Boruc wrócił do Glasgow
Treść
Artur Boruc nie zagra w jutrzejszym spotkaniu eliminacji mistrzostw świata z  San Marino. Bramkarz Celticu Glasgow po konsultacji z Leo Beenhakkerem opuścił  zgrupowanie naszej reprezentacji i wrócił do Szkocji. - To najlepsze rozwiązanie  - przyznał selekcjoner. Najprawdopodobniej jego miejsce zajmie Łukasz Fabiański.  
Jeszcze nie tak dawno Boruc marzył o podboju piłkarskiej Europy,  włodarze Celticu zastanawiali się w kuluarach, jak wielkie pieniądze mogą  zarobić na jego transferze, a tymczasem z tych planów najprawdopodobniej nic nie  wyjdzie. Nie ma co się pastwić nad naszym bramkarzem, przypominać mniej lub  bardziej bolesnych porażek i wpadek, zarówno osobistych, jak i sportowych, bo  przypominałoby to kopanie leżącego. Dziś jego kariera znalazła się na ostrym  zakręcie, a czy i jak z niego wyjdzie, to się dopiero okaże. Po kompromitacji w  Belfaście stało się jasne, iż przynajmniej na jakiś czas będzie musiał odpocząć  od reprezentacyjnych obowiązków. - Rozmawiałem rano z Arturem na temat tego, co  stało się w sobotę. Wszyscy mamy świadomość, że porażka i jej okoliczności mają  ogromny wpływ na cały zespół, a na Artura w szczególności. Powiedziałem mu  otwarcie, iż nie przewiduję wstawić go do składu na mecz z San Marino, obaj  doszliśmy do wniosku, że w takiej sytuacji lepiej będzie - zarówno dla drużyny,  jak i jego osobiście - by opuścił zgrupowanie i wrócił do Glasgow - powiedział  Beenhakker. Holender postawi zatem na kogoś z dwójki Fabiański - Łukasz Załuska,  wydaje się, że bliżej pierwszego składu jest bramkarz Arsenalu Londyn. Gdyby  któryś z nich doznał urazu, do reprezentacji dołączy Sebastian Przyrowski.  Przypomnijmy, że Fabiańskiego kłopoty nie omijały, z powodu zatrucia nie znalazł  się w kadrze na potyczkę z Irlandczykami. Zawodnik przeszedł jednak przymusową  dietę, półtora dnia nic nie jadł i aż pali się do gry. 
Wczoraj nasi  trenowali w Tychach. Nastroje były minorowe, lepsze być nie mogły, ale wszyscy  kadrowicze podkreślali, iż pałają żądzą rewanżu i zrehabilitowania się za  sobotnią wpadkę. Dla siebie, jak i dla trenera - podkreślali zgodnie. Nie da się  bowiem ukryć, że klęska w Belfaście na nowo rozbudziła dywagacje na temat  przyszłości holenderskiego szkoleniowca. Spora część działaczy PZPN nigdy nie  ukrywała niechęci do Leo, ale dopóki broniły go wyniki, milczała lub swoje żale  wylewała dość dyskretnie. Teraz możemy być pewni, iż chór krytyków stanie się  zdecydowanie głośniejszy, zwłaszcza że faktycznie nasz zespół gra beznadziejnie.  Dwie ostatnie, niezrozumiałe porażki ze Słowacją i Irlandią Płn. znacznie  zachwiały pozycją Beenhakkera, już pojawiła się lista (tylko krajowa, z m.in.  nazwiskami Franciszka Smudy, Henryka Kasperczaka i Piotra Nowaka; zdecydowanie  zaprzeczył, jakoby czyhał i miał ochotę na posadę, Jerzy Engel) jego  ewentualnych następców. Sprawa jest o tyle aktualna, iż dziś w Kielcach  rozpocznie się dwudniowe posiedzenie zarządu PZPN, na którym niby nie miał być  poruszany temat selekcjonera, ale wystarczy, by zgłosił go któryś z działaczy, a  może zostać wprowadzony. Przyszłość Holendra wygląda dość mgliście, murem stoją  za nim podobno piłkarze, szkoda tylko, że przeczy temu ich postawa na boisku.  Wystarczyło przecież, żeby w Belfaście zagrali, jak potrafią, aby nikt nie  zastanawiał się (przynajmniej głośno) nad zwolnieniem trenera. 
Beenhakker ma  ważny kontrakt, jego zerwanie pociągnęłoby za sobą konieczność wypłacenia  ogromnego odszkodowania, sam na pewno nie poda się do dymisji. Niektórzy sądzą,  iż może dojść do kompromisu, tak by w czerwcu mógł usiąść na ławce swego  ukochanego Feyenoordu Rotterdam. 
Piotr Skrobisz 
"Nasz Dziennik" 2009-03-31
Autor: wa
 
                    