Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Być artystą to powołanie i służba

Treść

Z mezzosopranistką Jadwigą Teresą Stępień rozmawia ks. Arkadiusz Jędrasik

Przeglądając recenzje prasowe kolejnych etapów Pani dokonań, bez trudu znajdujemy w nich pasmo wielkich sukcesów. Była Pani znakomitą odtwórczynią partii Carmen. Jak Pani wspomina tamte sukcesy i samą rolę Carmen?
- Droga do roli mojego scenicznego życia była wielce nietypowa. Pamięcią wracam do czasów stypendium u jednej z najwybitniejszych wykonawczyń tej roli, marzenia nie tylko mezzosopranów! To pod wokalną opieką prof. Iriny Archipowej poznawałam partie Carmen. Po powrocie do kraju, niemal na drugi dzień, otrzymałam zaproszenie do opery w Tallinie, aby wystąpić w Carmen. Jedna próba ansamblowa, bez tenora śpiewającego partię Josego, jedna orkiestrowa i jedna sceniczna... "Co mam robić?" - zapytałam asystenta reżysera i odpowiedź brzmiała: "Diełajcie, szto chatitie". No i tak zadebiutowałam w tej najpiękniejszej partii - najbliższej memu sercu. Potem opera w Wilnie, Kujbyszewie, Ankarze, Porto Alegre w Brazylii, Francji, Szwajcarii, w Niemczech. W latach dziewięćdziesiątych w Krakowie.

Ma Pani także sukcesy telewizyjne...
- Dokonałam wielu rejestracji dla telewizji. Zawsze były to bardzo ciekawe spotkania, często związane z kameralistyką, a także z udziałem orkiestr. Wyjątkowej przygody doświadczyłam na planie filmu fabularnego. Miałam wówczas wielką tremę, spotkanie bowiem ze sławami ze środowiska aktorskiego napełniało mnie poczuciem wielkiej odpowiedzialności, czy podołam zadaniu przed kamerami telewizyjnymi.

Na rozwój Pani kariery miały wpływ wygrane w prestiżowych konkursach, a także wspaniały talent. Czy konkursy muzyczne pomagają w karierze?
- Zachęcam jak najserdeczniej młodych adeptów sztuki wokalnej do mierzenia swych sił w konkursach muzycznych, lecz ważne jest, by pamiętać o mechanizmach w nich rządzących. Nie każdy wartościowy śpiewak ma predyspozycje psychiczne, by wytrzymać napięcie, jakie towarzyszy konkurencji w czasie konkursu. Niewątpliwie, nagrody często otwierają drogę do sukcesu w każdej profesji, jednakże zdobywanie lauru po laurze na konkursach nie jest gwarancją na stabilny rozwój kariery i na atrakcyjne angaże. Są powszechnie znane losy wielu wybitnych światowych artystów, którzy nie uczestniczyli w konkursach.

Nie tak dawno odniosła Pani kolejny sukces, tym razem wykonując w Ameryce Południowej dzieła Szymanowskiego. Jak Pani wspomina tamte występy?
- Na zaproszenie ówczesnego ambasadora RP w Urugwaju Jarosława Gugały wzięłam udział w dwóch koncertach symfonicznych poświęconych wyłącznie muzyce polskiej w Montevideo. Bohaterem tego arcyciekawego wydarzenia był niewątpliwie nasz wielki kompozytor Karol Szymanowski. Przy wypełnionej po brzegi sali koncertowej - w oba wieczory - publiczność miała okazję wysłuchać wielkich dzieł Szymanowskiego. Koncert odbywał się pod nazwą "Voces de Varsovia". W wykonaniu orkiestry filharmonii Montevideo oraz zespołu De Profundis w pierwszej części koncertu zabrzmiała IV Symfonia koncertująca, w partii solowej wystąpił pianista hiszpański Julian Bello. Po symfonii wykonane zostały trzy hymny do poezji Jana Kasprowicza - "Święty Boże", "Moja pieśń wieczorna" oraz "Jestem i płaczę", na mezzosopran (wersja orkiestrowa w opracowaniu G. Fitelberga). Jako jedyna polska artystka tego wieczoru miałam ogromny zaszczyt wykonać to wspaniałe dzieło. W drugiej części koncertu Isabel Barrios i De Profundis zaśpiewali Litanię do Najświętszej Maryi Panny op. 59. Koncert zwieńczyło jedno z najpiękniejszych dzieł Karola Szymanowskiego - "Stabat Mater" op. 53. Wystąpiłam razem z Sandrą Scorza - sopran, oraz Marcelo Otegui - baryton. Były to dwa niezwykle znaczące dla kultury polskiej wieczory, nie tylko ze względu na niespotykany dobór dzieł naszego kompozytora. Muzyka Karola Szymanowskiego po raz pierwszy zabrzmiała w Urugwaju.

W zeszłym roku ukazał się Pani album z pieśniami Paderewskiego...
- Spotkanie z Mariuszem Rutkowskim należy do szczególnych w mym życiu artystycznym. Nie bez znaczenia jest pojęcie polskości naszych dziadków i naszych rodziców. Może jest coś szczególnego, co łączy kresowiaków. Dziadek Mariusza pochodził ze Lwowa. Moja mama urodziła się w Chudykowcach, w województwie Tarnopol, niedaleko Kuryłówki. Rodzinny dom mego ojca stoi w Nowogródku, trzy ulice dalej od domu, gdzie urodził się nasz wieszcz Adam Mickiewicz.

Jak przebiegały prace nad nagraniem?
- Trudno wyrazić radość, jaką niosło każde spotkanie. Nad naszym nagraniem czuwał sztab dobrych i oddanych współpracowników, który dbał też o komfort naszych sesji nagraniowych. Czuwała nad każdym szczegółem także Veronique Marmillot, nasza impresario. To dzięki ogromnej życzliwości i opiece Jana A. Jarnickiego, wydawcy naszego albumu, zrealizowaliśmy to pragnienie.

Ma Pani w repertuarze i z sukcesami wykonuje na koncertach pieśni innych polskich twórców...
- Jako osoba mająca często kontakt z muzyką kameralną, wielokrotnie w swoich recitalach wykonywałam pieśni Paderewskiego, Niewiadomskiego, Ireny Wieniawskiej (de Poldowski) i wielu innych kompozytorów. Każde spotkanie ze słuchaczem, w Sztokholmie, Brukseli, Wersalu czy w Düseldorfie oraz w innych miastach, przynosiło wielką radość nie tylko z powodu akceptacji muzyki moich rodzimych kompozytorów. Przynosiło także wielki podziw dla wartości tej muzyki. Według mnie, polska muzyka nie jest dostatecznie promowana!

Z wielkim uznaniem są przyjmowane w różnych miejscach świata Pani koncerty z repertuarem z pieśniami z Półwyspu Iberyjskiego, pieśni argentyńskie...
- Tak, to zawsze jest niezwykle inspirujące i radosne przeżycie. Stało się już regułą, że publiczność wstając z miejsc, domaga się bisów. Jest coś magicznego w muzyce latynoamerykańskiej. Szczególnie jest mi bliska żarliwość gorących rytmów tej części świata, jak i jakaś niebywała nostalgia i ciepło...

Jakie ma Pani plany koncertowe i nagraniowe?
- Pragnę kontynuować rejestrację repertuaru z muzyką polską. Mam na warsztacie wspaniałe pieśni jednej z mało znanych kompozytorek. Toczą się rozmowy na temat rejestracji pieśni pewnego współczesnego polskiego kompozytora. Otrzymałam z Tokio partyturę pieśni japońskiego kompozytora. Jeśli dojdzie do skutku kontakt japoński, to wierzę, że będzie to szansa na wielką przygodę artystyczną.

Jakie ma Pani pozamuzyczne zainteresowania?
- Jest ich taka moc, że starczyłoby na następny wywiad-rzekę. Kocham nasz stary polski język, poezję, malarstwo: mistrzów włoskich, francuskich, holenderskich; architekturę, starocie z "duszą". Do moich praktycznych zamiłowań należy kreatywność w kuchni. Nade wszystko jednak w moim życiu ma priorytet muzyka i służenie ludziom śpiewem.

Dziękuję za rozmowę.

"Nasz Dziennik" 2006-09-11

Autor: wa