Budapeszt się nie poddaje
Treść
Piotr Falkowski Budapeszt
Zapowiedziane w środę przez Komisję Europejską rozpoczęcie przygotowań do wszczęcia przeciwko Węgrom procedury karnej związanej z rzekomym naruszeniem zasad traktatów unijnych wywołało w Budapeszcie wzburzenie i wyzwoliło szereg inicjatyw. Zapowiedziano m.in. liczne demonstracje poparcia dla rządu pod hasłem obrony suwerenności. Na jutro swoją manifestację pod siedzibą przedstawicielstwa Komisji Europejskiej zapowiedział prawicowy Jobbik. W kolejną sobotę siły popierające Fidesz i Orbána chcą zwołać przy placu Bohaterów setki tysięcy zwolenników rządu i nowej konstytucji. Chcą w ten sposób wesprzeć wysiłki rządu Orbána w unormowaniu stosunków z instytucjami międzynarodowymi. Federacja ponad tysiąca organizacji pozarządowych CET wydała "Deklarację dla Narodu" - popierającą władzę i sprzeciwiającą się atakom na suwerenność państwa, szczególnie w sferze monetarnej i ingerencji przedstawicieli obcego kapitału za pośrednictwem międzynarodowej finansjery. Organizacja reprezentuje różnorodne stowarzyszenia o charakterze społecznym, gospodarczym i kulturalnym z całych Węgier i krajów sąsiednich. Wzywają Unię i USA, by "zaprzestały ataków na Węgry".
- Mało komu naprawdę zależy na akceptacji oczekiwań Unii Europejskiej i Międzynarodowego Funduszu Walutowego. Kontestacja poczynań rządu dotyczy małego segmentu społeczeństwa, ale bardzo głośnego. Przeciwnie, społeczeństwo w obliczu niesprawiedliwych ataków coraz bardziej się jednoczy. I to wokół Viktora Orbána i jego rządu, zupełnie wbrew oczekiwaniom lewicowej i liberalnej opozycji - ocenia Imre Pozsgay, były minister w komunistycznych rządach, potem opozycjonista, a obecnie doradca węgierskiego premiera.
Szeroko reklamowane w europejskich lewicowych mediach pikiety przeciw nowej konstytucji, które odbyły się 7 stycznia, CET określa jako marginalne i wzywa opinię międzynarodową do ich zignorowania. Oficjalny dokument potępia działania organizacji, "za którymi ukrywają się partie i ruchy polityczne". - To brudna kropla w morzu - ocenili przedstawiciele CET. Rzeczywiście nagłośniona demonstracja w pobliżu opery w Budapeszcie nie zgromadziła nawet 5 tysięcy uczestników. CET popiera oczywiście manifestację 21 stycznia i wszelkie inne.
- Jesteśmy dumni, że możemy wziąć udział w oporze przeciw międzynarodowemu finansowemu terroryzmowi - stwierdził podczas wczorajszej konferencji prasowej ks. Zoltán Osztie.
Na Węgrzech nie mówi się o poddaniu się, a cały czas o rozmowach. Nawet kiedy sam Viktor Orbán mówi o konieczności przyjęcia żądań zachodniej finansjery, ludzie cały czas mają nadzieję, że chodzi o przydatną w negocjacjach deklarację i w końcu zostanie podpisane jakieś porozumienie o pomocy finansowej Węgier bez utraty gospodarczej i ekonomicznej suwerenności. Kontakty, szczególnie na polu europejskim, są w istocie bardzo intensywne. W węgierskim rządzie został powołany nawet oddzielny minister bez teki odpowiedzialny za kontakty z międzynarodowymi instytucjami finansowymi. Jest nim Tamás Fellegi.
Węgierscy eksperci zwracają uwagę, że sytuacja gospodarcza kraju nie jest obiektywnie taka zła i państwu daleko jeszcze do Grecji czy Włoch. - Przekraczający 80 proc. PKB dług publiczny jest bardzo duży, ale wiele krajów rozwiniętych na świecie, jak USA czy Belgia, ma podobny poziom. Kiedy ten dług narastał, a działo się to głównie w ciągu ośmiu lat rządów socjalistów - z ok. 50 proc. do 83 proc., Komisja Europejska nie protestowała. Dopiero teraz, za rządów Fideszu, żąda się od nas obniżenia zadłużenia, co rząd obiecał czynić, ale to oczywiście musi trochę potrwać. Nikt więc nie rozumie, dlaczego Unia Europejska chce karać właśnie Węgry. Przypuszczamy, że przyczyna jest inna - tłumaczy prof. Magdolna Csath, ekonomistka.
Ta przyczyna to oczywiście polityka rządu Fideszu, a przede wszystkim objęcie wysokimi podatkami banków i sektorów gospodarki zdominowanych przez obcy kapitał (sieci handlowe, ubezpieczenia, telekomunikacja, energia) oraz zamrożenie kursów walut, w których spłacane są kredyty. - Ci, którzy piszą listy do Brukseli skarżące własny rząd, ci, którzy twierdzą, że u nas "zabija się demokrację" itd., mają zupełnie inne powody. Przede wszystkim są to Węgrzy o kosmopolitycznej orientacji politycznej i gospodarczej. Przykładem jest opublikowany w "The Economist" list 13 węgierskich lewicowych intelektualistów, wzywający Komisję Europejską do nasilenia działań przeciwko Węgrom. Ale żaden z jego sygnatariuszy nie ujawnił swojego nazwiska. Ten list jest anonimowym donosem na własne państwo. Tymczasem rząd po prostu broni interesów naszego kraju, przeciw Brukseli, bankom i MFW - zaznacza prof. Magdolna Csath.
Opór wpływowych kół międzynarodowych budzą też inne posunięcia Orbána. - Ktoś chce, żeby Węgry zbankrutowały. Są dwa główne powody. Pierwszy jest taki, że węgierski premier czasem w Brukseli mówi: "Nie". Na przykład wobec paktu fiskalnego, który ma u nas być poddany pod debatę parlamentarną, a nie zaakceptowany bezwarunkowo i bezmyślnie na Radzie Europejskiej. Druga kwestia to bank centralny. Problem z nim jest taki, że w ogóle nie służy interesom gospodarki węgierskiej. Zadaniem każdego banku narodowego jest pilnowanie inflacji i pomaganie narodowej gospodarce rosnąć. U nas Węgierski Bank Narodowy (MNB) nie wykonuje ani jednego, ani drugiego, bo i inflacja jest wyższa od zakładanej, i wysokie stopy procentowe dławią konkurencyjność naszych przedsiębiorstw. Bank służy tylko interesom międzynarodowych kręgów finansowych - wyjaśnia Csath. Jej zdaniem, główny zarzut UE i MFW, że rząd odbiera MNB niezależność, jest fałszywy. - Zmienia się liczbę i sposób mianowania dwóch zastępców prezesa oraz powiększa się Radę Monetarną, dając prawo wyznaczania nowych członków parlamentowi. To nie są żadne istotne zmiany. Trudno mówić o zmniejszeniu niezależności banku. Ktoś przecież musi jakoś obsadzać te stanowiska. Węgierskie rozwiązanie nie jest jakieś oryginalne - stwierdza ekonomistka. Także wizja "bankructwa Węgier", o jakim można by sądzić na podstawie ratingów międzynarodowych agencji, wydaje się w rzeczywistości nierealna. - Przede wszystkim spójrzmy na wskaźniki naszej gospodarki: O długu publicznym już mówiliśmy. Deficyt budżetowy wynosi ok. 3 proc. - to jest dość przyzwoity poziom, akurat taki jak we Francji czy Wielkiej Brytanii. Inflacja 3,5 proc. jest za duża, jednak też nie wyróżnia się na tle innych państw UE. Bezrobocie wynosi 11 proc. - to dużo, ale przecież w Polsce albo Hiszpanii jest jeszcze większe. Aktywa banku centralnego wynoszą 50 proc. całego długu Węgier. Więc podstawowe wskaźniki nie powinny jakoś bardzo niepokoić ani powodować obecnej radykalnej utraty zaufania rynków - ocenia nasza rozmówczyni.
Co się jednak stanie, jeśli Unia, MFW i międzynarodowe rynki pozostaną nieugięte? Już teraz oprocentowanie węgierskich obligacji osiągnęło poziom, którego żaden rząd nie zaakceptuje. Na wykup już zaciągniętych zobowiązań nie ma więc pieniędzy i konieczne są starania o pożyczki, a tych ani Unia, ani MFW mogą nie chcieć udzielić z powodów politycznych. Budżet prawdopodobnie wytrzyma taką sytuację najwyżej kilka miesięcy. Ale Csath jest optymistką. - Myślę, że sobie damy radę pomimo skoordynowanego ataku przeciw Węgrom. Jednak jeśli nie powiodą się negocjacje z Brukselą i MFW, to będziemy musieli pożyczyć pieniądze gdzie indziej. Nie jesteśmy w tak głębokim kryzysie, żeby to było niemożliwe. Można też liczyć na stopniową poprawę ogólnej sytuacji ekonomicznej spowodowanej światowym kryzysem, szczególnie w Europie, a nasza gospodarka jest oparta na eksporcie. Może znajdziemy nowe rynki zbytu. Nie należy panikować - konkluduje.
Imre Pozsgay zwraca uwagę na jeszcze jeden aspekt obecnej sytuacji, szczególnie ważny z punktu widzenia ideologii Fideszu bazującej na koncepcji odnowy narodowej. Zewnętrzna presja niesamowicie konsoliduje społeczeństwo. - Wszyscy musimy podzielać pewne wspólne podstawowe wartości narodowe. Przede wszystkim, żeby nie szkodzić swojej ojczyźnie. To jest zasada, którą mogą podzielać wszyscy Węgrzy, niezależnie od poglądów politycznych, religii itd. Myślę, że nasi obywatele zaczynają rozumieć sytuację państwa i nie zgadzają się na dyktat międzynarodowy, nawet jeśli nie wszyscy podzielają politykę gospodarczą rządu - ocenia węgierski politolog.
Nasz Dziennik Piątek, 13 stycznia 2012, Nr 10 (4245)
Autor: jc