Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Burza nad budżetem

Treść

Choć na początku posiedzenia Sejmu marszałek Marek Jurek (PiS) nie dopuścił do głosowania nad wnioskiem Marka Kotlinowskiego (LPR) o przyspieszenie prac nad budżetem, to wieczorem, gdy to wicemarszałek z LPR prowadził obrady, wniosek został przegłosowany, co zaplanowały wcześniej wszystkie kluby poza PiS. Jurek oskarża Kotlinowskiego o "uzurpatorstwo władzy", bo ten nie chciał mu oddać przewodnictwa obrad tuż przed głosowaniem. Doszło do karczemnej awantury, po której ręce zacierały tylko SLD i Platforma Obywatelska - jej posłowie, kpiąc, chwalili sprawność liderów Ligi. Gdy kierownictwo PiS zastanawiało się, co tak naprawdę się stało, Roman Giertych i Andrzej Lepper złożyli Jarosławowi Kaczyńskiemu propozycję koalicji programowej. Wcześniej mówił on w Sejmie, że jeśli nie uda się skonstruować stabilnej większości, która sprawi, że sytuację polityczną będzie można przewidzieć na wiele miesięcy, to będziemy mieli przedterminowe wybory parlamentarne.
Jeszcze we wtorek Jarosław Kaczyński praktycznie uzgodnił z liderami LPR i Samoobrony sprawę porozumienia programowego, ale do gry wróciła Platforma Obywatelska. Kaczyński chciał więcej czasu na rozmowy koalicyjne, stąd pomysł z godzin południowych, by przeciągnąć prace nad budżetem. W reakcji jednak wszystkie pozostałe partie zawiązały niepisany sojusz i zagroziły odwołaniem marszałka Sejmu Marka Jurka za, ich zdaniem, złamanie regulaminu Izby. Gdyby do tego doszło, PiS utraciłoby kontrolę nad procesem legislacyjnym, a wówczas rząd natychmiast podałby się do dymisji. Wydaje się, że równie blisko jest zarówno do kryzysu politycznego i wyborów na przełomie maja i czerwca, jak i ustabilizowania sytuacji poprzez porozumienie PiS z Samoobroną i LPR czy koalicję z Platformą Obywatelską. Klimat wieczornych wydarzeń położył się cieniem i na tej sytuacji i dziś naprawdę trudno przewidzieć rozwój wypadków. Wydaje się, że jeszcze więcej niż dotąd zależy od prezesa PiS.

Ciekawy dzień
Już pierwsza poranna informacja zapowiadała ciekawy politycznie dzień. Nieoczekiwanie, na prośbę nowej wicepremier i minister finansów Zyty Gilowskiej, zebrała się Rada Ministrów. Nie chodziło jednak o odłożone we wtorek podpisywanie kodeksu etycznego Lecha Kaczyńskiego. Z wyliczeń i szacunków resortu finansów wyniknęła potrzeba złożenia drugiej już autopoprawki do projektu budżetu autorstwa rządu Marka Belki. Ministrowie wytłumaczyli to sytuacją zaistniałą po uchwaleniu w końcu grudnia dwóch ustaw o tzw. becikowym. Zdaniem rządu, spowodowało to dziurę w wydatkach rzędu 1,3 mld zł. Aby uniknąć niekonstytucyjności budżetu, Rada Ministrów postanowiła skierować autopoprawkę.
Z jednej strony jej przyjęcie może oznaczać, że prezydent nie zawetuje ustawy autorstwa LPR, ale z drugiej miało oznaczać opóźnienie przyjęcia budżetu nawet o kilkanaście dni. Po co?

Szykować wybory
Prawo i Sprawiedliwość wyraźnie korzysta na zamieszaniu, które powstaje wokół sytuacji budżetowej. Każda licząca się w rozgrywce siła polityczna właśnie debaty budżetowej używa jako swojego argumentu. PiS mówi, że jeśli PO nie poprze budżetu, to nie ma powrotu do rozmów o koalicji. Z drugiej strony poparcie obiecały już Samoobrona i LPR. Ale to nie musi oznaczać korzyści dla rządu, bo w toku głosowania nad poprawkami może się z tymi partiami dogadać np. PO i wówczas ostateczny kształt budżetu będzie się znacząco różnił od oczekiwanego przez Marcinkiewicza. Dlatego PiS chce przekonać obie partie, a także poniekąd Platformę, że istota rzeczy tkwi właśnie w kształcie budżetu. Stąd po cichu mówi się o tym, że w ostatecznym głosowaniu posłowie PiS mogą opowiedzieć się... przeciw budżetowi. To by oznaczało przedterminowe wybory, o których dacie decydowałby prezydent. W tym kontekście wymieniane są dwie - 28 maja i 4 czerwca. Niemal wprost powiedział to wczoraj Jarosław Kaczyński.
- Jedno jest pewne - to trzeba wreszcie jakoś zakończyć; albo porządna koalicja w tym parlamencie, albo jednak wybory - stwierdził prezes PiS.
Informację z tym zdaniem niedługo później otrzymali w formie sms-a wszyscy posłowie jego partii.
- PiS-owcy dostali wiadomość, że mają się szykować na wybory w maju - poszła szybko plotka po Sejmie.

Dobre i serdeczne
Tylko teoretycznie każda partia mówi, że nie boi się wyborów. Platforma ukrywa to za odpowiedzialnością za państwo i podjęciem gwałtownych starań o koalicję z PiS. Tuż po południu doszło do zapowiadanego wcześniej spotkania Donalda Tuska z Kazimierzem Marcinkiewiczem. Obaj politycy uznali je za "serdeczne i bardzo dobre".
- Mogę tylko potwierdzić uśmiech i optymizm pana premiera - powiedział Tusk, komentując pytanie o wznowieniu rozmów na temat koalicji z PiS.
- Jeśli w naszym otoczeniu - zarówno pana premiera, jak i moim - znajdziemy równie dużo optymistów i ludzi dobrej woli, to może będą jakieś dobre wiadomości, jeśli nie dziś, to za jakiś czas - dodał.
Marcinkiewicz nie komentował tych słów. Ale powyborcza seria spotkań premiera z Janem Rokitą też była zawsze "bardzo dobra i serdeczna", a z koalicji nic nie wyszło. Czy wyjdzie teraz?
Kaczyński stawia warunki niezmienne - PO musi naprawdę chcieć zmiany państwa. Właśnie o to rozbiły się wcześniejsze rozmowy. Tusk zapowiada, że zwróci się do Kaczyńskiego z prośbą o spotkanie. Ale równolegle Kaczyński spotyka się z LPR i Samoobroną. I nie wyklucza, że może być "koalicja", a może być "porozumienie".

Co z marszałkiem?
Jeszcze po południu wydawało się, że jest zdecydowanie bliżej do tego drugiego. Zaraz po rozpoczęciu obrad Sejmu, tuż po godz. 14.00 Kaczyński był umówiony na spotkanie z prezydiami klubów LPR i Samoobrony, gdzie, jak zapowiadaliśmy wcześniej, miało dojść do kształtowania ostatecznej wersji porozumienia programowego. Najpierw jednak marszałek Sejmu Marek Jurek ogłosił, że w piątek odbędzie się drugie czytanie projektu budżetu. Poinformował, że do Sejmu wpłynęła autopoprawka rządu. Skierował ją do druku, potem zajmie się nią Komisja Finansów Publicznych, a w związku z tym trzecie czytanie na pewno nie odbędzie się w sobotę, lecz w bliżej nieokreślonym terminie. To wzburzyło posłów. Marek Kotlinowski z LPR zażądał, by przegłosować wniosek formalny o skrócenie regulaminowego terminu 7 dni na zapoznanie się posłów z autopoprawką. Potem, gdy jej szczegóły przedstawił premier, wniosek wydawał się jeszcze bardziej racjonalny. Poparły go w dyskusji wszystkie kluby prócz PiS. Wywiązała się awantura, która skończyła się blisko godzinną przerwą. Po niej marszałek odmówił poddania wniosku pod głosowanie, twierdząc, że jest bezprzedmiotowy, gdyż w rozumieniu regulaminu autopoprawka jeszcze nie istnieje, a poza tym byłby to "nieuprawniony nacisk na komisję finansów".
- Tak, czuję, że to byłby nieuprawniony nacisk - powiedział nam chwilę później szef komisji Wojciech Jasiński (PiS). Dodał jednak, że nie wyobraża sobie drugiego czytania budżetu bez autopoprawki. Marszałek Jurek też nie, wydaje się więc, że przeciągana będzie sytuacja po drugim czytaniu, a to odbędzie się już w piątek.
Cała sytuacja zakończyła się zapowiedzią ludowców, że złożą wniosek o odwołanie marszałka Jurka. PiS w kuluarach ostrzegło, że jeśli do tego dojdzie, rząd poda się do dymisji, a wówczas wybory naprawdę będą na przełomie maja i czerwca. Zanim jednak ludowcy złożyli wniosek, uczynił to SLD, wyraźnie zadowolony z całego obrotu sytuacji. Cieszyła się również Platforma, która w kuluarach bardzo chwaliła LPR za postawę. Przebijała jednak z tego ironia, bo PO wyczuła, że dzięki całej sytuacji osłabiło się PiS i znów Donald Tusk będzie miał korzystną pozycję wyjściową przed zaplanowanym na dziś spotkaniem z prezesem Kaczyńskim. Nie wiadomo jednak, czy w ogóle do niego dojdzie, bo niezwłocznie po przerwaniu obrad Sejmu do rana (na wniosek PiS) LPR i Samoobrona ogłosiły, że proponują PiS "koalicję programową".
- W tej chwili PiS musi podjąć decyzję: albo zakłada jakąś koalicję, albo oddaje władzę - ocenił Roman Giertych. Dodał, że to próba "ustabilizowania sytuacji i pójścia do przodu". Jego zdaniem, właśnie takie rozwiązanie jest dziś "możliwe, potrzebne i oczekiwane przez Polaków". Takie samo zdanie mają liderzy Samoobrony.
Jeśli dojdzie do zawiązania koalicji, wówczas marszałek nie zostanie odwołany, budżet będzie po myśli rządu, a premier, tak chwalony przez prezesa Kaczyńskiego w ostatnim wywiadzie, nie będzie musiał składać dymisji. Ani oddawać teki szefa rządu Janowi Rokicie.
Mikołaj Wójcik

"Nasz Dziennik" 2005-01-12

Autor: ab