Bruksela wyciąga nożyce
Treść
Komisja Europejska, wbrew opinii Niemiec, chce doprowadzić do  uwspólnotowienia długu krajów eurostrefy, a jednocześnie otrzymać prawo  wymuszania cięć i oszczędności na narodowych rządach i parlamentach. Od  ostatecznych decyzji w tych sprawach zależy, czy eurostrefa będzie  ewoluować w kierunku państwa federalnego, czy stanie się tylko kolonią  Berlina. Możliwe, że ani jedno, ani drugie, bo zanim cokolwiek się  wykluje, projekt wspólnej waluty upadnie. 
Komisja Europejska chce uzyskać prawo głębokiej ingerencji w politykę  budżetową państw eurostrefy. Według nowych propozycji przedstawionych  wczoraj w Brukseli rządy siedemnastu krajów wspólnej waluty musiałyby  przedkładać Komisji Europejskiej oraz ministrom finansów strefy euro  obradującym w ramach eurogrupy krajowe projekty budżetów jeszcze przed  ich uchwaleniem przez parlamenty narodowe. Komisja mogłaby je publicznie  krytykować i żądać wprowadzenia poprawek. A nawet rewizji całego  budżetu w celu zaostrzenia dyscypliny budżetowej. Kryteria dyscypliny  fiskalnej zawarte są w uchwalonych niedawno sześciu rozporządzeniach KE,  tzw. sześciopaku: deficyt finansów publicznych danego kraju nie może  przekroczyć 3 proc. PKB, zaś dług publiczny - 60 proc. PKB.  Niedotrzymanie tych parametrów może prowadzić do nałożenia  automatycznych kar finansowych na nadmiernie zadłużony kraj, a także do  odebrania mu funduszy unijnych. Bruksela żąda wglądu w budżety narodowe  dwa razy do roku - wiosną, w trakcie realizacji budżetu, i jesienią,  przed uchwaleniem nowej ustawy budżetowej. Nie będzie jednak formalnego  wymogu zatwierdzenia budżetu krajowego przez Komisję Europejską.
Znacznie większej ingerencji poddane mają być budżety krajów eurostrefy,  które objęte zostały procedurą nadmiernego deficytu. Będą one  zobowiązane do informowania na bieżąco Brukseli o podejmowanych cięciach  i oszczędnościach, zaś Komisja Europejska będzie mogła im narzucać  poprawki budżetowe i żądać przeprowadzenia drugiego czytania.
Najsurowszym nadzorem Komisji Europejskiej i Europejskiego Banku  Centralnego objęte zostaną kraje niewypłacalne, jak Grecja, Irlandia i  Portugalia, objęte programem pomocowym UE i Międzynarodowego Funduszu  Walutowego. Kraje te stracą praktycznie suwerenność budżetową do czasu  zrównoważenia budżetów (co może nigdy nie nastąpić) i spłaty zadłużenia.  Ponadto w pracach nad budżetem rządy będą musiały korzystać z pomocy  tzw. niezależnych doradców, co de facto oznacza wprowadzenie elementu  kontroli rynków nad polityką fiskalną.
Kto zapłaci rachunki
Mimo sprzeciwu ze strony Niemiec Komisja Europejska przedstawiła wczoraj  w tzw. złotej księdze trzy warianty wprowadzenia do obiegu  euroobligacji, tj. wspólnych papierów dłużnych dla całej eurostrefy,  których spłatę gwarantowałyby nie każde z osobna, lecz wszystkie naraz  kraje eurostrefy. W tym Niemcy, które obecnie płacą najmniej za swoje  obligacje. Kanclerz Angela Merkel, występując wczoraj przed  Bundestagiem, po raz kolejny sprzeciwiła się planom uwspólnotowienia  długu eurostrefy. Dla Niemiec, Holandii i innych zamożnych krajów  północy emisja euroobligacji oznacza znaczny wzrost kosztów zaciągania  długu na rynkach, natomiast dla ich biedniejszych sąsiadów z południa,  jak Hiszpania czy Włochy, euroobligacje są jedynym sposobem na  zmniejszenie rentowności własnych papierów dłużnych i obniżenie tym  samym astronomicznych kosztów obsługi długu publicznego.
Prezentacja przez Komisję Europejską złotej księgi oznacza formalne  otwarcie dyskusji w UE na ten temat. Śmiały krok Komisji, podjęty wbrew  Niemcom, to wyraźny sygnał, że euro chwieje się nad przepaścią. Rynki -  obserwując domino bankructw w eurostrefie - nabrały przekonania, że gdy  wszyscy wokoło polegną, to w końcu także kraje najsilniejsze, przede  wszystkim Niemcy, nie unikną załamania. Jeśli więc Niemcy zawczasu nie  przejmą współodpowiedzialności za długi strefy euro, projekt wspólnej  waluty zwyczajnie się rozpadnie.
- Dzisiejsze niepowodzenie aukcji niemieckich obligacji 10-letnich  pokazuje, że koszty nieefektywności eurostrefy poniosą także Niemcy -  zwraca uwagę dr Cezary Mech, były wiceminister finansów. Europa ma w tej  sytuacji cztery wyjścia. - Pierwsze rozwiązanie to skupienie się  jedynie na dyscyplinowaniu fiskalnym zadłużonych krajów eurostrefy, z  pominięciem demokratycznych procedur. Przypomina to relacje w krajach  kolonialnych i jest najmniej wskazane - mówi dr Mech. Jest to właśnie  wariant, który zaproponowała wczoraj Komisja Europejska. Zadłużone kraje  euro czeka dyscyplina finansowa, bieda, cięcia socjalne, rozwiązania  narzucane społeczeństwu z pominięciem parlamentów, referendów i wolnych  wyborów. - Druga opcja, podobna do poprzedniej, polega na dostosowaniu  optymalności strefy euro w drodze redystrybucji dochodu przez Komisję  Europejską. To rozwiązanie odrzucają z jednej strony bogatsze kraje -  płatnicy netto do budżetu UE, a z drugiej - oznacza ona także dla  zadłużonych krajów bolesny proces szybkiego oddłużania połączony z  utratą samodzielności - wylicza Mech. W tym wariancie Komisja Europejska  pełni funckję rządu federalnego eurostrefy, który ściąga wysokie  podatki do centrum, a następnie redystrybuuje wśród uboższych stanów lub  prowincji. Wczorajsze propozycje KE ukazują chęć podążania w tym  kierunku, ale nie jest ona obecnie dość silna, aby zapewnić sobie  wysokie dochody własne z kieszeni krajów członkowskich.
- Kolejne wyjście, rozsądne, to emisja euroobligacji, które będą  gwarantowane przez wszystkie kraje eurostrefy, w tym Niemcy, przy  jednoczesnych interwencjach EBC, który będzie skupował obligacje  zadłużonych krajów - uważa Mech. - Polska musi w takim wariancie uważać,  aby poprzez mechanizm gwarancji nie została obciążona kosztami tego  rozwiązania - podkreśla finansista.
Ostatnie wreszcie rozwiązanie problemu zadłużenia w strefie euro to  zgoda na występowanie ze strefy wspólnej waluty krajów nadmiernie  zadłużonych. - Trzeba jednak przyjąć założenie, że wszelkie zobowiązania  tych krajów będą przeliczane na ich lokalną walutę, w przeciwnym  wypadku (tzn. gdyby długi pozostały w euro) groziłoby to łańcuchem  bankructw instytucji gospodarczych i bankowych w tych krajach oraz  ogólnym pogłębieniem chaosu - ostrzega finansista.
Małgorzata Goss
Nasz Dziennik Czwartek, 24 listopada 2011, Nr 273 (4204)
Autor: au