Bruksela legalizuje rosyjską agresję
Treść
Z dr. hab. Włodzimierzem Marciniakiem z Instytutu Studiów Politycznych PAN rozmawia Łukasz Sianożęcki
Jak Pan ocenia wczorajsze rozmowy Sarkozy - Miedwiediew?
- W ogóle dosyć trudno jest ocenić mediacje Unii w tym konflikcie, dlatego że po pierwsze, UE nie ma zbyt wielu możliwości wpływania na politykę Rosji. Po drugie, władze rosyjskie w tej chwili są raczej nastawione na pogarszanie sytuacji. Najwyraźniej kieruje nimi zasada: czym gorzej, tym lepiej. W ten sposób umacnia się patriotyczna ekstaza, która panuje w tej chwili w Rosji.
Czy Unii udało się osiągnąć cokolwiek, co można poczytać za sukces?
- Pewnym sukcesem jest to, że Unia zajmuje w miarę wspólne stanowisko w kontekście konfliktu na Kaukazie. Z drugiej strony wczoraj w gruncie rzeczy zostały jedynie powtórzone ustalenia sprzed miesiąca, z jedyną zmianą, że pojawiły się pewne konkretne daty. Niemniej jednak Unia jest w niezwykle trudnej sytuacji, dlatego że jest jasne, iż Moskwa nie będzie przestrzegać 6 punktów planu pokojowego. Wynika to chociażby z tego, że musi mieć ona namacalny dowód swojego zwycięstwa, tzn. zajęcie jakiegoś terytorium itp. Dlatego te ustalenia, o których mówił Sarkozy, w zasadzie wyglądają jak usankcjonowanie podziału terytorialnego Gruzji. Sam fakt ustalenia sił policyjnych wyłącznie (!!!) po stronie gruzińskiej dokładnie to właśnie oznacza. Przecież te siły mają kontrolować, czy to Gruzini nie naruszają porozumienia, więc będą operować de facto po jednej tylko stronie. I to jest zdecydowany sukces... ale Rosji. Unia musi mimo wszystko zmienić swoją retorykę w stosunku do Rosji, choć wydaje się, że Kremlowi idzie w tych rozmowach nieco gorzej, niż początkowo Rosjanie zakładali.
Ale żadnych ograniczeń na Rosję nie udało się nałożyć...
- Od ewentualnych sankcji nieco ważniejszy jest inny problem. Rosja płaci dosyć wysoką cenę za interwencję w Gruzji, lecz akurat nie w relacjach z Brukselą czy szeroko rozumianym Zachodem, ale w relacjach z Chinami. Na szczycie Szanghajskiej Organizacji Współpracy 28 sierpnia Miedwiediew faktycznie zgodził się na to, by Chiny były gwarantem stabilności granic w Azji Centralnej. Czyli także stabilności granic azjatyckich republik postsowieckich. Tymczasem sam kilka dni wcześniej, uznając niepodległość Abchazji i Osetii Południowej, złamał, nienaruszalną do tej pory na obszarze byłego ZSRS, regułę zachowania dawnych sowieckich granic jako granic państwowych. To oznacza, że na obszar ten jako ważny gracz wkraczają Chiny. I to jest prawdziwe wyzwanie, przed którym stoi UE. Czyli nie tyle, jak Rosja zostanie ukarana za agresję na Gruzję, ile czy Unia będzie także potrafiła wejść na ten obszar postsowiecki jako ważny gracz polityczny, który podejmie rywalizację z Chinami i Stanami Zjednoczonymi, które tam już są obecne. Wydaje mi się, że unijne programy pomocowe dla Gruzji, Ukrainy i Białorusi mogą się w tej sytuacji okazać ważniejsze niż pewne szczegóły związane z planem Sarkozy'ego. Jeśli w tej dziedzinie Bruksela wykaże determinację i osiągnie jakieś sukcesy, wówczas będzie można powiedzieć, że jest to bardzo dużo.
Nie sposób nie zauważyć, że ta retoryka Unii jest rzeczywiście zbyt miękka i w zasadzie polega na ciągłych ustępstwach wobec Moskwy. Jak długo może trwać takie przedłużanie ostatecznego terminu wycofania się wojsk dla Rosji? Kto byłby w stanie zmusić do takiego kroku Rosjan?
- Kto mógłby tego dokonać? Wydaje się, że prędzej Pekin niż Bruksela. Jednakże ewidentnie widać, że wszelkie stawianie terminów nie ma obecnie głębszego sensu. Najpierw był to 8 września, potem 8 września Sarkozy przejeżdża z nowymi datami. Co następne? Zwołać kolejny szczyt UE, by ustalić inny termin? Jasno widać, że Rosja gra na zwłokę tak, aby tego problemu nigdy nie rozstrzygnąć albo zrobić to w bardzo odległej przyszłości. W tej chwili nikomu nie zależy na szybkim usunięciu Rosji z Gruzji, gdyż dla wielu ta sytuacja jest wygodna. Rosja osłabiła swoją pozycję na arenie międzynarodowej i jej ważni partnerzy, czyli Chiny, UE i Stany Zjednoczone, będą starali się jak najwięcej korzyści z tego wyciągnąć, i widzimy, że już to robią, nie zaś usuwać przyczynę.
Jakie mogą być inne konsekwencje wczorajszych ustaleń?
- Patrząc na sytuację realistycznie, to Gruzja już utraciła Abchazję i Osetię Południową. Nie ma możliwości, aby w najbliższej perspektywie czasu środkami politycznymi zmienić skutki rosyjskiej agresji zbrojnej. Jedyne, co można zrobić, by pomóc Gruzji i innym krajom postsowieckim chcącym się uniezależnić od Moskwy, to działać w ten sposób, by Gruzja, np. na płaszczyźnie programów pomocowych poprzez inwestycje ekonomiczne, odbudowę sił zbrojnych, stała się paradoksalnie beneficjentem tej agresji. To jest chyba ważniejsze niż karanie czy sankcjonowanie Rosji, gdyż takie działanie wywoła jedynie odwrotne skutki. Władzom rosyjskim obecnie zależy na przedstawieniu swojego kraju jako państwa izolowanego na arenie międzynarodowej, ponieważ daje to efekt zjednoczenia władzy i narodu, który w tej chwili wyraźnie obserwujemy. Jest to dla rządzących ogromna przyjemność i będą starać się jak najbardziej przedłużyć ten stan. A okupowanie obszarów Gruzji doskonale temu służy.
Czy deklaracje Sarkozy'ego, że Unia jako stojąca na straży pokoju nie będzie się angażować militarnie, można odczytać jako sygnał dla Gruzji, że ze strony Brukseli na pomoc wojskową nie może ona liczyć w najmniejszym stopniu?
- Wygląda na to, że nie. Mówi się jedynie o wysłaniu sił policyjnych, które mają nadzorować linię przerywania ognia, ale jedynie po stronie gruzińskiej. Obecnie ważniejsze jest to, jaką pomoc finansową zaproponuje Unia Gruzinom. Choć trzeba zauważyć, że nie jest do tej pory zbyt hojna, więcej zaproponowały USA. Ważne jest też, jaka będzie determinacja UE wobec otwarcia na Wschód, zwłaszcza na Ukrainę, a także to, jak ułoży się sytuacja na całym obszarze postsowieckim w najbliższej przyszłości. Czyli także Azja Centralna, a więc ważne jest, co zrobią Chińczycy. Ponadto ważne jest, co zrobi NATO, zwłaszcza w kontekście swojej operacji w Afganistanie.
Czy to, że na późniejszym spotkaniu z prezydentem Gruzji Micheilem Saakaszwilim Sarkozy nie był mu w stanie przedstawić żadnych konkretów, świadczy o słabości Unii?
- To, że Sarkozy potwierdził słowa Miedwiediewa, iż Unia gwarantuje zabezpieczenie przed atakami ze strony Gruzji, może o tym świadczyć. Ponadto stwierdzenie, że unijne jednostki policji będą działać jedynie w strefie buforowej, także jest przyjęciem rosyjskiego punktu widzenia na konflikt. Przy tym uznanie, że coś takiego jak strefa buforowa istnieje, jest niczym innym jak cichym przyzwoleniem na utrwalenie faktycznej aneksji Abchazji i Osetii Południowej. W tym sensie można wręcz powiedzieć, że Bruksela pomaga Rosji zalegalizować skutki agresji. Nie jest to jednak zbyt duże zaskoczenie. Politycznie Unia Europejska jest słaba i jej przywódcy są także słabi. Więcej zdecydowania możemy spodziewać się po USA i NATO. Unia może jedynie zareagować, powtarzam, w płaszczyźnie swego generalnego otwarcia na Wschód. Jeżeli już jakieś konsekwencje Rosja ma ponieść, niech to będzie przyspieszenie integracji Ukrainy i Gruzji, i takie kroki na szczęście Unia zapowiada. Ważne jest także, by UE zrewidowała swoją politykę energetyczną w stosunku do Rosji, np. warto przemyśleć wycofanie się z Gazociągu Północnego. Tego typu kroki są dużo bardziej realne i możliwe.
Jak wygląda wobec tego obecnie sytuacja Ukrainy? Paradoksalnie wcale nie musi ona być teraz pchnięta w ramiona Moskwy?
- Raczej tak. Aktualnie obserwujemy tendencje odwrotne. Republiki azjatyckie zwracają się w kierunku Chin, co jest skutkiem między innymi przyznania Chinom gwarancji, że będą odpowiedzialne za stabilność granic Azji Centralnej. To znaczy, że będą gwarantowały także stabilność granicy rosyjsko-kazachskiej. Jest to wydarzenie bezprecedensowe. Toteż cena, jaką zapłacili Rosjanie za zajęcie gruzińskich republik, jest gigantyczna. Musieli się wycofać ze znacznego obszaru, który chcieli uznawać za znaczną sferę swoich wpływów. Ukraina coraz bardziej dąży na Zachód. Armenia rozmawia z Turcją. Oznacza to, że wszyscy szukają sposobu, jak od Rosji się zdystansować. Problem polega na tym, na ile partnerzy zewnętrzni zareagują na te dążenia państw postsowieckich do tej "ucieczki przed Rosją".
Dziękuję za rozmowę.
"Nasz Dziennik" 2008-09-10
Autor: wa