Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Cel: bić rekordy życiowe

Treść

Rozmowa z Pawłem Słomińskim, głównym trenerem kadry polskich pływaków

Jak na kilka tygodni przed mistrzostwami świata w Melbourne ocenia Pan formę swoich podopiecznych?
- Trudno mi powiedzieć, bo jest ona... nie do ocenienia. Cały czas pracujemy, nie mamy żadnych zawodów kontrolnych i tak będzie aż do samych mistrzostw. Zazwyczaj na dwa tygodnie przed ważną imprezą takowe mieliśmy, teraz jest inaczej. Zatem trudno mi ocenić dyspozycję zawodników, choć czasami nawet podczas treningów nie sposób nie zauważyć pewnych przebłysków. Wierzę, że będzie dobrze.

Co można zatem zmienić i poprawić do 25 marca, gdy rozpocznie się najważniejsza impreza sezonu?
- Przez ostatnie tygodnie bardzo ciężko pracowaliśmy, zajęcia były niezwykle wyczerpujące i obciążające. Zawodnicy trenowali dwa razy dziennie po mniej więcej dwie godziny i 15 minut, średnio przepływali od 12 do 14 kilometrów. To musiało zostawić w ich organizmach jakiś ślad. Jednak to już przeszłość, obecnie przeszliśmy do budowania szybkości i techniki.

Nie miał Pan ostatnio zbyt dużego komfortu pracy, urazy i inne problemy naszych dwóch gwiazd - Otylii Jędrzejczak i Katarzyny Baranowskiej, mogły spędzić sen z powiek.
- To prawda, dziewczyny miewały w tym roku sporo kłopotów. Otylia - wiadomo - co chwilę coś ją dopadało, do tego przeżywała dramaty osobiste. To musiało odbić się na jej psychice. Do tego na pewno odczuwa emocje związane z tym, iż mistrzostwa odbywają się w Australii, rodzinnym kraju jej największej rywalki Jessiki Schipper. Wszystko to wpływa na jej mentalność, a Otylia do wielu spraw podchodzi bardzo emocjonalnie. Katarzyna Baranowska to natomiast duża zagadka. Dopiero niedawno ściągnęła szwy po artroskopii kolana. Wygląda kiepsko, i to nie z powodów zdrowotnych, ale wielu opuszczonych zajęć. Do tego dochodzi jeszcze Beata Kamińska, której również cały czas dokuczają jakieś urazy. Żeńska część reprezentacji jest zatem mocno przetrzebiona. Lepiej w tym roku wyglądają mężczyźni. Paweł Korzeniowski ostro wziął się do pracy, świetnie prezentował się na treningach. Mocni wydają się Mateusz Sawrymowicz i Przemysław Stańczyk, nieźle wygląda Sławomir Kuczko, liczę na Bartłomieja Kizierowskiego.

Na trzy dni przed rozpoczęciem mistrzostw wyrok w swoim procesie usłyszy Otylia Jędrzejczak. Cała sprawa bardzo ją boli, do tego ten termin...
- ...niefortunny, to fakt. Ale zobaczymy, jaki to będzie wyrok. Ja nigdy tego jednoznacznie nie mówiłem, ale uważam, iż nie ma potrzeby już milczeć. Im bardziej się nad tą sprawą zastanawiam, tym mocniej dochodzę do wniosku, że Otylia jest niewinna. Znam ją doskonale, wiem, jakim jest typem człowieka i jak jeździ samochodem. Nie sądzę, by stać ją było na drodze na jakieś ekstrawagancje czy szaleństwa. Ostateczną decyzję podejmie sąd, mam nadzieję, iż sprawiedliwą. Wszyscy wierzymy, że Otylia zostanie uniewinniona. To byłby dla niej ogromny bodziec, także w kontekście mistrzostw.

Pierwotnie zgrupowanie przed zawodami miało odbyć się w Nowej Zelandii, także dlatego, aby uniknąć całego medialnego zgiełku. Ostatecznie przygotowywać się będziecie w Australii, i to w samej "jaskini lwa". Jakie to ma znaczenie?
- Ogromne. Tak się złożyło, że trafiliśmy do Brisbane, rodzinnej miejscowości Schipper. Obawiamy się najazdu dziennikarzy, szczególnie z gazet brukowych, których celem może być Otylia. Będziemy się starali ją odseparować, ale czy to się uda, zobaczymy. Czasami się zastanawiam, ile ona jeszcze może znieść. Od kilku lat na jej barkach spoczywają wszystkie nadzieje i oczekiwania kibiców. Poddawana jest ogromnej presji. W ciągu krótkiego czasu w jej życiu wiele się wydarzyło, emocjonalnie może być wycieńczona. Nie wiem, ile jeszcze wytrzyma, ale wierzę, że jeszcze raz pokaże lwi pazur. Dla mnie nie jest istotne, czy będzie pierwsza, czy druga. Ważne, by walczyła honorowo.

Jakie zatem nadzieje wiąże Pan z mistrzostwami?
- Chcemy walczyć o dobre lokaty. Nigdy nie nastawiam się na konkretną liczbą medali, chcę tylko, by zawodnicy bili rekordy życiowe. Jeśli tak jest, oznacza to, iż nasza praca miała sens. A przy okazji i medale wpadną.

Liderem naszej reprezentacji wydaje się być Paweł Korzeniowski, którego pojedynki z Michaelem Phelpsem zapowiadają się ekscytująco. Zrobiły na Panu wrażenie jego niedawne rewelacyjne wyniki i rekordy świata?
- Żadnego, rekordy świata są po to, by je bić. Jeśli tuż przed najważniejszą imprezą zawodnik pływa znakomicie, to można się spodziewać dwóch scenariuszy. Ten optymistyczny brzmi: jestem niezwykle mocny i na zawodach będzie jeszcze lepiej. Pesymistyczny zakłada, że zbyt wcześnie trafił z formą. Prawdą jest, że Phelps na pewno będzie gwiazdą mistrzostw i wielkim faworytem do złotych medali, szczególnie w wyścigu na 200 m stylem motylkowym - ulubionej konkurencji Pawła. Czy Korzeniowski ma z nim szanse? Patrząc realnie, Amerykanin wydaje się poza zasięgiem. Ale w sporcie niczego nie można być pewnym. Poza tym Phelps startuje w kilku innych konkurencjach, może będzie zmęczony, może będzie miał gorszy dzień. Zobaczymy.
Gospodarze, a także i my, nastawiamy się jeszcze na drugie pasjonujące starcie - Jędrzejczak z Schipper. Australijczycy ich pojedynek awizują jako wydarzenie mistrzostw i faktycznie tak być powinno.

Traktuje Pan występ w Melbourne jako test przed olimpiadą w Pekinie?
- Najważniejszy! Da nam przecież odpowiedź na pytanie, jak nasi reprezentanci wyglądają na rok przed igrzyskami w starciu z najlepszymi. A poza tym odpowie na kilka ważnych kwestii szkoleniowych. Dowiemy się np., czy w przypadku Otylii warto łączyć konkurencje 200 m kraulem i delfinem. W Melbourne finał kraula i półfinał delfina dzieli jedynie kwadrans. Identyczny program będzie w Pekinie. Jeśli Otylia nie wypadnie najlepiej, zastanowimy się, czy na igrzyskach warto te konkurencje łączyć.

Dziękuję za rozmowę.
Piotr Skrobisz
"Nasz Dziennik" 2007-03-08

Autor: wa