Charakteru mi nie brakuje
Treść
Rozmowa z Agnieszką Gąsienicą-Daniel, najlepszą polską narciarką alpejską
Pierwsze w sezonie zawody alpejskiego Pucharu Świata już za Panią... Nie były chyba zbyt udane?
- I tak, i nie. Nie, bo faktycznie zajęłam dalekie, 49. miejsce, nie awansowałam do finałowej serii. Paradoksalnie jednak trener Gianluca Zanitzer pochwalił mnie, zauważył bowiem, że pojechałam całkiem dobrze, zgodnie z założeniami, powtórzyłam elementy, nad którymi wcześniej pracowaliśmy podczas treningów.
Skąd zatem tak odległa lokata?
- Nie mam w zwyczaju szukać usprawiedliwień, ale tego dnia w Soelden trasa była naprawdę trudna, kiepsko przygotowana i zawodniczki startujące z dalekimi numerami nie miały prawie żadnych szans nawiązać wyrównanej walki z konkurentkami. Dzień wcześniej spadł śnieg, organizatorzy zdołali co prawda dość szybko go odgarnąć, ale trasa zmiękła. W trakcie zawodów szybko przez to się niszczyła, powstawały wyrwy, po przejazdach kilkunastu dziewczyn wyglądała już naprawdę fatalnie. Proszę zauważyć, że żadna z zawodniczek startujących z dalekim numerem nie uplasowała się na przyzwoitym miejscu. Stąd nie rozpaczaliśmy po niezbyt udanym występie, staraliśmy się tylko szukać pozytywów.
Często Pani podkreśla, że jest bardzo dobrze przygotowana do sezonu.
- Bo jestem. Bardzo chwalę sobie współpracę z nowym trenerem, ma duże doświadczenie, wcześniej szkolił męską kadrę Włoch. Świetnie się dogadujemy, potrafi bardzo szybko, przystępnie i zarazem konkretnie tłumaczyć wszelkie zawiłości. Jego szkoła różni się od prezentowanej przez naszego wcześniejszego trenera [Livio Magoniego, też Włocha - przyp. red.], zwraca uwagę na inne akcenty techniczne, ale w miarę bezboleśnie potrafiłam się do niej przystosować i już dostrzegam owoce pracy.
Inauguracja sezonu jest już historią, porozmawiajmy zatem ogólnie o planach i nadziejach z nim związanych. Dokąd sięgają?
- Głównym celem będą mistrzostwa świata, które w lutym odbędą się w Garmisch-Partenkirchen. Chcemy wtedy osiągnąć apogeum formy. Wierzę, że to się uda. Mamy zamiar zbliżać się do niego krok po kroku, cierpliwie. W zeszłym sezonie, walcząc o kwalifikację olimpijską, musiałam raz za razem startować w Pucharach Świata, w konsekwencji skomplikowałam swoją sytuację z FIS-punktami [na ich podstawie ustala się kolejność startową w zawodach - przyp. red.]. Nie zgromadziłam ich zbyt wielu, dlatego teraz wyruszam z dalekim numerem, a czym to skutkuje, przekonałam się w Soelden. Podstawowym zadaniem, przynajmmniej w początkowej części sezonu, będzie zatem odrabianie strat. FIS-punkty można zdobywać także w zawodach mniejszej rangi, teoretycznie łatwiejszych, dlatego częściej niż dotychczas będę się pojawiać w Pucharze Europy - nawet kosztem Pucharu Świata. Liczę, że w ten sposób uda mi się zgromadzić taki dorobek, by w najważniejszych imprezach startować w pierwszej grupie, czyli czołowej trzydziestce. Takie miejsce gwarantowałoby, niezależnie od pogody i stanu przygotowania trasy, w miarę porównywalne warunki z najlepszymi.
Kwalifikację olimpijską, o której Pani wspomniała, udało się wywalczyć, poleciała Pani do Vancouver. Czy to był największy, jak na razie, sukces w karierze?
- Zdecydowanie. Marzyłam o starcie w igrzyskach i wystartowałam. Choć w Vancouver udało mi się zrealizować połowę planów. W szybkich konkurencjach wypadłam całkiem nieźle, za to nie poszło mi w technicznych.
Została Pani szóstym olimpijczykiem w rodzinie, czyli jest Pani kontynuatorką pięknych tradycji. A to zobowiązujące.
- Tak. Wiem o tym dobrze. Sam start, choć już zaszczytny, nie jest jeszcze spełnieniem skrytych marzeń. Chciałabym bardzo za niespełna cztery lata w Soczi sprawić sobie i nie tylko wielką niespodziankę...
...czyli dokonać rzeczy, której od kilkunastu lat nie udało się żadnemu polskiemu alpejczykowi. Dlaczego tak długo nie potrafimy zbliżyć się do światowej czołówki?
- Ktoś się może zdziwić, ale jestem przekonana - i to nie tylko ja - że pod względem techniki nie odstajemy od najlepszych. Ba, mamy ją na mniej więcej podobnym poziomie. Wrócę do tych nieszczęsnych FIS-punktów: jeśli tylko znajdziemy się w trzydziestce i będziemy mogli jeździć w takich samych warunkach jak czołówka, możemy nieraz zaskoczyć. Najtrudniejsze i zarazem najgorsze jest przebijanie się w górę. Jeśli człowiek tam dotrze, może zagościć na dłużej.
Pani koleżanka z kadry, Katarzyna Karasińska, twierdzi, że to bardziej problem mentalny. Istota tkwi w głowie, jeden, drugi dobry występ mogłyby zmienić wszystko na lepsze. Zgadza się Pani z tym?
- Dobry występ na pewno by pomógł, umocnił przekonanie o własnej wartości. Ale też, kiedy stoję na starcie, nie mam jakichś kompleksów, wiem dobrze, czego chcę. Lubię odważną, agresywną jazdę, na pograniczu ryzyka, nie kalkuluję. Zwykle wychodzę z założenia "wszystko albo nic".
Kogo uważa Pani obecnie za najlepszą alpejkę świata?
- Powinnam powiedzieć, że Lindsey Vonn, ale najbardziej cenię Tinę Maze, i to nie tylko dlatego, że się przyjaźnimy. Kibicuję jej w walce o Kryształową Kulę.
Co mają Amerykanka i Słowenka, czego jeszcze nie ma Pani?
- Trudne pytanie. Może sztab, całą grupę ludzi, którzy pracują na ich sukcesy? U nas dużo się zmienia na lepsze, ale wciąż brakuje nam fizjoterapeuty, walczymy o drugiego serwismena. Poza tym Vonn ma ten luz, dystans do sportu, jest niezwykle silna mentalnie. Psychika to jej ogromny atut. Z drugiej jednak strony, jestem góralką z Zakopanego, charakteru mi zatem nie brakuje (śmiech).
Czy żeby zagościć w czołowej piętnastce Pucharu Świata - bo taki przecież jest Pani cel na niedaleką przyszłość - trzeba mieć talent, to "coś", czy też "wystarczy" bardzo ciężka praca?
- Trzeba być troszeczkę szalonym, mieć bujną wyobraźnię, nie bać się ryzyka. Trzeba pracować, i to ostro. Kibice tego nie widzą, ale my czasami trenujemy po trzy razy dziennie, doprowadzamy organizm do granic jego wytrzymałości. Żeby przejechać trasę od startu do mety, musimy mieć wystarczająco dużo siły, szybkości, dynamiki, a zdobywa się je tylko podczas ogromnej harówki. Ten talent, o którym pan wspomina, też jest jednak nieodzowny.
Kiedy zatem ujrzymy Panią wśród najlepszych? W tej piętnastce PŚ?
- Sama bym chciała wiedzieć, ale mam nadzieję, że niebawem. Pod koniec listopada startujemy w Aspen, przed rokiem uzyskałam tam najlepszy wynik w PŚ, zajmując 20. miejsce. Może teraz będzie podobnie, a może się nawet poprawię?
Dziękuję za rozmowę.
Piotr Skrobisz
Nasz Dziennik 2010-11-09
Autor: jc