Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Budżet skąpej Unii

Treść

91 mld euro, w tym m.in. 59,65 mld funduszy strukturalnych i spójności oraz 26 mld na rolnictwo - tyle zapisano dla Polski w nowym budżecie Unii Europejskiej na lata 2007-2013. Po długich negocjacjach został on zatwierdzony w sobotę nad ranem przez unijnych przywódców na szczycie w Brukseli. Premier Kazimierz Marcinkiewicz pozytywnie ocenił porozumienie. Podkreślał m.in. znaczenie wynegocjowanych ułatwień w wykorzystaniu unijnych funduszy.

Trudno mówić o całkowitym sukcesie, gdy Polska otrzymała mniej środków, niż pół roku temu proponował Luksemburg. Jednak mówienie o klęsce także jest nieuprawnione, szczególnie jeśli weźmie się pod uwagę, że zręby obecnej umowy budżetowej negocjowały poprzednie, lewicowe ekipy rządzące Polską. Kraje przewodzące Unii Europejskiej, uzgadniające kompromisową wersję budżetu, przyznają, że organizacja ta nie jest w stanie spełnić swoich obietnic sprzed rozszerzenia. Nagłe ustępstwa Wielkiej Brytanii, Niemiec czy Francji to ratowanie się przed ośmieszeniem w oczach świata i maskowanie kryzysu, który narasta w UE.
Jak ostatecznie zakończył się podobno jeden z najbardziej nerwowych szczytów Unii Europejskiej? O godz. 2.35 w sobotę jeden z polskich dyplomatów poinformował nas o podpisaniu porozumienia. Jego podstawą stał się wymiar finansowy zaproponowany po raz pierwszy przez kanclerz Merkel - 862,5 mld euro, czyli 1,045 proc. dochodu narodowego brutto (DNB) UE. To ponad 13 mld więcej niż proponowali przed szczytem Brytyjczycy.
Na tę sumę składają się wydatki na politykę spójności (308 mld), rolnictwo (292 mld), administrację (50,3 mld), sprawy wewnętrzne, imigrację i politykę kulturalną (10,2 mld) oraz biedne regiony UE (2 mld).
Łącznie Polska może otrzymać z tej puli 91 mld euro, w tym 59,65 mld na rozwój najbiedniejszych regionów, walkę z bezrobociem i budowę infrastruktury oraz 26 mld na rolnictwo. Zakładając stuprocentową absorpcję środków na fundusze spójności, w ciągu najbliższych siedmiu lat za każde euro wpłacane do unijnego budżetu w formie składki (ok. 3 mld rocznie) Polska ma otrzymać z powrotem 3,62 euro.
Propozycja Luksemburga zakładała 61,6 mld euro dla Polski przez siedem lat. Gdy Marek Belka wrócił z tą propozycją, posypały się na niego gromy ze strony opozycji. Pamiętajmy, że były one głównie skutkiem biernej postawy poprzedniego premiera. Podczas rozmów kuluarowych na obecnym szczycie UE dziennikarze z wielu krajów podkreślali, że Belka był mało znany, a obecny premier daje się poznać jako mąż stanu; tamtego nawet nie zauważali.
Jeszcze przed rozpoczęciem szczytu minister spraw zagranicznych Stefan Meller mówił polskim dziennikarzom, że dolną granicą kompromisu jest oferta niższa od luksemburskiej maksymalnie o 2 mld euro. Gdy spojrzymy na efekt negocjacji, to przyznamy, że słowa dotrzymał. - W negocjacjach porównuje się efekt do stawianego sobie celu, więc my tylko minimalnie się pomyliliśmy - podkreślał z kolei premier Marcinkiewicz.
Ale budżet to nie tylko pieniądze. Pamiętajmy, że ich zdecydowana większość zapisana w budżecie UE dla Polski jest "wirtualna". To głównie środki, które można pozyskać z funduszy spójnościowych i strukturalnych. Jak trudne są bariery stawiane tym, którzy chcą je wykorzystać, pokazuje wynik absorbcji dwóch lat rządów SLD: 4 procent. Spory udział w tak niskim poziomie wykorzystywania pieniędzy miały wewnętrzne przepisy. Te rząd Marcinkiewicza likwiduje od kilku tygodni dzięki powołaniu Ministerstwa Rozwoju Regionalnego i ułatwieniom dla przedsiębiorców. Ale gros tych przepisów to bariery stawiane przez unijną biurokrację.
Warto więc zauważyć, że w zapisach w tym budżecie znalazły się trzy sprawy, którym przeciwna była od początku Komisja Europejska. Pierwsza to wydłużenie zasady "n+2" do zasady "n+3". Oznacza to, że budżet z każdego roku w okresie od 2007 do 2010 r. będziemy mogli wykorzystywać przez 4 lata, a nie 3, jak to było do tej pory.
Polska delegacja wynegocjowała też możliwość rozliczania w projektach współfinansowanych przez Unię podatku VAT. Dzięki temu samorządy oraz inne instytucje publiczne będą mogły rozliczać z funduszy unijnych VAT, który muszą opłacać w trakcie realizacji unijnych projektów.
Wreszcie trzecie ułatwienie to zwiększenie poziomu współfinansowania projektów przez UE do 85 procent. Do tej pory było to maksymalnie 75 procent, co oznacza, że musieliśmy mieć 25-proc. wkład własny. Teraz wystarczy 15 procent. Jest to sukces, który może ułatwić wykorzystanie obiecanych pieniędzy. Bez tych zapisów - w praktyce - z nominalnie większego projektu zaproponowanego przez Luksemburg po latach otrzymalibyśmy mniej, niż polska delegacja wynegocjowała obecnie.
Zasada solidarności, o której od początku urzędowania mówił premier Marcinkiewicz, zrobiła furorę w Brukseli. Angielskie "solidarity" słychać tam było bardzo często z ust i brytyjskiego premiera Tony'ego Blaira, i szefa Komisji Europejskiej Jose Manuela Barroso. Ale słowami łatwo szafować. Prawdziwą solidarność należało przełożyć na zapisy budżetowe. Co prawda reklamowano gest Blaira, który w ostatni dzień szczytu zrezygnował z kolejnych 2,5 mld euro brytyjskiego rabatu, czyli w sumie z 10,5 mld, i gest kanclerz Niemiec Angeli Merkel, która już po zakończeniu obrad oddała Polsce 100 mln euro z funduszu dla niemieckich landów wschodnich na 5 polskich wschodnich województw. Jednak trudno to uznać za prawdziwy przejaw solidarności. Widać było, że gdyby nie polski upór, nie wykonano by nawet tych gestów.
- Nie straszyłem wetem, bo postawiłbym je zawsze, gdyby budżet nie był solidarny - odpowiedział premier podczas nocnej konferencji prasowej po zakończeniu szczytu na pytanie, czy mówienie o wecie było tylko blefem negocjacyjnym. Od naszej delegacji wiemy, że w dwóch momentach było praktycznie pewne, iż Polska zgłosi weto, a szczyt zakończy się fiaskiem. W tym drugim przypadku, już po nieformalnym zaistnieniu ostatniej propozycji, staliśmy ramię w ramię w Węgrami. Wcześniej byliśmy sami, bo Francuzi dość szybko doszli do wniosku, że mizerna propozycja Blaira jest dla nich korzystna (nie będą musieli dokładać dużo więcej pieniędzy), a Jacques Chirac tylko potwierdził, że chodziło wyłącznie o obronę własnego interesu rolnego.
Perspektywę budżetową ustalono w dużej mierze pod presją strachu przed budżetami jednorocznymi, które obowiązywałyby, gdyby nie ustalono 7-letniego planu finansowego. Każdy kolejny roczny budżet byłby coraz gorszy dla Polski, nie byłoby mowy o żadnym długofalowym planowaniu, a targi wokół finansów w końcu tylko by narastały.
Mikołaj Wójcik, Bruksela

Pochylnia bez reform
Premiera spotkała w Polsce krytyka za zgodę na kompromis w sprawie budżetu. Dziwić musi krytyka Donalda Tuska, który usiłuje nam wmówić, że cokolwiek w tej sprawie może jeszcze zrobić Parlament Europejski i dlatego "premier nie powinien się cieszyć". Co ciekawe, zdania szefa Platformy Obywatelskiej nie podziela np. Zbigniew Chlebowski, ekonomiczny ekspert tej partii.
Tylko Tusk z Andrzejem Lepperem i Romanem Giertychem poddali totalnej krytyce wracającego z Brukseli premiera. Zupełnie nie można zrozumieć argumentu LPR, że coroczne budżety byłyby lepsze niż takie porozumienie. Oczywiście - Unia Europejska pogrążałaby się w kryzysie. Tylko że tak naprawdę to my najbardziej byśmy na tym tracili. To za wysoka cena za udowodnienie racji, którą tak naprawdę udowadnia sama Unia. Dlaczego?
Ponieważ ten szczyt i brytyjska prezydencja niczego na lepsze w UE nie zmieniły. A skoro w coraz gorzej radzącej sobie organizacji nie ma reform, a nawet ich woli, kryzys jest tylko odkładany w czasie. Rzecz w tym, by to nie na nas spadł znowu ciężar finansowy tego kryzysu. Właśnie o to toczyła się w Brukseli walka.
Mikołaj Wójcik

Antoni Macierewicz, Ruch Patriotyczny:
Polska zmuszona była pójść na duże ustępstwa. Być może pan premier Marcinkiewicz nie miał innego wyjścia, ale trzeba też jasno powiedzieć, że było to ustępstwo na rzecz reguł, jakie narzucają silne państwa Unii Europejskiej, zwłaszcza Wielka Brytania. Okazało się, że nie można zmontować koalicji skutecznie broniącej polskich interesów. To jest smutna nauka na przyszłość, że Unia solidarności odeszła już do przeszłości i obrona polskich interesów będzie coraz trudniejsza.
not. WM

"Nasz Dziennik" 2005-12-19

Autor: ab