Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Bohater drugiego planu

Treść

Człowiek, który wprowadził Hiszpanię do półfinału Euro 2012, nie jest ulubieńcem kolorowych magazynów. Nie dostarcza tematów tabloidom. Na boisku bywa niewidoczny, nie zapisuje się w statystykach, ale wszyscy trenerzy, którzy z nim pracowali, ustalanie składu zaczynali właśnie od niego. Oto Xabi Alonso.

W sobotę, w meczu Hiszpanii z Francją, po raz setny założył koszulkę narodowej drużyny. Jubileusz uczcił najlepiej, jak mógł, zdobyciem dwóch bramek. - Sprawiły mi szczególną radość - przyznał po wszystkim, ale długo się nad nimi nie rozwodził. Pozostał skromny, jak zwykle, podkreślając, że najważniejsze i tak było zwycięstwo, wybiegał myślami do kolejnego spotkania, z Portugalią. Taki jest. Nigdy nie skupiał na sobie uwagi kamer. Nie czarował jak Andres Iniesta w reprezentacji czy Cristiano Ronaldo w Realu Madryt, w którym występuje na co dzień. Przynajmniej na pierwszy rzut oka. To koledzy zdobywali ważne bramki, wywoływali aplauz na trybunach. On pozostawał w cieniu. Świadomie. Wiedział, że należą do niego inne zadania. Że ma być pomocnikiem, w pełnym tego słowa znaczeniu. Kimś, kto wykonuje czarną robotę, paraliżuje aktywa przeciwników, nie pozwala im rozwinąć skrzydeł. Kimś, kogo nieobeznany kibic może nawet nie dostrzec. Robił i robi to doskonale. To dzięki niemu wspomniany Iniesta czy Ronaldo mają swobodę, mogą błyszczeć. Ale Alonso sprawdza się nie tylko w destrukcji. Kiedy trzeba, rozgrywa, strzela gole. Gdyby zapytać José Mourinho czy Vicente del Bosque, od kogo rozpoczynają ustalanie składu, Xabiego wymieniliby zaraz na początku. Za umiejętności i wpływ na drużynę. Za charakter.
W wieku 19 lat został kapitanem Realu Sociedad. Zwykle funkcję tę pełnią starsi, bardziej doświadczeni gracze, ale trener John Toshack nie miał wątpliwości, że nastolatek jest już wystarczająco dojrzały i ma charyzmę. Zespół walczył wówczas dramatycznie o utrzymanie w lidze, co mu się udało. Z wielką pomocą Alonso, dla którego Toshack opracował nawet indywidualny plan treningów. Tak, by zawodnik mógł w pełni rozwinąć swój potencjał. Dziś Xabi jest gwiazdą Realu, który wyłożył na niego bez wahania 30 milionów euro. Zanim jednak trafił na Santiago Bernabeu, zdążył rozkochać w sobie fanów Liverpoolu. Za postawę na boisku i poza nim. Jest bowiem przeciwieństwem rozkapryszonej gwiazdy, spędzającej godziny na układaniu włosów. Nigdy nie nosił krzykliwych strojów. Nie dostarczał tematów bulwarowej prasie. Żonę, Nagore Aranburu, poznał jeszcze w dzieciństwie. Gdy ta rodziła ich syna, Liverpool (w którym wówczas występował) grał arcyważny mecz z Interem Mediolan. - Musiałem być w tym momencie z rodziną - nie miał wątpliwości, czym mocno zdenerwował trenera Rafę Beniteza. Dla kolegów z boiska jest autorytetem. Nie traci czasu na gry wideo, wybierając książki lub dobrą muzykę. Interesuje się historią. Rodzice zawsze przekonywali go o pierwszeństwie nauki, a on nie miał natury buntowniczej. Nie protestował nawet wtedy, gdy mama zabroniła mu przez miesiąc chodzić na treningi, bo musiał nadrobić zaległości w szkole.
Jest jednym z najbardziej utytułowanych piłkarzy świata. Z reprezentacją wygrał Euro 2008 i mundial w RPA, z Liverpoolem Ligę Mistrzów, z Realem Primera Division. Do każdego z tych sukcesów dołożył ogromną cegiełkę, ale zawsze pozostawał niewidoczny. Robił, co do niego należało, po prostu. A że czynił to genialnie...

Piotr Skrobisz

Nasz Dziennik Wtorek, 26 czerwca 2012, Nr 147 (4382)

Autor: au