Broniłem prawdy i ludzi
Treść
Z księdzem arcybiskupem Ignacym Tokarczukiem z Przemyśla, jednym z najbardziej prześladowanych przez reżim PRL biskupów, kawalerem Orderu Orła Białego, rozmawia Mariusz Bober Służba Bezpieczeństwa uznała Księdza Arcybiskupa za "groźnego wroga PRL". Dlaczego? - Ponieważ wystąpiłem bardzo stanowczo w obronie praw obywatelskich, wolności religijnej, Kościoła i Narodu, a także dlatego, że głosiłem prawdę. Wyrazem tego są moje homilie wydrukowane w formie książkowej oraz materiały na temat inwigilacji przez SB opublikowane przez Instytut Pamięci Narodowej ["Niezłomni. Nigdy przeciw Bogu - komunistyczna bezpieka wobec biskupów polskich" - red.]. Traktowano mnie w ten sposób także z powodu wspierania przeze mnie budowy nowych świątyń, wbrew zakazom władz PRL. Właśnie. Podczas sprawowania przez Ekscelencję posługi pasterskiej zbudowano mimo blokady władz 430 nowych świątyń i utworzono 225 parafii. Jak udało się tego dokonać? - Władze blokowały wówczas budowę kościołów w całym kraju. Na przykład po wojnie rozpoczęto wznoszenie świątyni w Stalowej Woli, ale wstrzymano tę budowę (informacje o tym, jak powstawały świątynie w diecezji przemyskiej, zebrał ks. Antoni Szypuła, proboszcz z Sanoka, w 4-tomowym dziele "Historia nowych kościołów w Diecezji Przemyskiej 1966-1993"). Gdy w 1966 r. objąłem urząd ordynariusza, zorientowałem się, że sprawa jest niesłychanie trudna z powodu blokowania budowy nowych kościołów, a nawet niewydawania pozwoleń na remonty tych starszych. Tymczasem po wojennej zawierusze sytuacja była bardzo trudna. Wiedząc o nastawieniu władzy, wysłałem najpierw wniosek o pozwolenie na odbudowę kościoła w Jaśle. Nie mógł on jednak pomieścić wiernych, więc domagałem się także budowy nowej świątyni. Władze - najpierw wojewódzkie, a potem także centralne [Urząd ds. Wyznań - red.] odmówiły wydania zgody, twierdząc, że w Polsce jest za dużo kościołów. To były ich metody walki z religią. Pozwalano bez problemów na budowę pomieszczeń gospodarczych dla zwierząt hodowlanych, a nam nie zezwolono na budowę świątyni. Zapowiedziałem więc oficjalnie, że moim celem będzie budowa nowych kościołów. W jaki sposób można było budować w tamtym okresie - siermiężnego komunizmu - świątynie, gdy władze karały za nielegalne wznoszenie budynków, a poza tym brakowało materiałów budowlanych? - Zaczęliśmy od remontu dotychczasowych świątyń, wznoszenia prowizorycznych kaplic lub adaptacji świeckich budynków. Pamiętam, jak w okolicy Niska zacząłem odprawiać Mszę Świetą w niewielkiej kapliczce. Była ona zwrócona wejściem w kierunku drogi, więc ludzie się nie mieścili. Urządziliśmy wejście z drugiej strony, tak by ci, którzy nie mieszczą się w kapliczce, mogli bezpiecznie stać na polu. Wtedy zaczęły się szykany ze strony władz. Bardzo to oburzyło wiernych, którzy pytali: "To już nawet tego nam nie wolno?". Zaczęliśmy więc urządzać kaplice w adaptowanych do tego celu cywilnych budynkach, np. po starych szkołach itd. Reżim nie reagował? - Reagował. Zaczął m.in. nakładać kary pieniężne, np. za udział w budowie nowych świątyń. Powiedziałem wiernym: "Nie bójcie się, ale działajcie zespołowo". Zdarzało się, że takie prowizoryczne świątynie były wznoszone w ciągu jednej nocy. Początkowo władze próbowały też wyrzucać krzyże ze szkół. Jednak po pewnym czasie same zameldowały do Warszawy, że z powodu postawy ludzi nie da się usunąć krzyży. Ponadto nękano nas także w inny sposób, np. nie pozwalano na przyłączenie prądu do kościoła. Mimo to jakoś radziliśmy sobie. Dlatego SB nagrywała homilie głoszone przez Ekscelencję, śledziła wszystkie wizyty duszpasterskie i założyła podsłuch w siedzibie Księdza Arcybiskupa? - Podsłuch założyli jeszcze podczas posługi mojego poprzednika, ks. bp. Franciszka Bardy. Podczas instalowania w budynku centralnego ogrzewania SB zaszantażowała jednego z pracowników. W efekcie przyjął on do ekipy funkcjonariusza, który zainstalował podsłuch, właśnie za kaloryferami. Odkryliśmy to przypadkowo, gdy zaczęliśmy przebudowę budynku, tuż po objęciu przeze mnie posługi pasterskiej w diecezji. Pracownik znalazł w ścianie przewody, które wychodziły na zewnątrz budynku. Podsłuchy znajdowały się także w kilku innych pomieszczeniach. Wystosowaliśmy protest do władz. Przez miesiąc czekaliśmy na jakąkolwiek reakcję. Bez efektu. Podałem więc do wiadomości publicznej informację o wykryciu podsłuchu. Następnego dnia przyjechał przedstawiciel miejscowej prokuratury, wzywając mnie na rozmowę do jej siedziby. Znając ich zwyczaje, oświadczyłem, że przestępstwo popełniono w mojej siedzibie, więc jeśli chcą rozmawiać, to tylko na miejscu dokonania przestępstwa. Powiedziałem też prokuratorowi, że teraz już mam kącik, w którym na pewno nie ma podsłuchu, więc możemy spokojnie porozmawiać... Jednak urzędnik trzasnął drzwiami i wyszedł, a potem władze zarzuciły mi, że nie chcę rozmawiać. Oskarżały Księdza Arcybiskupa także o działalność antypaństwową itd. - Takie zarzuty stawiano mi np., gdy domagałem się przeniesienia kościoła, który rozebrano z powodu budowy Zalewu Solińskiego. Podkreślałem, że nie jestem przeciw jego powstaniu. Chodziło mi tylko o to, by władze pozwoliły przenieść kościół w inne miejsce. Później wezwały mnie na przesłuchanie, na którym zapytano, czy rozumiem, że wchodzę w konflikt z państwem. Odpowiedziałem, że rozumiem, co to znaczy. Rozumiałem również, że mogli mnie zastraszyć, zamknąć w więzieniu, a nawet zabić, ale powiedziałem im: "Zapamiętajcie, że są rzeczy, z których nie ustąpię, nawet gdyby te groźby miały się spełnić"... Częściowo reżim je spełnił. Esbecy przeprowadzili przynajmniej jeden atak na Księdza Arcybiskupa, z udziałem ludzi, którzy później zamordowali ks. Jerzego Popiełuszkę. - To ks. Zdzisław Majcher po zabójstwie ks. Jerzego rozpoznał w nich mężczyzn [Waldemara Chmielewskiego i Grzegorza Piotrowskiego - red.], którzy napadli na nas, kiedy przebywaliśmy na urlopie w domu księży zmartwychwstańców nad morzem. Gdy wracaliśmy ze spaceru z ks. Majchrem, zaatakowało nas dwóch mężczyzn. Przewrócili nas i zaczęli bić. Ksiądz Zdzisław zaczął krzyczeć: "Bandyci!". Zostawili więc nas i zaczęli uciekać. Okazało się także, że z Rzeszowa przyjechali esbecy i rozłożyli się niedaleko domu zmartwychwstańców. To był jedyny bezpośredni atak. Zdarzył się jeszcze pewien incydent, ale był on związany z postacią księdza, którego SB zwerbowała do współpracy jeszcze jako kleryka. Został on wyświęcony, ale szybko zaczął pokazywać, kim jest naprawdę. Mieliśmy z nim wiele kłopotów, m.in. w Stalowej Woli. Podjąłem więc decyzję o suspendowaniu go. Przyszedł wtedy do mnie, by prosić o przywrócenie do pełnienia obowiązków kapłańskich. Gdy chciał się przywitać, powiedziałem mu, że powinien najpierw się oczyścić. Wtedy zdenerwowany chwycił metalowy kałamarz i rzucił nim w okno. To był umówiony sygnał dla esbeka, który czekał przed moją siedzibą. Jednak firanka osłabiła uderzenie i szyba się nie rozbiła. Wtedy ten człowiek wybiegł szybko z pokoju. Potem rozpuszczono pogłoski, że to ja go pobiłem. W swoim nauczaniu i działalności podkreślał Ksiądz Arcybiskup znaczenie udziału świeckich katolików w życiu Kościoła. Czy to wskazanie jest aktualne także dziś? - Jak najbardziej. Gdy zaczęliśmy w diecezji budować nowe świątynie, często nie wiedziałem nawet o wznoszeniu niektórych kościołów. Wierni sami wiedzieli, co trzeba robić, znali moje intencje. Organizowali komitet kierujący budową, zbierali pieniądze itd. Mówiłem im, że jeśli władze będą nakładały tak duże kary, że nie dadzą już rady, to wtedy zorganizujemy zbiórkę funduszy w diecezji. Dwukrotnie zaszła taka potrzeba. Poprzez wznoszenie świątyń chciałem też przełamać barierę strachu, najpierw mojego, a później także wiernych. Ekscelencja jest nazywany budowniczym kościołów, ale nie chodzi tu tylko o mury, lecz także o budowę żywego Kościoła - wspólnoty. Które kościoły łatwiej jest budować? - Te pierwsze budowaliśmy właśnie po to, by mogła powstać wspólnota. Dlatego założyliśmy: żeby takie parafialne wspólnoty mogły się zawiązać i funkcjonować, w miastach parafia nie powinna liczyć więcej niż ok. 10 tys. wiernych. W przeciwnym razie powstaje duża anonimowość i Kościół staje się masowy. Doszliśmy też do wniosku, że do świątyni - jeśli nie parafialnej, to filialnej - wierni powinni mieć nie dalej niż 2 kilometry. Prawie udało nam się to zrealizować, z wyjątkiem tzw. pętli dużej, czyli obszaru od Cisnej do Ustrzyk Górnych, gdzie ludzie mają trochę więcej niż 2 km do kościoła. Skrócenie drogi do kościoła przyczynia się m.in. do dużej - blisko 70-procentowej - frekwencji wiernych na niedzielnych Mszach Świętych. Żeby budować zarówno kościoły z cegieł, jak i wspólnoty, musi być solidarność między ludźmi. Chodzi o to, by wierni znali proboszcza, a on pomagał im i opiekował się nimi, a nie panował. Wspólnotę buduje się na nauczaniu, katechezie, rozważaniu Pisma Świętego, wspólnym uczestnictwie we Mszy Świętej. Ważna jest także komunikacja, a więc funkcjonowanie mediów katolickich. W swoim nauczaniu Ksiądz Arcybiskup podkreślał potrzebę budowania życia społecznego na Dekalogu, sprzeciwiając się ateizacji i laicyzacji Polski. Jednak ta potrzeba jest kwestionowana także w wolnej Polsce, czasem, niestety, przez ludzi wywodzących się z "Solidarności", którzy autonomię Kościoła i państwa rozumieją na sposób komunistyczny. - Dali się kupić albo zastraszyć. Często od początku nie byli przekonani do religii. Tymczasem bez prawdy nie ma wolności, odpowiedzialności, zaufania ani kultury, a wreszcie - demokracji i pokoju. Jeśli jej bowiem brakuje, to zwykle ktoś próbuje narzucić swoje przekonania innym. Zaczyna wtedy panować polityczna poprawność, zgodnie z którą nie wypada władzy mówić niemiłych rzeczy. Wówczas nie ma miejsca na prawdziwy dialog. Wszystkie socjalizmy ateistyczne chciały zniszczyć stary porządek, a w jego miejsce zbudować nowy. Dziś próbuje się w ten sposób zniszczyć rodzinę. Kończy się to zaś totalitaryzmem. Czyli paradoksalnie to, o co walczyła opozycja w PRL, a więc wolność i dobrobyt, może również przyczynić się do upadku kraju? - To zależy od tego, co zrobimy z odzyskaną wolnością. Są siły światowe, które chciałyby zniszczyć również chrześcijaństwo i stworzyć grupę superbogaczy oraz masy półniewolników. Dlatego jest taka nienawiść do Kościoła, który przypomina, że ludzie są równi. Bez prawdy i wolności nie ma także dobrej gospodarki. Właśnie dlatego dziś przeżywa ona kryzys, ponieważ zbyt wielu ludzi chciało dzięki machinacjom zarobić łatwe pieniądze. Cierpi na tym całe społeczeństwo i państwo. Przecież rządy przeznaczają na pokrycie strat ogromne sumy pochodzące z pieniędzy podatników. Do takich skutków prowadzi źle rozumiana wolność od prawdy, od tradycji. Oczywiście może funkcjonować liberalizm gospodarczy, ale pod warunkiem, że szanuje prawdę i ludzką wolność. Ludzie muszą się zjednoczyć. Jednak rządzący chcą budować wielkie imperia. Rosja wydaje ogromne pieniądze na zbrojenia itd. Cóż z tego, skoro przeciętny Rosjanin potrzebuje tak naprawdę poczuć się obywatelem. Za cara nie miał takich praw, nie posiadał prawa głosu, ale przynajmniej miał co jeść. Komunizm odebrał mu także to. Stąd też tak ważne jest, by oprzeć życie społeczne na prawdzie i Dekalogu. Im bardziej ludzie pokonają w sobie barierę strachu i chęć osiągania wielkich zysków, nie dadzą się kupić, tym lepsza będzie Polska. Dlatego tuż po odzyskaniu niepodległości Ekscelencja zaczął domagać się wprowadzenia religii do szkół? - Gdy po 1989 r. zostałem wiceprzewodniczącym Komisji Wspólnej Rządu i Episkopatu, postawiłem od razu na forum sprawę powrotu religii do szkół. Przedstawiciele rządu odpowiedzieli, że sprawą musiałby się najpierw zająć rząd, parlament. Odpowiedziałem, że albo władze zgodzą się i uszanują prawa rodziców, albo będziemy się domagać przeprowadzenia referendum w tej sprawie. Wtedy przedstawiciele władz ustąpili. Zaraz potem przyjechał do mnie redaktor naczelny "Gazety Wyborczej" Adam Michnik, krytykując mnie za moją inicjatywę. Tłumaczył, że to będzie oznaczać zmuszanie dzieci, które tego nie chcą, do uczestnictwa w katechezie. Twierdził też, że młodzież będzie się buntować. Na początku rzeczywiście tak było w dużych miastach, gdzie młodzi byli podburzani m.in. przez media. Zapytałem więc Michnika, czy wie, że w dużych miastach wiele dzieci nie miało możliwości uczestniczenia w katechezie, m.in. dlatego że nie było sal katechetycznych. Nawet niektórzy ludzie Kościoła nie wierzyli, że uda się przywrócić religię w szkołach, a jednak się udało. W jakiej kondycji moralnej zaczęliśmy budować wolną Polskę? Czy po prawie 20 latach tych wysiłków nie jesteśmy słabsi pod tym względem? - Polska nie wyrzekła się swojej tożsamości, choć nie wszystkie środowiska i partie tak samo chcą ją ugruntowywać. Nie rozumiem teraz np. Polskiego Stronnictwa Ludowego: dlaczego wspiera rządy Platformy Obywatelskiej, zamiast pomagać rolnikom? To, co dzieje się obecnie na świecie, pokazuje, że także Unia Europejska chyli się ku upadkowi, ponieważ nie ma zaufania między państwami, a zamiast tego silniejsze chcą podporządkować te słabsze. Myślę, że wiele przyniesie przyszły rok, jeśli zostanie beatyfikowany ks. Jerzy Popiełuszko. To na pewno byłoby duże wsparcie dla "Solidarności", podobnie jak beatyfikacja Sługi Bożego Jana Pawła II, gdyby udało się do niej szybko doprowadzić. Bardzo dużą rolę odgrywa na szczęście Radio Maryja. Bez tej rozgłośni i dzieł, które przy niej powstały, utopilibyśmy się w tym zakłamaniu. A więc Radio Maryja odgrywa ważną rolę w zmaganiach o chrześcijańską i niezależną Polskę? - Oczywiście. Daje mocny punkt odniesienia. Mówią: "Stare babcie słuchają tego Radia". A dlaczego starsi ludzie mają nie słuchać tej rozgłośni? Także dla nich powstało to Radio, dając im radość i nadzieję. Jest to jednak oczywiście uproszczenie, że tylko starsi ludzie słuchają toruńskiej rozgłośni, bo przecież w "Rozmowach niedokończonych" uczestniczą także ministrowie itd. Bardzo ważne jest też kształcenie młodego pokolenia w Wyższej Szkole Kultury Społecznej i Medialnej w Toruniu, dzięki czemu powstają nowe kadry. Ważne jest także, że Radio Maryja dociera poprzez nowe środki komunikacji do ludzi, również poprzez internet. Jakie są najważniejsze wyzwania dla Polaków na XXI wiek? Walka o prawdę i obronę zasad chrześcijańskich? - To wyzwanie dla całego świata. Takim wyzwaniem jest także walka o obronę życia poczętego. Na szczęście ten ruch rozwija się w wielu krajach. Nawet mając pełne konta w bankach i opływając we wszystko, człowiek nie czuje się szczęśliwy. Dzieje się tak dlatego, że ma głębsze aspiracje niż tylko posiadanie rzeczy. One nie dają sensu życia, a poczucie bezsensu odbija się i na kulturze, i na społeczeństwie. To szatan poprzez zniewolonych ludzi próbuje w ten sposób zniszczyć Kościół i uderzyć w Pana Boga, ale te próby nie mają przyszłości. W 1939 r. byłem po drugim roku studiów teologicznych na Uniwersytecie Lwowskim, gdy miasto zajęli bolszewicy. Kazali zlikwidować wydział teologiczny na uniwersytecie. Potem zabrali budynek seminarium duchownego. Zostaliśmy wyrzuceni na bruk. Kontynuowaliśmy jednak studia na tajnym nauczaniu dzięki naszemu rektorowi ks. Stanisławowi Franklowi, który był prawdziwym bohaterem. Na tajnym seminarium wychował kilkudziesięciu księży. Pytano nas wtedy, czy się nie boimy, czy mamy jakieś perspektywy, czy ta nauka ma sens. Odpowiadałem, że barbarzyństwo nie zwycięży. Ono pokazuje tylko, jak bardzo człowiek staje się nieszczęśliwy, gdy zapomina o sprawach najważniejszych. Nie można pozwolić opanować się przez strach, bo chrześcijaństwo daje nadzieję. Nigdy się nie załamałem, choć przeżyłem różne chwile, groźby, pobicia itd. Co było najtrudniejsze w długiej posłudze Ekscelencji? - Najbardziej bolesne było dla mnie oskarżenie [przez Grzegorza Piotrowskiego - zabójcę ks. Jerzego Popiełuszki, podczas procesu toruńskiego - red.] o współpracę z gestapo podczas wojny. Kocham moją Ojczyznę i nie mogłem pogodzić się z takim oszczerstwem, przed którym trudno mi było się bronić. Na szczęście wierni stanęli w mojej obronie, zebrano tysiące podpisów pod protestem przeciwko temu oszczerstwu, za co im serdecznie podziękowałem. Później Piotrowski odwołał te oskarżenia? - Przyznał się, że kłamał w rozmowie z pisarzem, który opisał jego relację. Jaka była droga Księdza Arcybiskupa do kapłaństwa? - Bardzo ważna była atmosfera domu rodzinnego. Urodziłem się w 1918 r., kiedy skończyła się I wojna światowa i okres zaborów Polski. Przede mną przyszła na świat trójka rodzeństwa. Niestety, zmarli z powodu trudnych warunków i wojennej zawieruchy. Byłem pierwszy, który przeżył. Gdy zacząłem chodzić do szkoły, rodzice ufundowali figurę Matki Bożej, choć nie powiedzieli mi, że to z wdzięczności za to, iż przeżyłem, i ustawili ją w naszym ogrodzie. Na postumencie wyrzeźbiono też postać św. Ignacego, jednak przez pomyłkę nie Ignacego Antiocheńskiego, który jest moim patronem, tylko św. Ignacego Loyoli. Gdy przyszli bolszewicy, wyrzucili ją na cmentarz. Później Ukraińcy, którzy przejęli te ziemie, ustawili ją na powrót na swoje miejsce. Zachował się dom rodzinny Księdza Arcybiskupa? - Niestety, nie. Był zbudowany tak jak budowano w XIX w. - z drewna, z dachem krytym słomą. Ojciec przygotowywał się do budowy murowanych budynków - domu i pomieszczeń gospodarczych. Mieliśmy trochę ziemi, więc trzeba było gdzieś pomieścić plony i maszyny rolnicze. Jednak wojna przerwała te plany. Potem nasza ziemia została zajęta przez kołchoz. Ojciec zdążył natomiast zbudować studnię, nieodkrytą i powierzchniową, jakie wtedy wszędzie były, ale drążoną głębiej, tłoczącą czystą wodę za pomocą pompy, z czego korzystali także sąsiedzi. Ksiądz Arcybiskup nie był jednak jedynym synem... - Nie, mam jeszcze młodsze rodzeństwo - siostrę i brata. Razem z rodzicami wyjechali z Podola. Osiedlili się na Ziemiach Odzyskanych koło Lęborka. Później brat przeniósł się do Lublina. Inni krewni zamieszkali m.in. na Dolnym Śląsku. W 2000 r. mieliśmy zjazd familijny wszystkich spokrewnionych rodzin, który zorganizowaliśmy w Jarosławiu. Przyjechało 320 osób. Na Śląsku powstał związek mieszkańców pochodzących z moich rodzinnych stron. Niedawno wraz ze Związkiem Tarnopolan utworzył w Żarach Muzeum Kresowe. Poprosili mnie o zgodę na nadanie mu mojego imienia. Zgodzi się Ksiądz Arcybiskup? - Oczywiście. Przekazałem tam wiele pamiątek. W ostatnich dniach moi krajanie uczestniczyli w poświęceniu nowo wybudowanej świątyni w Tarnopolu. Dzięki tym ludziom zachowujemy łączność z naszymi rodakami, którzy zostali na Kresach. Dlatego bardzo ważne było uchwalenie Karty Polaka. Dzięki temu nasi rodacy mają poczucie, że Polska o nich pamięta. Ci, którzy już mogą z niej korzystać, są zadowoleni. Na Ukrainie również odradza się Kościół katolicki, mimo iż władze nie chcą zwracać świątyń zagarniętych w okresie wojennym i powojennym. Na szczęście dzięki temu, że dziś są tam już lepsze drogi niż kiedyś, i dzięki rozwojowi motoryzacji, ksiądz może jakoś opiekować się nawet oddalonymi miejscowościami, do których jest w stanie szybko dojechać samochodem. Kiedyś, gdy ksiądz otrzymał święcenia i został wikarym, musiał sobie sprawić ciepłe ubranie, by nie marznąć, gdy dojeżdżał furmanką zimą na katechezy, co zajmowało też dużo czasu. Ekscelencja również odwiedza czasami rodzinne strony? - Nie, ja tam nie jeżdżę. Od czasu, gdy podczas wojny nacjonaliści ukraińscy zorganizowali zamachy, najpierw na moją rodzinę, później na mnie, a następnie wydali na mnie wyrok śmierci, nie przyjeżdżałem tam. Mógłby Ksiądz Arcybiskup powiedzieć coś więcej na ten temat? - Gdy otrzymałem święcenia kapłańskie w sierpniu 1942 r. i wkrótce potem zostałem wikariuszem parafii Złotniki koło Podhajec, jesienią tego roku UPA zamordowała trzech moich stryjecznych braci. Po tym zabójstwie moi rodzice z rodzeństwem przenieśli się do Zbaraża. Wówczas nacjonaliści bali się atakować miasta, więc było tam dość bezpiecznie. Natomiast zimą 1944 r. UPA próbowała zabić mnie. Mordowali wtedy mężczyzn z "listy", którą wcześniej przygotowali. Znalazłem się na niej także ja. Wyszedłem akurat z kościoła po odprawieniu Mszy Świętej i zobaczyłem, jak idą do mojego mieszkania przy dzwonnicy. Nie mieszkałem na plebanii, bo najpierw zajęli ją bolszewicy, a potem Niemcy. Włamali się do mieszkania, porozrzucali wszystko. Nie zauważyli mnie, jak wychodziłem z kościoła, mimo że był jeszcze dzień. Można powiedzieć, że cudownie ocalałem. Teraz niektórzy uważają, że jest już wszystko w porządku, ale niestety jeszcze nie jest w porządku, i dopóki nie będzie, przyjeżdżanie tam byłoby przejawem zakłamania. Czyli do tej pory nie było prawdziwego wyznania win przez UPA i uczciwego rozrachunku z przeszłością? - Problemem nacjonalistów ukraińskich była inspiracja ideologiem tego ruchu, Dmytro Doncowem. Jego pomysły były zaś zaczerpnięte z hitleryzmu. Wzywał on do niszczenia wszystkiego, co nie było ukraińskie, włącznie z mordowaniem innych nacji. Znacznie bardziej umiarkowane poglądy miał metropolita Andrzej Szeptycki, ale i mniejszy wpływ na ruch nacjonalistyczny. Ofiarą UPA padło tysiące Polaków, ale także wielu Ukraińców. Formacja ta doprowadziła przecież również do podziału w tym narodzie. Podczas wojny walczyła też z wojskami sowieckimi, w których służyło wielu Ukraińców ze wschodniej i południowej części kraju. Dlatego dziś są tam stawiane nawet pomniki ofiarom mordów UPA. Tragedia polega na tym, że Ukraińcy, walcząc o swoją niepodległość, wybrali złych przywódców. Przyjęcie ideologii Doncowa doprowadziło do masowych mordów. Pojednanie musi jednak nastąpić, ale prawdziwe. Nienawiść między Polakami i Ukraińcami jest bez sensu. Wypoczywa Ksiądz Arcybiskup w pobliskich Bieszczadach? - Tak, np. u sióstr w Średniej Wsi (niedaleko Krosna). Pobyt tam bardzo pomógł mi kilka lat temu podczas leczenia nowotworu jelita grubego. Nasza diecezja rozciąga się na bardzo ładnych terenach, które stanowią jej bogactwo. Wielu ludzi, przyjeżdżając tutaj, dziwi się, że jest tu tak ładnie, a miasta i wioski zadbane. Niedawno w prasie można było przeczytać, że dwa ośrodki w Polsce mają dużą przyszłość: wschodnia część Dolnego Śląska i właśnie Bieszczady. Te góry nie są jeszcze "zadeptane", ponadto jest piękny Zalew Soliński. Także Przemyśl jest bardzo ładnym miastem. Niedawno obchodził 1000-lecie swojego powstania. Dziękuję za rozmowę. "Nasz Dziennik" 2008-10-25
Autor: wa