Burda pod znakiem UPA
Treść
Sto osób zatrzymanych - to efekt starć, do jakich doszło w sobotę w Kijowie między uczestnikami marszu na rzecz uznania Ukraińskiej Powstańczej Armii (UPA) za stronę biorącą udział w II wojnie światowej a kijowską milicją.
- Chcieliśmy przejść (główną ulicą Kijowa) Chreszczatykiem, a potem podejść do pomnika Lenina, by podjąć próbę jego zniszczenia, kiedy rzuciła się na nas milicja. Doszło do bójki, w wyniku której zatrzymano 122 osoby - relacjonował jeden z organizatorów marszu, przywódca organizacji "Bratstwo" Dmytro Korczyński. Tymczasem - zdaniem milicji - starcie sprowokowali sami manifestanci, którzy nie tylko nie podporządkowali się poleceniom funkcjonariuszy, ale odpowiedzieli im gazem łzawiącym. Jak podało ukraińskie MSW, oprócz gazu chuligani posiadali także pałki i tarcze. W wyniku zajść hospitalizowano 22 milicjantów, u których lekarze stwierdzili "zatrucie nieznanym gazem" oraz obrażenia ciała.
Wcześniej, w nocy z piątku na sobotę, aktywiści spod znaku UPA namalowali napis "UPA" na pomniku Lenina w Kijowie. W sobotę pomnika strzegły już oddziały milicji oraz komuniści. Same organizacje ukraińskich nacjonalistów w wydanym oświadczeniu zaprzeczyły, jakoby miały cokolwiek wspólnego z akcją "Bratstwa". Zajścia zaś określiły mianem prowokacji.
- Korczyński jest znanym prowokatorem, który pracował dla byłego prezydenta Ukrainy Leonida Kuczmy i szefa jego administracji Wiktora Medwedczuka. Niewykluczone, że w sprawie maczały palce rosyjskie służby specjalne. Jest to próba dyskredytacji UPA jako ukraińskiego ruchu niepodległościowego - oświadczył Ilko Kuczeriw, szef kijowskiej fundacji "Demokratyczni Inicjatywy".
Organizacje związane z UPA od dawna walczą o przyznanie im prymatu w walce o niepodległość Ukrainy. Tymczasem rząd polski wydaje się zupełnie nie dostrzegać problemu lub go bagatelizować, mimo że ofiarą ludobójstwa z rąk ukraińskich nacjonalistów padło ok. 100 tys. Polaków w czasie II wojny światowej.
AW, PAP
"Nasz Dziennik" 2008-10-20
Autor: wa