Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Budżet narodowych egoizmów

Treść

Polska odrzuci propozycję budżetu Unii Europejskiej na lata 2007-2013 w zaproponowanym wczoraj przez Wielką Brytanię wariancie. - Ta propozycja w obecnym kształcie zostanie zawetowana - zapowiedział wczoraj premier Kazimierz Marcinkiewicz. Podobne stanowisko zaprezentowali liderzy większości państw Unii Europejskiej. Niepokój co do szans na uzyskanie porozumienia na rozpoczynającym się dzisiaj szczycie UE wyraził szef Komisji Europejskiej José Manuel Barroso.

Polski rząd przyjął nową propozycję budżetową Londynu z nieukrywanym rozczarowaniem. - Prezydencja brytyjska dodała "łyżeczkę solidarności", która nie zmieni "beczki narodowych egoizmów" - skomentował brytyjską propozycję na spotkaniu z dziennikarzami premier Kazimierz Marcinkiewicz. Premier podkreślił, że nowa propozycja Wielkiej Brytanii w minimalnym tylko stopniu uwzględnia polskie postulaty, takie jak zwiększenie pomocy dla najbiedniejszych regionów Polski czy zaliczenie VAT do kosztów kwalifikowanych, które Unia zwraca beneficjentom.
W zaproponowanej wczoraj wersji władze Wielkiej Brytanii zaledwie o 1,2 mld euro zwiększyły pulę funduszy dla Polski, zarezerwowanych w projekcie budżetu Unii Europejskiej na lata 2007-2013. Ogółem Brytyjczycy sprawujący obecnie rotacyjne przewodnictwo w UE zaproponowali zwiększenie jej budżetu do 849,3 mld euro. W ubiegłym tygodniu Wielka Brytania proponowała 846,7 mld euro, natomiast propozycja z czerwca przedstawiona przez Luksemburg zakładała wydatki na poziomie 871,6 mld. W sumie Londyn proponuje Polsce w ramach tych funduszy nieco ponad 57,3 mld euro, podczas gdy w czerwcu luksemburskie przewodnictwo oferowało 61,6 mld euro. Oznacza to, że teraz w stosunku do propozycji ze szczytu w czerwcu br. Polsce "brakuje" wciąż około 4,3 mld euro w ramach funduszy strukturalnych i spójności, przeznaczonych na budowę infrastruktury, walkę z bezrobociem czy na rozwój najbiedniejszych regionów.
Tymczasem minister ds. europejskich Jarosław Pietras po raz kolejny przypomniał, że dla Polski "punktem odniesienia jest kompromis luksemburski". Wyjaśnił przy tym, że chodzi nie tyle o poziom unijnych wydatków, określony w pakiecie luksemburskim na 1,06 dochodu narodowego państw członkowskich, ale o zagwarantowanie systemowego wsparcia nowych państw członkowskich przy pomocy środków na spójność i konwergencję. Nowa propozycja brytyjska, tak jak i ta z 5 grudnia, bazuje na budżecie na poziomie 1,03 PKB państw członkowskich.
Tymczasem Brytyjczycy wybrali inne rozwiązanie, skupijąc się na instrumentach specyficznych dla każdego kraju z osobna. Polsce zaoferowali nieznaczne zwiększenie pomocy dla pięciu najbiedniejszych województw oraz dostrzegli problem związany z zawyżonym kursem złotówki, który przy przeliczeniu na euro wpływa na zmniejszenie środków unijnych. Innymi słowy - każdemu zaoferowali jakiś drobny prezent, licząc, że uda się osiągnąć kompromis budżetowy. Według ministra Pietrasa, stanowi to niewielki krok w kierunku zgłoszonych przez Polskę postulatów, aby o Unii myśleć jako o całości.
Pytany, na rozpoczynającym się dzisiaj szczycie w Brukseli, czy twarde stanowisko Polski oznacza przekreślenie szans na budżetowy kompromis - minister Pietras oświadczył, że "ciągle jeszcze jest pytanie, czy obecna propozycja nie jest tylko wskazaniem dróg dojścia do kompromisu", a nie ostateczną wersją pakietu. W jego ocenie, Brytyjczycy zainwestowali za dużo kapitału politycznego w obecne negocjacje, aby im nie zależało na porozumieniu. Polska z kolei nie ulegnie presji czasu. - Jeśli jednak szczyt się zawali - to stanie się tak z powodu brytyjskiego rabatu - powiedział minister Pietras, który uważa, że jest to oś sporu.
W czasie, gdy w Pałacu Rady Ministrów premier i ministrowie krytykowali nowy pakiet brytyjski, w położonej w sąsiedztwie ambasadzie brytyjskiej ambasador Charles Crawford przekonywał dziennikarzy, że propozycja Londynu jest "rozsądna". - Unia potrzebuje nie tylko solidarności, ale także reform. Solidarność bez reform to byłby komunizm - stwierdził, przekonując, że "polskie postulaty zostały przez Londyn dostrzeżone". Ambasador podkreślił też, że Wielka Brytania od lat jest płatnikiem netto do unijnej kasy, więc nie można mówić o "brytyjskim egoizmie". - Chcemy płacić tyle, co Francja - zaznaczył. Chodzi o to, że Francuzi płacą dużą składkę, ale też najwięcej korzystają z tytułu subwencji rolnych, podczas gdy Brytyjczycy, choć ich składka jest wysoka, nie otrzymują tak dużych środków na rolnictwo. Stąd wziął się brytyjski rabat, czyli ulga w składce, będący obecnie kością niezgody w Unii Europejskiej.
Brytyjczycy nie zdecydowali się obciąć swego rabatu w budżecie unijnym. Oznacza to, że zgadzają się, tak jak dotychczas, na redukcję tej wielomiliardowej ulgi do budżetu UE o maksymalnie 8 mld euro w ciągu siedmiu lat. Sugeruje to, że oszczędności mogą szukać w funduszach dla starych państw UE.
Londyn zastrzegł wczoraj, że "nie będzie" już lepszej propozycji budżetowej. Szef brytyjskiej dyplomacji Jack Straw oświadczył podczas wczorajszej debaty w Izbie Gmin, że Wielka Brytania chce doprowadzić do przyjęcia sprawiedliwego budżetu na lata 2007-2013, jednak nie ma pewności, czy dojdzie do kompromisu. - Brak porozumienia będzie lepszy niż złe porozumienie - ocenił Straw.
W tym tygodniu w Brukseli propozycję budżetu muszą jednak zaakceptować jednomyślnie przedstawiciele krajów UE. Niewykluczone, że znajdzie ona poparcie zarówno wśród najbogatszych krajów Unii, które od miesięcy starają się o jak najniższy poziom wspólnych wydatków, jak i większości nowych państw członkowskich, "skuszonych" przez Brytyjczyków dodatkowymi środkami. Jednak jak na razie z nielicznymi wyjątkami wszyscy krytykują propozycje Londynu.
Szef Komisji Europejskiej José Manuel Barroso ocenił ją jako niewystarczającą. - Ta propozycja (...) nie jest odpowiedzią na nasze oczekiwania. Jestem rozczarowany i niepokoję się o szanse na uzyskanie porozumienia na szczycie - powiedział przewodniczący KE. Oczekiwania Brytyjczyków, by jakąkolwiek rewizję brytyjskiego rabatu w składce do unijnej kasy powiązać ściśle z reformą wspólnej polityki rolnej, na którą z kolei nie zgadza się Francja, Barroso określił jako "nierealistyczne".
Z kolei minister spraw zagranicznych Francji Philippe Douste-Blazy oświadczył wczoraj, że najnowsza propozycja brytyjska "nie stwarza bazy dla porozumienia możliwego do zaakceptowania przez wszystkich". Douste-Blazy ocenił, że "czek brytyjski" jest "anomalią historyczną" i potwierdził, że "jest on w centrum dyskusji dla wszystkich", nie tylko dla Francji. - Wielka Brytania ciągle nie jest gotowa wziąć na siebie przypadającego na nią ciężaru finansowego - powiedział minister, który wyraził nadzieję, że nie jest to "ostatnie słowo" Brytyjczyków. Podobne stanowisko zajęli przedstawiciele innych państw.
Londyn może jednak liczyć na poparcie Niemiec. Dali temu wyraz bliscy doradcy kanclerz Niemiec Angeli Merkel, którzy stwierdzili, że atmosfera przed rozpoczynającym się dzisiaj szczytem Unii Europejskiej w Brukseli jest "znacznie lepsza" niż pół roku temu, kiedy to po odrzuceniu propozycji Luksemburga negocjacje w sprawie budżetu na lata 2007-2013 zakończyły się fiaskiem. Dali oni do zrozumienia, że niemiecki rząd "może pogodzić się" z przedstawioną przez Brytyjczyków propozycją budżetu.
Małgorzata Goss

"Nasz Dziennik" 2005-12-15

Autor: ab