Cała wstecz w stoczniach
Treść
Praktycznie wszyscy pracownicy pierwszej zmiany Stoczni Gdynia wzięli udział w pikiecie zorganizowanej w obronie swojego zakładu pracy. Po raz pierwszy w historii przemysłu stoczniowego jednym głosem przemówili: załoga, zarząd i branżowe związki zawodowe. Ponad dwa tysiące osób uczestniczyło wczoraj w pikiecie w obronie Stoczni Gdynia. Organizatorem akcji był powołany w czwartek Komitet Obrony Stoczni, zrzeszający wszystkie działające w zakładzie związki zawodowe. Stoczniowcy protest rozpoczęli modlitwą. Następnie odczytali petycję, która została wysłana do prezydenta Lecha Kaczyńskiego i premiera Donalda Tuska. "Żądamy od pana prezydenta i pana premiera podjęcia zdecydowanych działań w celu ratowania polskiego przemysłu stoczniowego, w tym Stoczni Gdynia, a w rezultacie tysięcy miejsc pracy i uniknięcia skutków społecznych związanych z upadłością" - napisali stoczniowcy. Ponadto KOS domaga się niezwłocznego spotkania z premierem i nakreślenia działań, jakie podejmie, by stocznie nie zostały doprowadzone do upadłości oraz by mogły zostać pomyślnie sprywatyzowane. Stoczniowcy coraz głośniej mówią też o tym, by osoby odpowiedzialne za obecny stan sektora poniosły odpowiedzialność. KOS podczas pikiety poinformował o planowanym od poniedziałku referendum wśród załogi. - Każdy pracownik będzie musiał odpowiedzieć na pytanie: czy weźmie udział w akcji protestacyjnej, ze strajkiem generalnym włącznie, w celu ratowania zakładu pracy. Wyniki referendum mają być znane 15 lipca - poinformował nas Marek Lewandowski, rzecznik stoczniowej NSZZ "Solidarność". Na środę KOS zaplanował kolejną akcję przed budynkiem dyrekcji stoczni oraz marsz milczenia, który przejdzie ulicami Gdyni, obok urzędu miasta, aż pod pomnik Ofiar Grudnia '70. KOS nie wyklucza też przeprowadzenia blokad, manifestacji, a nawet zorganizowania miasteczka stoczniowego pod Urzędem Rady Ministrów. Akcję związkowców poparła znacząca większość załogi oraz zarząd stoczni. Jak zauważył w rozmowie z PAP Piotr Paszkowski, wiceprezes zarządu gdyńskiej stoczni, po raz pierwszy w historii polskiego przemysłu stoczniowego załoga, zarząd i wszystkie związki zawodowe walczą o to samo, czyli o prywatyzację. Podkreślił, że sytuacja stoczni jest "trudna, ale nie przegrana". Dla Gdańska termin do końca września Komisja Europejska potwierdziła wczoraj, że w czwartek wieczorem (był to ostateczny termin) otrzymała z Polski dodatkowe informacje w sprawie planów restrukturyzacji stoczni Gdynia i Szczecin i zapowiedziała ich szybką analizę (wiadomo, że najwcześniej może się to stać w poniedziałek). Dla zakładu w Gdańsku - jak informował minister skarbu Aleksander Grad - unijna komisarz ds. konkurencji Neelie Kroes wydłużyła termin do końca września. Grad ma nadzieję, że Polska na przygotowanie umów dla stoczni w Szczecinie i Gdyni także zyska czas do września. Na razie wyznaczony przez KE termin upływa 15 lipca. Następnego dnia KE ma podjąć decyzję o zwrocie pomocy publicznej, którą dostały stocznie w Szczecinie i Gdyni, co przesądziłoby o ich upadłości. Także wczoraj ISD Polska, właściciel Stoczni Gdańskiej, który jest zainteresowany zakupem Stoczni Gdynia, poinformował, że chce zakończyć negocjacje z KE w sprawie planów prywatyzacyjnych Stoczni Gdynia do końca lipca. Inny termin oznaczałby wycofanie się inwestora z prywatyzacji gdyńskiego zakładu. Jeżeli KE nie zgodzi się na przesunięcie terminu, na mocy unijnego prawa Polska może skorzystać z możliwości przekazania sprawy polskich stoczni do decyzji rządów krajów Unii Europejskiej. Taką możliwość sygnalizował premier Donald Tusk. Artykuł, z którego może skorzystać polski rząd, stanowi, że na wniosek kraju członkowskiego Rada UE może jednomyślnie zatwierdzić pomoc państwa, na zasadzie odstępstwa od surowych unijnych reguł, "jeśli wyjątkowe okoliczności uzasadniają taką decyzję". KE musiałaby się takiej politycznej decyzji podporządkować. Okazją do takiego kroku byłoby najbliższe spotkanie unijnych ministrów rolnictwa zaplanowane na 15 lipca. Jednak nawet w przypadku fiaska tych rozmów mechanizm przewidziany w traktacie mógłby odsunąć wydanie negatywnej decyzji KE o trzy miesiące. Na razie KE nie została poinformowana o takich zamiarach strony polskiej. Marcin Austyn "Nasz Dziennik" 2008-07-12
Autor: wa