Casus Żivko Djukica
Treść
Na wniosek wrocławskiej prokuratury ścigały go służby specjalne i wymiar sprawiedliwości trzech krajów: Polski, Bośni i Hercegowiny oraz Serbii. Był zatrzymywany, aresztowany, sądzony, pozbawiono go majątku i środków do życia. Teraz oczyszczony z zarzutów bośniacki przedsiębiorca Żivko Djukic próbuje ustalić, na czyje zlecenie zniszczono jego przedsiębiorstwo AGRAR DKM w Polsce. Nam udało się dotrzeć do dokumentu, który wskazuje na to, że prokuratura nie miała podstaw, by ścigać bośniackiego przedsiębiorcę. Dopiero wczoraj Djukic po wielomiesięcznej wymianie pism z Prokuraturą Apelacyjną we Wrocławiu i Prokuraturą Krajową uzyskał wgląd w akta i dokumenty dotyczące umorzonego już śledztwa.
Żivko Djukic imał się w życiu różnych zajęć. Był dziennikarzem muzycznego czasopisma wydawanego w dawnej Jugosławii, marynarzem na amerykańskich statkach. Kiedy pod koniec lat 80. osiadł w Polsce, na Dolnym Śląsku, biorąc w ajencję podupadający motel w okolicach Zgorzelca, wydawało mu się, że znalazł swoje miejsce na ziemi. Zainwestował w handel i gastronomię, otworzył również własną firmę - AGRAR DKM.
- W 2003 roku otrzymałem z rodzinnej Bośni i Hercegowiny informację o bardzo ciężkim stanie zdrowia mojej matki. To oczywiste, że natychmiast pojechałem do niej, do domu. Kiedy po dwóch tygodniach wróciłem do Polski, okazało się, że nie mam już nic, zabrano wszystkie dokumenty mojej firmy, materiały księgowe, pieniądze i do dziś ich nie zwrócono, a sam jestem ścigany listem gończym wystawionym na wniosek wrocławskiego prokuratora Zbigniewa Szczotki - mówi Żivko Djukic. Przedsiębiorca nie jest gołosłowny - pokazuje dokumenty i pisma pochodzące z czterech różnych krajów: Polski, Bośni i Hercegowiny oraz Serbii i Czarnogóry.
Wrocławska prokuratura postawiła Bośniakowi zarzut próby wyłudzenia z Raiffeisen Bank miliona dolarów, sugerując, że stał na czele zorganizowanej grupy przestępczej. A teza o "zorganizowanej przestępczości" niemal zawsze powoduje, że sąd przychyla się do wniosku o tymczasowe aresztowanie. Choć oczyszczony już z zarzutów Djukic od kilkunastu miesięcy próbuje dowiedzieć się, jakiej to grupie przestępczej miał rzekomo przewodzić, wszystkie próby są bezskuteczne. Po groźnym gangu, który "wykrył" prokurator Szczotka, zaginął wszelki ślad.
- To byłem tym mafioso czy nie byłem? - ironizuje Djukic. I nie ukrywa żalu do wrocławskiej prokuratury. - Miałem sygnały, że mogę zostać zniszczony - mówi Bośniak.
Prokuratorzy widzą świat zza krat
Pytania o podstawy wszczęcia postępowania przeciwko Żivko Djukicowi skierowaliśmy do Prokuratury Krajowej, która od kilkunastu miesięcy dysponuje kopiami akt.
- Pytania dotyczące podstaw wydania przez prokuratora Prokuratury Okręgowej we Wrocławiu postanowienia o przedstawieniu zarzutów i listu gończego w sprawie przeciwko Żivko Djukicowi proszę skierować do prokuratury, która prowadziła w tej sprawie postępowanie przygotowawcze - radzi prokurator Maciej Kujawski z Biura Prasowego Prokuratury Krajowej.
Uzyskanie informacji od prokuratorów, którzy prowadzili i nadzorowali tę sprawę, jest jednak w praktyce niemożliwe. Jak już informowaliśmy, zatrzymanemu w sierpniu ubiegłego roku prokuratorowi Szczotce postawiono m.in. zarzuty łapówkarstwa i korupcji. Według lubelskiej prokuratury, w latach 2003-2005 miał on otrzymać 44 tys. zł łapówek za ustawianie śledztw. Jego przełożony, Tadeusz Majda, były szef wydziału ds. przestępczości zorganizowanej Prokuratury Okręgowej we Wrocławiu - jak wynika z aktu oskarżenia - miał z kolei informować gangsterów o prowadzonych przeciwko nim postępowaniach i zebranych dowodach, a także przyjmować pieniądze od biznesmenów w zamian za wszczynanie śledztw przeciwko konkurencyjnym przedsiębiorcom.
Zarzuty wyssane z palca
Przedstawiciel Prokuratury Krajowej Maciej Kujawski tłumaczy, że we wniosku prokuratora do sądu należy wymienić dowody wskazujące na to, iż podejrzany popełnił przestępstwo. Poszliśmy tym tropem. Jak ustaliliśmy, do przygotowania w 2003 roku zarzutów przeciwko Djukicowi prokuraturze posłużyło wydarzenie z 2001 r. lat. Wtedy to bośniacki przedsiębiorca znalazł kontrahenta - Milana Jankevica - na zakup i wywóz za granicę dużej ilości cukru. Jankevic chciał zapłacić czekami Pacific Security National Bank - 500 sztuk po 2 tys. dolarów każdy, więc Djukic udał się do Raiffeisen Bank z prośbą o ustalenie, czy jest możliwość realizacji tych czeków w Polsce. Kiedy okazało się, że prowizja wyznaczona przez bank wyniosłaby 66 tys. zł, Jankevic zrezygnował. Do transakcji nie doszło. Dwa lata później jednak prokurator Szczotka oskarżył Djukica o próbę wyłudzenia miliona dolarów z banku. Przedsiębiorca uważa, że zarzut został sfingowany przez prokuratora na potrzeby śledztwa usprawiedliwiającego działania, które doprowadziły do zniszczenia firmy i przejęcia jego majątku. Dotarliśmy do dokumentu z 29 stycznia 2008 roku skierowanego do Prokuratury Rejonowej Warszawa Śródmieście prowadzącej na wniosek Djukica postępowanie w sprawie fałszywego oskarżenia. W piśmie sygnowanym przez przedstawiciela niemieckiego banku napisano: "(...) Raiffeisen Bank Polska SA w Warszawie informuje, iż na podstawie posiadanych dokumentów stwierdza, iż nie składał do organów ścigania zawiadomienia o podejrzeniu popełnienia przez pana Żivko Djukica czynu określonego w art. 310 par. 2 k.k. lub innych". Skoro nie ma pokrzywdzonych, nie ma też przestępstwa. A to oznacza, że prokurator Szczotka nie miał podstaw do wszczynania jakichkolwiek działań wobec Djukica.
Jak nie w Bośni, to w Serbii
List gończy za Żivko Djukicem trafia do władz Bośni i Hercegowiny. Przedsiębiorca zostaje zatrzymany i czasowo aresztowany. Organa sprawiedliwości Bośni informują polskie Ministerstwo Sprawiedliwości, że nie zgadzają się na ekstradycję swojego obywatela. Proszą jednak o przesłanie aktu oskarżenia wraz z dowodami celem wszczęcia śledztwa w Bośni i Hercegowinie. Prokuratura Publiczna Byrczko Dystrykt Bośnia i Hercegowina kilkakrotnie zwraca się do Polski o uzupełnienie materiałów dowodowych. Ostatecznie bośniacka prokuratura odmówiła ścigania Djukica, uzasadniając, że nie ma dowodów na popełnienie przez niego jakiegokolwiek przestępstwa.
- 3 lutego 2004 r. bośniackie Ministerstwo Sprawiedliwości powiadomiło władze polskie o odmowie wykonania wniosku o wszczęcie śledztwa i jednocześnie wskazało na Serbię jako właściwą do prowadzenia postępowania ze względu na miejsce urodzenia Żivko Djukica. W związku z powyższym, 1 marca 2004 r. Wydział Obrotu Prawnego z Zagranicą Prokuratury Krajowej skierował do Ministerstwa Sprawiedliwości w Belgradzie wniosek o przeprowadzenie omawianego postępowania karnego - poinformował nas prokurator Maciej Kujawski z Prokuratury Krajowej.
- Jak nie wyszło im w Serbii, to pojawił się kolejny pomysł, żeby ścigać mnie w Kosowie. Tam jako prawosławny chrześcijanin byłbym skończony. Może o to chodziło, liczono, że nie będę się starał wyjaśnić sprawy, że wyjadę na Bałkany i zaginę w zawierusze wojennej - mówi Djukic.
Serbski sąd: "To stos makulatury"
Na wniosek polskiej Prokuratury Krajowej serbski sąd w Śremskiej Mitrowicy 9 listopada 2004 roku wszczął śledztwo w sprawie podejrzenia rzekomego wyłudzenia przez Żivko Djukica miliona dolarów z Raiffeisen Bank w Polsce. Ustalenia prokuratury w Śremskiej Mitrowicy druzgoczą "wnioski" wrocławskiej prokuratury. Prokurator Gojko Stjepanowic w dokumencie, do którego dotarliśmy, odmówił wystąpienia z wnioskiem o ściganie Djukica, stwierdzając, że nie istnieją dowody pozwalające podejrzewać popełnienie przestępstwa. Jeszcze bardziej dobitny był serbski sędzia Rosic Midrag, który umorzył postępowanie przeciwko Djukicowi, a materiały przygotowane przez stronę polską nazwał "stosem makulatury".
- 13 grudnia 2007 r. Ministerstwo Sprawiedliwości Republiki Serbii poinformowało władze polskie o zaprzestaniu w dniu 21 maja 2007 r. ścigania Żivko Djukica przez Prokuraturę Rejonową w Śremskiej Mitrowicy - przyznaje prokurator Kujawski.
Co ukrywa prokuratura?
Żivko Djukic do Polski wrócił już w 2005 roku. Od tamtego czasu, po decyzjach serbskiego i wcześniej bośniackiego wymiaru sprawiedliwości oczyszczających go z zarzutów, usiłuje ustalić, na jakiej podstawie prowadzono przeciw niemu w Polsce postępowanie, kto stał za wnioskiem o wydanie listu gończego i wreszcie - na jakiej podstawie po odmowie prowadzenia postępowania przeciwko niemu w Bośni sprawę skierowano do Serbii. Informacje o faktycznym zleceniodawcy ścigania Bośniaka mogą ukrywać się w aktach sprawy. Od 2005 roku do zeszłego tygodnia przedsiębiorca nie otrzymał prawa wglądu w akta - a sama korespondencja między nim a Prokuraturą Krajową to kilka segregatorów pism. Prokurator Kujawski zapewnił nas, że 30 lipca 2008 roku Prokuratura Apelacyjna we Wrocławiu poinformowała Djukica o możliwości wglądu w akta.
Zastanawia też fakt, dlaczego - choć warszawska prokuratura pismem z 29 stycznia 2008 roku (data odbioru to maj 2008 r.) została przez bank poinformowana, że nie składano doniesienia na Djukica, a więc nie było powodów wszczynania śledztwa - nie rozpoczęła postępowania, które ustaliłoby powód działań wrocławskich prokuratorów. A jak mówi sam Djukic - zdarzyło mu się usłyszeć już groźby, że jak nie przestanie węszyć, to sprawa przeciw niemu może zostać wznowiona. Prokurator Maciej Kujawski odmówił komentarza w tej kwestii.
- Mój serbski prawnik mówi, że już powinniśmy wystąpić do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu. Ja najpierw chcę wyczerpać wszystkie drogi w Polsce. Wciąż jeszcze wierzę, że jest to państwo demokratyczne i praworządne, że zostanie wyjaśnione, kto i dlaczego spowodował, że odsądzono mnie od czci i wiary, pozbawiono dorobku życia. Teraz nie mam już nic - mówi Żivko Djukic.
Wojciech Wybranowski
"Nasz Dziennik" 2008-08-21
Autor: wa