Chcą odzyskać rzeczy bliskich
Treść
Rodziny ofiar katastrofy smoleńskiej nie odzyskały dotąd większości osobistych rzeczy swoich bliskich. Zdaniem Naczelnej Prokuratury Wojskowej, są one zbędne dla prowadzonego postępowania, i z uwagi na ich zanieczyszczenie substancjami organicznymi wystąpiła ona do sądu o ich utylizację. Krewni ofiar chcą jednak odzyskać rzeczy po dezynfekcji. Czy będzie to możliwe, okaże się być może pod koniec marca.
Większość rodzin po katastrofie smoleńskiej otrzymała tylko część rzeczy należących do ich bliskich, które zostały zgromadzone w Centrum Szkolenia Żandarmerii Wojskowej w Mińsku Mazowieckim. Zuzanna Kurtyka, wdowa po prezesie IPN Januszu Kurtyce, posiada jedynie kilka dokumentów. - Odzyskałam prawo jazdy, dowód osobisty i paszport mojego męża oraz jedną część ubrania, którą zabrałam z Moskwy. Pozostałe rzeczy, jak płaszcz czy inne części ubioru, które widziałam w Moskwie, a które powinny być w Polsce, niestety do mnie nie dotarły.
Również telefon komórkowy męża wciąż jest przetrzymywany przez prokuraturę, przynajmniej taką informację otrzymałam - wylicza Zuzanna Kurtyka. O zwrot tych rzeczy wdowa po prezesie IPN zwracała się do prokuratury. Bezskutecznie. - Skoro te rzeczy nie są potrzebne w śledztwie i zostały przeznaczone do utylizacji, to doszliśmy do wniosku, że możemy je odzyskać. W odpowiedzi na skierowane do prokuratury pismo mój pełnomocnik został poinformowany, że to nie wchodzi w kompetencje prokuratury wojskowej - dodaje Zuzanna Kurtyka.
Prokuratura wnioskuje o utylizację
Okazuje się, że jeszcze w ubiegłym roku Naczelna Prokuratura Wojskowa uznała, iż rzeczy ofiar (m.in. odzież), które powróciły ze Smoleńska i z Moskwy, nie będą przydatne w śledztwie, i skierowała do sądu wniosek o ich utylizację. Ten jednak odrzucił wniosek Naczelnej Prokuratury Wojskowej. Dlatego o losie osobistych rzeczy ofiar tragedii smoleńskiej ma zadecydować postępowanie administracyjne. - Rzeczy należące do ofiar katastrofy, które prokurator uznał za zbędne w postępowaniu karnym, a które z uwagi na zanieczyszczenie biologiczne stwarzały zagrożenie dla życia i zdrowia ludzi, przechowywane są w jednej z rzeszowskich firm usługowo-handlowych - powiedział w rozmowie z "Naszym Dziennikiem" płk Zbigniew Rzepa, rzecznik prasowy Naczelnej Prokuratury Wojskowej. Przedmioty znalezione we wraku rządowego tupolewa oraz na miejscu katastrofy zostały przewiezione do firmy Eko-Top zajmującej się utylizacją termiczną odpadów medycznych i przemysłowych. Ostatnio, jak zresztą już informowaliśmy, w Rzeszowie gościł specjalny zespół powołany przez Sztab Generalny Wojska Polskiego, złożony z przedstawicieli Inspektoratu Wojskowej Służby Zdrowia oraz Szefostwa Obrony przed Bronią Masowego Rażenia, który badał 562 przedmioty należące do ofiar katastrofy pod kątem zanieczyszczenia biologicznego zagrażającego zdrowiu i życiu ludzkiemu. Jego ustalenia mają pomóc w rozstrzygnięciu sprawy. - W trakcie rekonesansu, który miał miejsce 11 bm., przedstawiciele Inspektoratu Wojskowej Służby Zdrowia oraz Szefostwa Obrony przed Bronią Masowego Rażenia pobrali niezbędne próbki do przeprowadzenia stosownych badań. O szczegółach opinia publiczna zostanie powiadomiona po zakończeniu badań, co - według wstępnych ustaleń - powinno nastąpić do końca marca - zaznaczył płk Zbigniew Rzepa. Na pytanie, czy rzeczy ofiar katastrofy trafią do ich najbliższych i gdzie ewentualnie rodziny mogą się o to starać, rzecznik prasowy Naczelnej Prokuratury Wojskowej odpowiedział, że po zakończeniu badań rodziny ofiar katastrofy otrzymają pełną informację na temat wskazanych rzeczy i podjętych decyzji. Tymczasem Zuzanna Kurtyka uważa, że nie ma żadnych przeciwwskazań, by rzeczy te po dezynfekcji trafiły do rodzin. Podkreśla, iż w Moskwie przy okazji identyfikacji ofiar katastrofy krewni byli pytani przez rosyjskich prokuratorów, czy chcą okazywane im rzeczy zabrać, czy nie. Z tego można domniemywać, że nie było żadnych przeciwwskazań. - Wówczas nie byłam świadoma faktów, które pojawiły się dopiero później w przestrzeni publicznej: że śledztwo będzie zagmatwane, że tak niejasno będzie prowadzone, że tyle poszlak będzie koniecznych do wyjaśnienia sprawy, dlatego nie wzięłam rzeczy mojego męża. Wtedy byłam przekonana, że była to po prostu ogromna tragedia lotnicza na zasadzie przypadku, dzisiaj takiego przekonania już nie mam. Nie chcę odzyskać rzeczy męża po to, by uczynić z nich coś w rodzaju sanktuarium rodzinnego, ale po to, żeby je przebadać pod kątem toksykologicznym - twierdzi Zuzanna Kurtyka.
Rosyjska "neutralizacja"
Opinię co do zasadności przebadania fragmentów ubrań i rzeczy uczestników lotu do Smoleńska pod kątem toksykologicznym potwierdza również senator Alicja Zając, wdowa po senatorze Stanisławie Zającu. Jest zdziwiona faktem, że już wcześniej nie okazano wszystkich tych rzeczy w Mińsku Mazowieckim, a tym bardziej że nie poddano ich procedurom śledczym.
- Dziwi fakt, że wszystko, w tym rzeczy naszych najbliższych, śmierdziało paliwem, skoro mówi się, że tego paliwa nie było zbyt dużo. Wobec powyższego zasadne jest pytanie, czy tam, już na miejscu katastrofy, nie mieliśmy do czynienia z jakąś - nazwijmy to - dezynfekcją czy neutralizacją i w jakim celu - zastanawia się senator Zając. - W tej sytuacji tym bardziej konieczne jest poddanie tych rzeczy odpowiednim ekspertyzom - dodaje wdowa po senatorze Zającu. W jej przekonaniu, już dawno powinna to zrobić prokuratura, a skoro tego nie uczyniła, to powinny zająć się tym rodziny smoleńskie, które są w posiadaniu rzeczy po swoich bliskich zmarłych. Alicja Zając jest oburzona traktowaniem przez Rosjan wraku rządowego tupolewa. - My cały czas odbieramy wrak samolotu jako trumnę naszych zmarłych, a zarazem dowód w sprawie i traktowanie tego dowodu tak, jak pokazywały to media, a więc wybijanie szyb czy cięcie wraku na kawałki, uważam nie tylko za niemoralne, ale karygodne. Tym bardziej że na ten rosyjski akt wandalizmu nie było żadnego bezpośredniego odzewu ze strony polskich władz - podkreśla senator.
Mariusz Kamieniecki
Nasz Dziennik 2011-02-17
Autor: jc