więc wie, jak jest naprawdę w tym domu, i jest przeciwna temu, żeby Natalka tu wróciła. Ja bardzo chciałabym, żeby wróciła, ale też oczywiście nie do tych warunków.
Pani sytuacja materialna zmieniła się w ciągu ostatnich kilku lat?
- Tak, zmieniłam pracę na lepiej płatną. Początkowo rzeczywiście pracowałam jako sprzątaczka, później znalazłam pracę w sklepie spożywczym typu minimarket. Tam zarabiałam niedużo, dlatego przeszłam do innego sklepu, też minimarketu, ale za większe pieniądze. Pracuję jako kasjer-sprzedawca. Tutaj wiem, że mam większą stawkę godzinową, dlatego zdecydowałam się na zmianę. Jestem tej myśli, że dziecko do mnie wróci, więc muszę to mieć na uwadze.
Czy sąd wie o tym?
- Tak, niedawno byłam przesłuchiwana. Pojechała ze mną pani Elwira Bober z domu dziecka i też złożyła zeznania. W sądzie zostały przedstawione wszystkie dokumenty. Była sprawa i nie było żadnych zastrzeżeń co do zarobków itd., więc przypuszczam, że z tego względu nie robiono by trudności z powrotem Natalki. Tutaj chodzi tylko o mieszkanie, o nic więcej. Ja nie chcę tutaj mieszkać, chcę stąd uciec, ale nie mam gdzie iść. Już rozmawiałam z paniami z placówki, żeby może iść do jakiegoś ośrodka dla bezdomnych albo do domu samotnej matki - jednak to nie jest żadne rozwiązanie, bo już dzwoniłam, dowiadywałam się i niestety otwarte drzwi są wszędzie, ale jedynie na trzy miesiące, nie dłużej. I co ja dalej zrobię? Będę musiała wrócić do swojego rodzinnego domu razem z dzieckiem? Nie chcę, żeby doszło do tego, że zabiorę córkę do domu i pójdę tam trochę pomieszkać, a po 3, 4 miesiącach znowu tutaj wrócę i Natalia znowu trafi do placówki. Nie, nie chcę tak, bo wtedy bardzo bym zraniła swoje dziecko.
Zwracała się Pani o pomoc do gminy?
- Starałam się nie raz, nie dwa szukać w różnych gminach jakiegoś lokum. Pisałam listy do gminy w Starych Babicach, gdzie jestem na stałe zameldowana z dzieckiem. Niestety, nasza gmina nie ma mieszkań, a wójt nawet nie raczy cokolwiek w tym kierunku zrobić. Minęło prawie 2,5 roku i nic się w tej sprawie nie ruszyło. Do dziś nikt nic w tym kierunku nie zrobił, żebym dostała jakiekolwiek mieszkanie - po prostu nic. Nie ma się kto tym zająć. Kierowałam też pisma do dzielnicy Warszawa Wola i Warszawa Bemowo oraz do Ożarowa Mazowieckiego. Niestety, wszędzie dostawałam odpowiedź negatywną, ponieważ nie mam tam stałego meldunku, więc mieszkanie mi się nie należy.
Kto Panią wspiera w walce o dziecko?
- Bardzo wspierają mnie pracownicy domu dziecka - przede wszystkim siostra Irena, która jest wychowawczynią Natalki, a także pani Julia i pani Elwira. Wszystkie są mocno zaangażowane w tę sprawę i pomagają, jak mogą.
Dziękuję za rozmowę.
"Nasz Dziennik" 2009-11-27
Autor: wa