Boks to szermierka na pięści
Treść
Rozmowa z Tomaszem Adamkiem, mistrzem świata organizacji IBF w wadze junior ciężkiej
Ile Pan czasu potrzebuje, aby przygotować się do ważnej, kluczowej walki?
- Do ostatniej z Jonathonem Banksem przygotowywałem się osiem tygodni. Trenowałem po dwa razy dziennie z wyjątkiem niedzieli. Zwykle ten okres jest jednak dłuższy, wynosi około dziesięciu tygodni, jeśli miałem dłuższą przerwę, nawet więcej - dwanaście. Kolejną walkę stoczę w czerwcu, myślę, że do ringu wejdę osiem-dziewięć tygodni wcześniej, i to powinno wystarczyć.
Z Banksem bił się Pan pod koniec lutego, mistrzowski pas, pokonując Steve'a Cunninghama, wywalczył Pan w połowie grudnia. Czasu na przygotowania było niewiele, na odpoczynek prawie w ogóle. Nie obawiał się Pan ryzyka?
- Ryzykowałem, wiem. Być może ktoś inny na moim miejscu chciałby termin przesunąć, dać sobie więcej czasu. Ale ja nie chciałem kalkulować. Nie jestem już młodzieniaszkiem, nie mam zamiaru boksować do późnego wieku, czterdziestki i tak dalej. Będę uprawiał sport jeszcze może trzy lata, a obecnie znalazłem się w optymalnym okresie mojej kariery, czuję się mocny, w formie. Stąd decyzja o szybkiej walce.
Jakie miejsce w hierarchii wartości zajęło starcie z Banksem?
- Każda walka jest ważna, bo zależy od niej następna. Wygrywając, znalazłem się w świetnej sytuacji, mam niemało ciekawych ofert, wybiorę najlepszą zarówno pod względem sportowym, jak i finansowym. Najwięcej emocji wśród kibiców budzi nazwisko Bernarda Hopkinsa i nie ukrywam, że gdybym mógł sam decydować, to chciałbym się z nim spotkać. To przecież pięściarska legenda.
Pokonał Pan Banksa dzięki świetnej taktyce, spokojnej, obliczonej na maksymalne zmęczenie rywala, i wyprowadzeniu decydującej akcji we właściwym momencie.
- Wielu ludzi cały czas uważa, że boks polega na tym, iż dwóch silnych facetów wchodzi do ringu i okłada się pięściami. A to nieprawda. Boks jest trochę jak szermierka, trochę jak szachy. Mój trener z Jastrzębia, świętej pamięci Jan Gudra, mówił, iż sztuka w boksie polega na tym, aby samemu cios zadać, a nie przyjąć go od przeciwnika. "Dlatego nazywamy go szermierką na pięści" - powtarzał. Proste, prawda? Pamiętam te słowa dobrze i wiem doskonale, że w nich tkwi cała prawda. W ringu trzeba myśleć, kombinować, obserwować rywala, uprzedzać jego ruch. Jeśli ktoś się w nim pojawia, by atakować na ślepo, zaraz przegrywa. Siła jest ważna, ale w 60-70 procentach decyduje głowa, cierpliwość, opanowanie.
Ładnie to brzmi, ale w ringu pojawiają się emocje, adrenalina. Skąd brać ten spokój?
- Często słyszę to pytanie i mam na nie jedną odpowiedź: od Boga. Jestem głęboko wierzącym człowiekiem, całe swe życie, wszystko co robię, poświęcam Bogu. Proszę Go w modlitwie o siłę ducha, spokój, opanowanie w każdym momencie. Pomaga. Przed walką z Banksem ustaliliśmy taktykę razem z trenerem Andrzejem Gmitrukiem. Upominał mnie co chwilę, abym zbyt wcześnie nie zaczął się bić, nie poszedł na niepotrzebną wymianę. Amerykanin jest znany z silnego ciosu, jeden błąd mógł wszystko zakończyć przed czasem. W pierwszym etapie starcia miałem zatem walczyć spokojnie, sprawić, by Banks się zmęczył, a potem w odpowiednim momencie zaatakować. Tak też się stało.
Niedługo, dokładnie 13 marca, minie dziesięć lat od Pana pierwszej walki na zawodowym ringu. Wraca Pan czasami do początków?
- Czas płynie tak szybko, lata lecą... Niedawno kolega przysłał mi e-maila, że niedługo będę obchodził swój mały jubileusz - 10 lat od pierwszej walki, 10 lat współpracy z trenerem Gmitrukiem. Dziś jestem już chyba bliżej końca swej kariery, chciałbym stoczyć jeszcze kilka pięknych walk i odejść w glorii chwały. To moje marzenie.
Spodziewał się Pan wówczas, iż wszystko potoczy się, jak potoczyło, zdobędzie Pan mistrzowskie pasy potężnych organizacji, zapisze się w historii, zamieszka w Stanach?
- (śmiech). Życie pisze niezwykłe scenariusze. Mogłem przecież pracować w wyuczonym zawodzie mechanika sprzętu AGD, mogłem być piłkarzem, bo trenowałem i szło mi całkiem nieźle. Mogłem być jeszcze kimś innym, ale widocznie Pan Bóg miał wobec mnie inne plany i zostałem pięściarzem. Trochę szczęśliwie, ale nie przez przypadek, bo w przypadki nie wierzę. Jako dzieciak marzyłem, by pójść w ślady Muhammada Alego, lecz nawet przez myśl mi nie przeszło, że moja kariera będzie wyglądała tak, jak wygląda. Ba, gdyby ktoś kilka lat temu mi powiedział, że przeprowadzę się do USA, nie uwierzyłbym. Ale wracając do dawnych czasów - uparcie trenowałem, dojeżdżałem na zajęcia kilkanaście kilometrów, i może ta determinacja pomogła mi zajść tak daleko. Okazało się, że Bóg podarował mi talent, predyspozycje do boksu, ja robiłem wszystko, by go pomnażać. Z pokorą i wiarą, która góry przenosi.
Jakie cechy pomogły pokonać wszystkie przeszkody?
- Powtórzę to, co przed chwilą już powiedziałem - każdy z nas otrzymuje jakiś talent i to od nas zależy, czy go pomnożymy. Trzeba tylko cały czas prosić Ducha Świętego o światło, bo jesteśmy tylko ludźmi słabymi, ułomnymi. Bokser musi mieć zdrowie, ja mam, unikałem kontuzji. Musi mieć duszę wojownika, wychodząc na ring, nie może niczego się obawiać, powinien mieć... szczękę z granitu i kowadło w rękawicy (śmiech). Musi mieć wokół siebie dobrych, oddanych ludzi, którzy w trudnych momentach pomogą. Musi też mieć szczęście, bo przecież wielu szalenie zdolnych zawodników z różnych przyczyn źle pokierowało swymi karierami i nic nie osiągnęło. Ja też popełniłem sporo błędów, szybko zostałem wypuszczony na głęboką wodę i trochę się pogubiłem. Na błędach się jednak uczymy, dziś udało mi się znaleźć właściwą drogę, wszystko toczy się jak powinno.
Mówi Pan o ludziach - od początku kariery jest z Panem trener Gmitruk, szczególna osoba.
- Szczególna. Pierwszy raz spotkaliśmy się w 1998 roku na turnieju w Finlandii, gdzie w finale pokonałem bardzo groźnego Rosjanina Walerego Brudowa i zdobyłem tytuł najlepszego zawodnika imprezy. Trener do mnie podszedł, powiedział, że mam "papiery" na świetnego boksera i powinienem przejść na zawodowstwo. To było ryzyko, bo w perspektywie miałem wyjazd na igrzyska olimpijskie. Ale je podjąłem. Dziś nawet nie zastanawiam się, co by było, gdybym postąpił inaczej. A z trenerem znamy się jak ojciec z synem, ufamy sobie, wiem, że mogę na nim polegać. Chciałbym, aby ta współpraca trwała aż do końca mojej kariery...
...która nabrała teraz rozpędu. Stanie Pan w czerwcu naprzeciw Hopkinsa?
- To byłby idealny scenariusz, ale na razie nie wiem. Czy to będzie Hopkins, czy może raz jeszcze Cunningham, czy też Evander Holyfield lub ktoś jeszcze inny. Przekonamy się wkrótce. Każdy z nich będzie wymagającym rywalem, ponieważ potrafi fantastycznie boksować, ale też żadnego się nie obawiam. Z pełnym szacunkiem, przywiązałem się do mistrzowskich pasów i nie mam zamiaru ich oddawać.
Dziękuję za rozmowę.
Piotr Skrobisz
"Nasz Dziennik" 2009-03-12
Tomasz Adamek stoczył na zawodowym ringu 37 walk, 36 z nich wygrał. Pierwszym rywalem "Górala" z Gilowic był Israel Khumalo z RPA, pojedynek zakończył się błyskawicznym nokautem. 21 maja 2005 r. Polak pokonał Australijczyka Paula Briggsa i zdobył mistrzowski pas organizacji WBC w wadze półciężkiej. To był początek drogi na szczyt, przerwanej jedyną porażką, w lutym 2007 r. z Amerykaninem Chadem Dawsonem. Adamek rozpoczął mozolne starania o powrót, zmienił kategorię na junior ciężką. 11 grudnia ub.r. dopiął swego, wygrał ze Steve'em Cunninghamem i zdobył tytuł federacji IBF. Niespełna dwa tygodnie temu mistrzowski pas obronił, pokonując Jonathona Banksa.
Pisk
Autor: wa