Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Bruksela kupuje czas

Treść

Od wspólnej kolacji rozpoczął się wczoraj wieczorem szczyt Rady Europejskiej w Brukseli. Nie bez przyczyny - wszak obfity stół sprzyja zgodzie, głód zaś prowokuje spory. Tymczasem na tym szczycie o spory nietrudno.
- Jeszcze nigdy groźba rozpadu Europy nie była tak wielka - wyznał przed spotkaniem prezydent Francji Nicolas Sarkozy.
Nie ma ani jednej koncepcji ratowania strefy euro, która mogłaby liczyć na zgodę ogółu. Zmiany w traktacie z Lizbony zmierzające do narzucenia państwom eurostrefy surowej dyscypliny i kontroli budżetowej nie mają szans na przyjęcie przez wszystkich 27 członków Unii. Przeciwne im są m.in. Szwecja i Wielka Brytania. David Cameron zagroził wręcz wetem, jeśli brytyjskie interesy nie zostaną dostatecznie zabezpieczone. Ponadto zmiana traktatu wymaga wielu miesięcy na ratyfikację przez wszystkie kraje, a w części z nich przeprowadzenia referendów. Tymczasem rynki cisną. Wczoraj Agencja Standard & Poor´s zagroziła obniżeniem ratingu Unii Europejskiej, wcześniej zagroziła obniżeniem wiarygodności kredytowej wszystkich krajów euro i europejskiego funduszu ratunkowego. Ze sprzeciwem Niemiec spotkały się z kolei propozycje szefa Rady Europejskiej Hermana Van Rompuya, który chce zmienić traktat "kosmetycznie", według uproszczonych procedur i bez referendów. - Rząd federalny nie zgodzi się na kulawe kompromisy - skomentował raport Van Rompuya przedstawiciel ekipy niemieckiej. Raport przyjęto jako kolejny trick Komisji Europejskiej, która udaje, że coś robi, aby nie zrobić nic. Niemcom zależy na odgórnym ograniczeniu wskaźnika długu i deficytu budżetowego, ale przede wszystkim na uzyskaniu prawa do egzekwowania tych ustaleń w formie ingerencji w budżety narodowe i automatyczne nakładanie kar.
Propozycja "paktu międzyrządowego" wysunięta przez kanclerz Angelę Merkel i prezydenta Nicolasa Sarkozy´ego napotkała sprzeciw Komisji Europejskiej i Parlamentu Europejskiego. Biurokracja brukselska walczy o utrzymanie w swoich rękach końca cugli, które przeszłyby faktycznie w ręce francusko-niemieckie. - Rozwiązania międzyrządowe, pozatraktatowe są groźne dla przyszłości Unii Europejskiej i krajów, które do nich przystąpią - ocenił szef Parlamentu Europejskiego Jerzy Buzek.
Tuż przed szczytem szef Europejskiego Banku Centralnego Mario Draghi sprawił zawód europejskim rządom, stwierdzając, że EBC nie zaangażuje się na szerszą skalę w wykup obligacji upadających krajów. Interwencję na rynku obligacji od początku odrzucali Niemcy. Co więcej, Draghi wykluczył możliwość pomocy dla eurostrefy w sposób pośredni przez pożyczki udzielane Międzynarodowemu Funduszowi Walutowemu.
Małgorzata Goss

Nasz Dziennik Piątek, 9 grudnia 2011, Nr 286 (4217)

Autor: au