Cat-Mackiewicz: Liszeniec
Treść
Dziś przedstawiamy kolejny fragment książki Stanisława Cata-Mackiewicza pt. "Kropka nad "i". Dziś i jutro." wydanej przez wydawnictwo Universitas. Jakże aktualne jest dziś to, co napisał Mackiewicz. Oceńcie sami.
Liszeniec
O ile sobie przypominam, było to na styczniowej sesji Rady Ligi Narodów w roku bieżącym. Posiedzenia za stołem, postawionym w rodzaju oranżerii koło hotelu Ligi Narodów, toczyły się jak zwykle nudno, sennie, monotonnie. Dziennikarze wałęsali się po wszystkich korytarzach. Wchodzę nagle do sali posiedzenia i słyszę krzyki, hałas. Co się stało? Kto zakłóca protokół i specjalny sznyt Ligi Narodów, polegający na tym, aby mówić w możliwie senny sposób. Jakiś pan wymachuje rękami. Zaczynam alarmować kolegów dziennikarzy. Była to sprawa o niewolnictwo Murzynów po dziś dzień istniejące w Liberii.
Scena ta, w której Liga Narodów tyle oburzenia okazała, gdy chodziło o istnienie niewolnictwa pod równikiem, i tyle serca dla Murzynów – przypomniała mi się, gdy w Bolszewii zaczynałem swe studia nad sprawą liszeńców.
Czy bolszewicki „liszeniec” to to samo co niewolnik? Nie! Ale to też nie to samo co Murzyn. Liszeńcami w Rosji są często ludzie, którzy niegdyś kupowali obrazy cudzoziemskich mistrzów, których pieściła kultura i którzy pieścili kulturę, którzy należeli do międzynarodowego środowiska intelektualistów Europy. W wysiłkach intelektualnych Europy jest część ich pracy, pozostały atomy ich mózgu i krwi. Intelektualiści europejscy na każdym zebraniu, kongresie powinni o nich myśleć jako o swoich kolegach.
Liszeniec to nie to samo co niewolnik – to lepiej albo też to gorzej – liszeniec to prawie dokładnie to co średniowieczny „wywołaniec”, „banita”. Nie można go sprzedać ani zastawić jak niewolnika w Liberii, lecz natomiast państwo pozbawia go możności zarobku na każdym kroku, możności pobierania nauki, możności wprost życia. Myślałem czasami, że gdy po raz drugi przyjdzie pod szklany dach genewskiej Ligi Narodów sprawa negrów w Liberii, czy nie powinienem z miejsc dziennikarskich krzyknąć na całe gardło ten jeden wyraz: „liszeniec”.
Liszeniec nie ma prawa uczestniczyć w żadnych wyborach, nie głosuje przy wyborach nawet „wiejskiego sowietu”, liszeniec i jego dzieci nie mają prawa znaleźć się w wyższym zakładzie naukowym; gdy podrobi sobie dokumenty, aby się tam dostać, zostaje karany kryminalnie; liszeniec nie może mieszkać w 6 głównych miastach związku, jazda koleją liszeńcowi jest niezwykle utrudniona, dzieci liszeńca nie przyjmują do szkoły początkowej, bo tam jest zwykle komplet dzieci ludu pracującego, liszeniec nie może być członkiem żadnego związku pracującego, czyli nie dostanie żadnej pracy, czyli nie dostanie kartek na jedzenie.
Wreszcie nie można co prawda liszeńca zabić dla przyjemności na ulicy, lecz można go pozwać przed sąd, a ponieważ sąd sądzi nie według suchej normy prawa, lecz według dynamiki rewolucyjnej, to prawie w każdym sądzie prawie każdą sprawę liszeniec przegra dlatego tylko, że jest liszeńcem.
Spotkałem się w czasie swej podróży z takim wypadkiem. „Biednota” zabrała chłopu-liszeńcowi (właścicielowi konia i dwóch krów) siano. Chłop nie miał czym karmić swych krów. Sędzia, rozpatrując sprawę według dynamiki rewolucyjnej, kazał liszeńcowi, aby oddał krowy swoim grabicielom, motywując to, że skoro nie ma on teraz siana, krowy mu są niepotrzebne, ponieważ i tak zdechną.
Drugi przykład cytuję na podstawie wydawnictwa sowieckiego o „prawnych formach małżeństwa”, gdzie ten przykład wskazany jest jako prawidłowe rozstrzygnięcie dla orientowania sędziów. Para starych, bezdzietnych chłopów przyjęła na służbę dziewczynę 17-letnią, którą „pokochali jak córkę”. Dziewczyna jednak po upływie pół roku chciała wyjść za mąż za człowieka, który się nie podobał staruszkom. Wymówili więc dziewczynie dom. Sędzia kazał tym staruszkom wydzielić dziewczynie część swego gruntu, taką, jakby była ich córką, jakkolwiek żadnego aktu „usynowienia” dziewczyny nikt ze starej pary nie popełnił. Wystarczyło, że sędzia stwierdził, że przez pół roku stara para chłopska „kochała” dziewczynę jak córkę, aby dynamika rewolucyjna zaczęła pracować u niego w takim kierunku. Powtarzam, iż jest to przykład wyjęty z wydawnictwa urzędowego, objaśniającego sędziów, co mają robić w trudnych sprawach, i podany jako przykład do naśladowania.
Liszeniec jest poza prawem, liszeniec jest przedmiotem zemsty społecznej!
Ktoś mnie zapyta: jakże żyje liszeniec, jeśli nie jest chłopem mającym trochę gruntu, skoro nie może dostać pracy ani chleba?
Jak żyje? O popach żebrzących po cmentarzach, którym i tego teraz zabroniono, już wspominałem. Żebrze, ukrywa się, zmienia nazwisko i papiery, potem mu dowodzą, że jest liszeńcem, prowadzą do więzienia, wypuszczają, znowu żebrze i kryje się. Zresztą to nie jest pytanie, które zdolne jest przyprzeć bolszewika do muru: „z czego ma żyć liszeniec?” Wytłumaczy ci spokojnie, że Związek Socjalistycznych Republik Rad bynajmniej nie po to istnieje, aby opiekować się losem liszeńca, wprost przeciwnie, Związek Socjalistycznych Republik Rad istnieje po to, aby zlikwidować liszeńca.
Specjalnie mnie zdziwiła rozmowa, którą miałem z rektorem I Moskiewskiego Uniwersytetu, panem Kasatkinem.
Było to jeszcze na początku mojego pobytu w Rosji. W przeddzień wizyty u rektora byłem na sztuce ilustrującej życie czerwonej studenterii. Okazuje się, że do tej studenterii wcisnął się pod cudzym nazwiskiem zakonspirowany, udający bolszewika, jeden liszeniec. Który to z nich? Tego „czerwona studenteria” nie wie, lecz zaczyna organizować wywiad. Wreszcie ujawnia się, że tym liszeńcem jest najzdolniejszy z nich i robiący największe postępy w naukach, asystent katedry – Smoła. Była to scena artystycznie doskonała. Odzywała się muzyka i na scenie potężne, liczne rzędy czerwonej studenterii zaczęły tworzyć koło, aby się zamknąć i złapać liszeńca. Liszeniec miotał się jak ryba w sieci, biegał po scenie, szukając wyjścia, jak mysz w pułapce. Lecz oto, przy dźwiękach wstrząsającej muzyki, koło czerwonej studenterii zacieśnia się coraz więcej i więcej, aż wreszcie chwyta go. Teraz nie ucieknie!
Pod wrażeniem tej silnej, bojowej sceny rozbestwiły się we mnie wszystkie niskie i podłe burżuazyjne instynkty. Zacząłem z dostojnym rektorem Kasatkinem dyskutować. Przecież to jest niesprawiedliwe, do diabła ciężkiego, nawet z punktu widzenia rewolucyjnego. Skąd syn ma odpowiadać za ojca? Skąd wiadomo, że syn liszeńca nie będzie komunistą pierwszej klasy? Jak można pozbawiać nauki dlatego, że jego ojciec jest czy był bogatszym chłopem? Oto wracam z Wielkiego Muzeum Rewolucji. Ze statystyk tam ogłaszanych wynika, że 73% politycznych przestępców byłoby dziś liszeńcami. Rewolucję w Rosji zrobili liszeńcy. Kropotkin był nie tylko synem liszeńca, lecz synem księcia. Sam Włodzimierz Ilicz Uljanow-Lenin – był szlachcicem, szlachcicem dziedzicznym i herbowym.
Wszystkich tych burżuazyjnych bredni słuchał rektor Kasatkin zupełnie spokojnie, z uśmiechem ironicznym, aczkolwiek łagodnym. Potem objaśnił mnie, o co chodzi. Prowadzi się walkę socjalną. Walkę z niebywałym natężeniem. Walkę ze starymi klasami społecznymi na życie i śmierć. Nie można bawić się w sentymenty. Wychodzi się z założenia, że rodzina, nastrój rodzinny, otoczenie oddziaływają na każdego. Tamci byli rewolucjonistami. Dobrze! Ale ci mogą nie być, są możliwości, że nie będą. Jeśli ktoś zerwał z rodziną i to jeszcze nie daje całkowitej pewności. Nawet – powiedział mi rektor Kasatkin – jeśli ktoś nie widział ojca i matki od trzeciego roku swego życia, to my, oczywiście, widzimy w tym okoliczność łagodzącą, grubą okoliczność łagodzącą, lecz i to nie daje nam pewności. Stoimy na stanowisku, że instynkty klasy ongiś posiadającej są groźne nawet wtedy, gdy udzielić się mogą tylko przez krew.
(...)
„Podstawowymi” – że się tak wyrażę – liszeńcami są: 1) duchowni wszystkich wyznań, 2) ludzie, którzy mieli do czynienia z procesami politycznymi za czasów cesarskich, 3) ludzie, którzy eksploatowali pracę najemnika. Na tym tle, jak na kanwie, wyszywa się wszystkie możliwości, czasami jaskrawo ze sobą sprzeczne. Były żandarm jest oczywistym liszeńcem, chyba że dziś służy w GPU. Inżynier, który pracuje w przemyśle sowieckim, chociażby kiedyś był dyrektorem fabryki i akcjonariuszem, nie jest liszeńcem. Chłop, który kiedyś najął parobka do pomocy, jest liszeńcem. Każdy obywatel ziemski powinien być liszeńcem i jest nim, to nie przeszkadza jednak, że wybitnymi bolszewikami na wybitnych urzędach są: jeden polski hrabia, były właściciel dużych dóbr, i jeden polski baron. Nie powiem też, aby w sprawie, kto jest liszeńcem, a kto nim nie jest, decydowało widzimisię komisarzy. Jestem zawsze przeciwnikiem upraszczania sobie poglądów – czyniłbym to, gdybym był mówcą wiecowym. Decyduje tu nie widzimisię, lecz napięcie i kierunek walki, napięcie i kierunek agitacji bolszewickiej w danej chwili. Ten, kto dwa lata temu był oczywistym liszeńcem, może dziś za takiego uznany nie będzie, gdyby sprawa jego była otwarta, i na odwrót. Gdy to piszę, ostrze walki zwraca się przeciwko popom, mułłom i kułakom. Toteż każdy chłop, który nie idzie do kołchozu, a do którego można się przyczepić o cokolwiek, będzie liszeńcem, o ile w danej wsi bogatszych nie ma. Instytucja liszeńców ma więc dwojaki charakter – defensywny i ofensywny. Defensywny, bo jest to ścieranie z powierzchni ziemi, a w każdym razie gniecenie, ekonomiczne dławienie, duszenie klas społecznych podejrzanych o nieprzychylny stosunek do Rosji sowieckiej. Jest to duszenie klas mogących stać się bazą kontrrewolucji. Ofensywny, albowiem instytucja liszeńców jest, czym na ćwiczeniach strzeleckich jest papierowy cel. Dzień codzienny w Bolszewii potrzebuje podniety, potrzebuje morfiny politycznej. Liszeńcy są instytucją, na której wyładowuje się temperament rewolucyjny.
Stanisław Cat-Mackiewicz
Fronda.pl jest patronatem serii wydawniczej Wydawnictwa Umiversitas pt. PISMA WYBRANE STANISŁAWA CATA-MACKIEWICZA.
fronda.pl
Autor: au