Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Byłyśmy zespołem przez duże "Z"

Treść

Rozmowa z Iloną Mądrą, kapitanem reprezentacji Polski koszykarek, która w 1999 roku zdobyła mistrzostwo Europy
Co Pani czuje, gdy wraca pamięcią do roku 1999 i największego sukcesu w historii polskiej koszykówki?
- Przede wszystkim radość, satysfakcję, także dlatego, że sprawiłyśmy wszystkim wokół i sobie sporą niespodziankę. Przystępując do tych mistrzostw, każda z nas gdzieś po cichu myślała, że byłoby wspaniale zająć jak najwyższe miejsce, zwłaszcza że lokata w czołowej czwórce dawała przepustkę do igrzysk. A nigdy wcześniej reprezentacja kobiet nie grała na olimpiadzie, więc chciałyśmy tworzyć historię. Szczerze jednak panu powiem, że same nie spodziewałyśmy się, iż turniej zakończy się tak wspaniale.
Nie rozmawiały Panie ze sobą o tym, że byłoby pięknie zdobyć medal, stanąć na podium?
- Aż tak to nie, pewnie, że o tym rozmawiałyśmy. Chyba jednak żadna z nas nie sądziła, że dotrzemy tak daleko, aż do finału i na dodatek w nim zwyciężymy. Ale po kolei - do mistrzostw przygotowywałyśmy się trzyletnim tokiem. Polski Związek Koszykówki zapewnił nam naprawdę świetne zaplecze, specjalne diety, opiekę medyczną, słowem - na nic nie mogłyśmy narzekać. Trenerzy Tomasz Herkt i Andrzej Nowakowski zadbali o najdrobniejsze szczegóły, takie choćby, jak obecność pani psycholog w kadrze. Nie ma co się oszukiwać, opieka nad grupą kilkunastu dziewczyn nie jest zajęciem łatwym, zwłaszcza że kobiety miewają humory (śmiech). My ze swojej strony w pełni zaufałyśmy szkoleniowcom. Uwierzyłyśmy, że pracując według ich zaleceń, możemy zajść daleko, osiągnąć sukces. Żadna nie pytała, nie miała wątpliwości, czy dana jednostka treningowa jest słuszna, odpowiednia. Wiedziałyśmy przy tym, że pracujemy dobrze, mądrze, ofiarnie, co dodatkowo umacniało nasze przekonanie. Stałyśmy się silne fizycznie i silne wiarą, a przy tym byłyśmy szalenie głodne sukcesów. A potem, już podczas mistrzostw, z każdym wygranym meczem ta wiara dodawała nam skrzydeł.
Mistrzostwo Europy zaskoczyło chyba wszystkich, najbardziej telewizje. Warto przypomnieć młodszym kibicom, że ani jedna stacja nie pokazała bezpośredniej transmisji z jednego choćby meczu.
- Powiem panu coś jeszcze ciekawszego. Tuż po finale zostałyśmy zaproszone do regionalnego ośrodka telewizji w Katowicach, gdzie panowie redaktorzy mieli przeprowadzić z nami wywiady "na żywo". Siedziałyśmy na zapleczu i czekałyśmy, nagle okazało się, że możemy wracać do domów - zabrakło dla nas czasu antenowego. Faktycznie, przebieg turnieju zaskoczył wszystkich, także media. Nie za bardzo to rozumiałyśmy. Przecież sam fakt organizowania mistrzostw w Polsce był chyba wystarczającym powodem, by pokazywać przynajmniej mecze swojej reprezentacji. Tymczasem kibice nie obejrzeli nawet finału. Było nam przykro, ale takie jest życie. Przeszłyśmy nad tym do porządku dziennego. Gorzej, że nasz sukces nie został później wykorzystany przez PZKosz do promocji i popularyzacji koszykówki. Jak można to uczynić, pokazano w przyszłości przy okazji obu reprezentacji siatkarskich i drużyny piłkarzy ręcznych.
A nie odnosi Pani wrażenia, że i o rozpoczynających się za kilka dni mistrzostwach jest cicho? Za cicho?
- Pewnie gdyby zapytać kogoś na ulicy, czy wie, że w sobotę rozpoczynają się mistrzostwa, w jakich miastach będą rozgrywane i z czyim udziałem, to nie potrafiłby odpowiedzieć. Ma pan rację, jest o nich trochę cicho. Wiedzą ludzie związani ze sportem, koszykówką, poza tym promocja trochę kuleje. Staram się jednak nieco usprawiedliwiać nowe władze PZKosz, które przejęły cały układ w trudnym momencie. 18 czerwca będziemy miały ciekawe spotkanie pokoleń, na którym będą i mistrzynie sprzed 12 lat, i panie, które wcześniej odnosiły piękne sukcesy pod wodzą trenera Ludwika Miętty.
Wracając zatem do mistrzostw z 1999 roku. Przypominały one świetnie napisany scenariusz, w którym były dramaty, zwroty akcji i piękny finał.
- No tak, niewiele zabrakło, a odpadłybyśmy z nich już po fazie grupowej. Pokazałyśmy jednak, że opłaca się walczyć do końca. Zresztą ja zawsze wyznawałam zasadę, że prowadząc nawet 30 punktami i mając zwycięstwo w kieszeni, nie można spasować i powiedzieć sobie: "No dobra, wystarczy wygrać 25". Nie, jak się prowadzi 30, to trzeba zwyciężyć 35 punktami. Takie podejście cechuje najlepszych i cechowało nas w Katowicach.
Kiedy uwierzyły Panie, że mogą dotrzeć na sam szczyt?
- Trudne pytanie... Chyba dopiero w finale. Nie znaczy to, że wcześniej nie wierzyłyśmy w siebie. Każda z nas, wychodząc na boisko, chciała wygrywać, żadna inna myśl nam nie przyświecała. Nie kalkulowałyśmy, nawet nie dopuszczałyśmy scenariusza, że wydarzenia mogą różnie się potoczyć. Postawiłyśmy przed sobą konkretny cel, było nim miejsce w czwórce, gwarantujące kwalifikację olimpijską. A gdy już awansowałyśmy do półfinałów, po prostu się nie zatrzymałyśmy.
W "złotej" drużynie było mnóstwo indywidualności, charakterów, które w połączeniu z umiejętnościami dały efekt przewyższający oczekiwania. Co stanowiło jej największą siłę?
- Dokładnie to, co pan wymienił. Umiejętności i charaktery. Przede wszystkim miałyśmy w składzie śp. Małgosię Dydek, wokół której zespół został zbudowany. To była zawodniczka-skarb, absolutnie bezcenna, wspaniała - zarówno na boisku, jak i poza nim. Ale sama tytułu by nie zdobyła, nie można zapominać o Krystynie Larze, Sylwii Wlaźlak, Beacie Predehl, Elżbiecie Trześniewskiej, Patrycji Czepiec, Joannie Cupryś i pozostałych dziewczynach, które... nie potrafiły przegrywać. Oczywiście w pozytywnym tego zwrotu znaczeniu. Gdy wychodziłyśmy na parkiet, to nigdy się nie poddawałyśmy, walczyłyśmy od pierwszej do ostatniej sekundy, zostawiając na nim serce i zdrowie. Ta reprezentacja została fantastycznie dobrana charakterologicznie, bo choć wszystkie byłyśmy i jesteśmy indywidualnościami, mamy charyzmę, to szybko się polubiłyśmy i więzy utrzymujemy do dziś. Mam przykładowo stały kontakt z Patrycją, Krysią, Sylwią, Kasią Dydek czy Kasią Dulnik i nie zmienia tego fakt, że rozjechałyśmy się po Polsce i świecie. Trzy lata przygotowań scaliły nas na zawsze. I to jest chyba najlepsza odpowiedź na pana pytanie. Byłyśmy zespołem przez duże Z", cały czas razem.
Za kilka dni Pani młodsze koleżanki, następczynie, rozpoczną bój w kolejnych mistrzostwach organizowanych w Polsce. Mają szansę na powtórkę?
- Nie będzie im łatwo, wręcz przeciwnie, ale wierzę w nie. Mają charaktery, mają charyzmę, to dziewczyny, które rozpiera energia. Chcą grać i wygrywać. Oby tylko potrafiły odciąć się od świata zewnętrznego, nie słuchać prognoz, oczekiwań, ocen, spekulacji dziennikarskich. Muszą skupić się tylko i wyłącznie na sobie i celu, jaki mają. Jest nim miejsce w czołowej piątce, równoznaczne z olimpijską kwalifikacją. Jestem pewna, że stać je na nie, a gdy już zadanie zrealizują, mogą postarać się o coś więcej, medal. Jaki? Nie wiem, ale nie miałabym nic przeciwko, gdyby poszły w nasze ślady. Więcej, życzę im tego z całego serca.
Dziękuję za rozmowę.
Piotr Skrobisz
Nasz Dziennik 2011-06-16

Autor: jc