Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Bóg przychodzi...

Treść

Miłość nie lubi być sama. Miłość woła o drugą osobę - bez możliwości dzielenia się sobą umiera. Cóż to byłby za Bóg, który zamknąłby się w swojej samotności, otulił wiecznością? Jakim duchowym kaleką stałby się człowiek, gdyby swoje "ja" obudował murem nie do zdobycia? Wszystko, cokolwiek istnieje, w Miłości ma swój początek. Cały świat jest ucieleśnionym gestem wyciągniętej dłoni Boga, który powołując go do istnienia, zaprosił do uczestnictwa w swojej chwale. Ponieważ człowiek sam z siebie nie jest w stanie przekroczyć granicy życia i śmierci, "Słowo stało się Ciałem i zamieszkało między nami". Ludzki rozum nie jest w stanie ogarnąć doniosłości tego Wydarzenia. Ciasne są nasze ludzkie miłości i niezdolne od ogarnięcia Tajemnicy. A jednak...

Boże Narodzenie jest bardzo "ryzykownym" dniem. Jezus przychodzi do wszystkich, ale tylko niektórzy potrafią to zauważyć. Już wtedy "nie było dla nich miejsca w gospodzie". Za biedni byli, niewiele znaczyli. Dziś opłatkiem dzielą się wierzący i niewierzący, ci drudzy udadzą się pewnie nawet na Pasterkę, "aby się stało zadość tradycji". Dobre i to. Jednak trzeba, byśmy w świecie, gdzie masowo wyprzedaje się transcendencję, prawdziwe wartości zamienia na świecidełka, świadomie stanęli w obronie Bożego Narodzenia. Nie chodzi tylko o to, że są już miejsca, gdzie administracyjnie zabroniono (ponoć w imię tolerancji) używania nazwy "Christmas", stawiania choinek, śpiewania kolęd i budowania żłóbków, że w innych regionach świata odwołano Pasterki w obawie przed zamachami i prześladowaniami. Chodzi o to, abyśmy nie zagubili istoty tego, co świętujemy, nie ulegli pokusie trywializacji i spłycania, abyśmy dostrzegli w Bożym Narodzeniu należny mu majestat chwili.
Spotyka się czasem małe dzieci, które mimo że mają już kilka lat, dalej na określenie rzeczywistości używają kilkusylabowców typu: bum, bum, lala, tamtam, baba, papa - i nijak nie da się nauczyć ich nowych, trudniejszych słów. Proste, dźwiękonaśladowcze wyrazy wystarczą do opisu rzeczywistości. Być może jest to błąd rodziców, którzy obawiając się, że dziecko nie zrozumie bardziej skomplikowanych wyrazów, zbyt długo podsuwali mu różne dziwolągi, które weszły na stałe jako metoda komunikacji. Tak samo działa też mechanizm religijnego upraszczania. Spotykam bożonarodzeniowych chrześcijan, którzy zatrzymali się na dźwiękach typu: lili, lili laj; lulajże, lulaj; oj, Maluśki, Maluśki - i nijak się nie mogą od nich oderwać. Niczym wieczne dzieci - jak Oskar ze słynnej powieści "Blaszany bębenek", który nigdy nie dorósł. Co więcej: gdy spotykają w wierze coś bardziej skomplikowanego, niepojętego, wymagającego porzucenia dziecięcego kubraczka i wejścia w głębię Tajemnicy, odrzucają to albo przechodzą nad tym obojętnie do porządku dziennego. Nie przeszkadza im, że wiara przypomina wtedy powtarzanie w kółko melodii "wlazł kotek na płotek", która brzmi coraz bardziej nieznośnie i fałszywie...
O Bogu nie da się mówić łatwo. Nie wystarczy zamruczeć z tłumem kolędę, pokiwać głową z dezaprobatą, że w stajni się narodził, że w tak niehigienicznych warunkach, że to niesprawiedliwe... A potem dać się znów pochwycić rytmowi czasu, jego szaleńczemu pędowi. O to chodzi? Z faktu, że Jezus jest jednym z nas, musi coś wynikać! Dobrze, że święta mają swoją pociągającą siłę, ale trzeba mieć odwagę wstąpić na ów "wyższy stopień" przyjaźni z Jezusem. Rezygnacja z niej nigdy bowiem nie zaprowadzi na głębię, ale na mętną płyciznę. Słowo, które staje się Ciałem, przyzywa nas do siebie. Daje się dotknąć.
Nieprzypadkowo wejście do Bazyliki Narodzenia Chrystusa w Jerozolimie jest tak wąskie i niskie, że trzeba się głęboko pochylić, by znaleźć się wewnątrz. Pochylmy się nad Dziecięciem. Potrzebna jest nam cisza. Nie zakłócajmy jej. Niech trwa jak najdłużej. Bóg przychodzi...
ks. Paweł Siedlanowski
"Nasz Dziennik" 2008-12-24

Autor: wa