Bóg gładzi grzechy
Treść
Często wierni pytają, czy coś już jest grzechem, czy jeszcze nie. To jakby zastanawiać się, jak cienki może lód, żeby jeszcze pode mną wytrzymał. Po co w ogóle na niego wchodzić? Prawidłowe pytanie brzmi: czy jest to nam do zbawienia potrzebne?
Każdy, kto grzeszy, dopuszcza się bezprawia,
ponieważ grzech jest bezprawiem.
Wiecie, że On się objawił po to,
żeby zgładzić grzechy,
w Nim zaś nie ma grzechu.
Ktokolwiek trwa w Nim, nie grzeszy,
żaden zaś z tych, którzy grzeszą,
nie widział Go ani Go nie poznał.
Dzieci, nie dajcie się zwodzić nikomu;
ten, kto postępuje sprawiedliwie,
jest sprawiedliwy,
tak jak On jest sprawiedliwy.
Kto grzeszy, jest dzieckiem diabła,
ponieważ diabeł trwa w grzechu od początku.
Syn Boży objawił się po to,
aby zniszczyć dzieła diabła.
Ktokolwiek zrodził się z Boga,
nie grzeszy,
gdyż trwa w nim nasienie Boże;
taki nie może grzeszyć, bo się narodził z Boga (1 J 3,4–9).
Dotychczas mówiliśmy o zjednoczeniu z Panem Bogiem, które dokonuje się dzięki przyjmowaniu Ciała Pańskiego. Ta jedność może też mieć różne poziomy, bo w komunii z Bogiem można być bardziej albo mniej.
Perykopa, którą przeczytaliśmy teraz, opisuje rzeczywistość odwrotną. Teraz św. Jan opisuje grzech, będący zaprzeczeniem tej komunii i, siłą rzeczy, adoracji. Święty Jan, nawet kiedy opisuje stan utraty wspólnoty z Bogiem, nie potrafi – to ważna intuicja – opisać tego inaczej, jak tylko odnosząc się jednocześnie do Osoby Zbawiciela. Pisze: Wiecie, że On się objawił po to, żeby zgładzić grzechy, w Nim zaś nie ma grzechu, a kto w Nim trwa, nie grzeszy, a więc nawet jak mówi o grzechu, to od razu wskazuje lekarstwo. Zanim jednak do tego dojdziemy, popatrzmy na stwierdzenie wprowadzające, w którym św. Jan określa grzech mianem bezprawia. Powiedzenie to jest archaiczne, sięga zapewne do sposobu, w jaki sposób pierwotna wspólnota mówiła o grzechu i go rozumiała. My możemy mieć skojarzenia z przepisami, natomiast określenie „bezprawie” jest odniesieniem do tego, co dla Żyda było najwyższą normą, czyli Tory. Grzech jest jej zaprzeczeniem, zanegowaniem przymierza, które Bóg zawarł z człowiekiem. Dalszy ciąg tekstu pokazuje nam, że u św. Jana miejsce Prawa zajęła Osoba Jezusa Chrystusa. I to się wydaje bardzo ważne.
Psalm 119 jest odczytywany jako pochwała Prawa, ale warto zrobić eksperyment i wszędzie, gdzie w tym tekście występują słowa: prawo, przykazania oraz ich synonimy, wstawić imię Jezus Chrystus. Wówczas okaże się, że jest to swego rodzaju hymn na cześć Zbawiciela.
Mówiliśmy już wcześniej, że Tora opisuje warunki spotkania z Panem Bogiem, w jaki sposób do tego spotkania dochodzi – jest to główny temat pierwszych pięciu ksiąg Biblii – i łączy to z zachętą, żeby to samo wydarzyło się w naszym życiu. Kiedy patrzymy na Chrystusa Jezusa, możemy dostrzec, że całe Jego życie i nauczanie są dokładnie na tym skupione, żeby doprowadzić wszystkich ludzi, którzy chcą stać się Jego uczniami, do spotkania – najpierw z Nim, a przez Niego z Ojcem.
A zatem dla św. Jana grzech/bezprawie to każde wydarzenie, czyn, myśl, pragnienie, które w ostatecznym rozrachunku uniemożliwiają spotkanie z Bogiem. Często wierni pytają, czy coś już jest grzechem, czy jeszcze nie. To jakby zastanawiać się, jak cienki może lód, żeby jeszcze pode mną wytrzymał. Po co w ogóle na niego wchodzić? Prawidłowe pytanie brzmi: czy jest to nam do zbawienia potrzebne? Jeśli nie jest, to znaczy, że szkoda na to czasu. Natomiast jeżeli przyda się do zbawienia, pomoże w drodze do Pana Boga, to jak najbardziej uczynienie tego jest wskazane. Taki sposób myślenia zdaje się sugerować św. Jan, bo pisze: Każdy kto grzeszy, dopuszcza się bezprawia, a można to stwierdzenie odwrócić: jeśli tracisz czas, bo robisz coś, co nie pomaga w spotkaniu z Panem Bogiem, to dopuszczasz się bezprawia. Marnujesz życie, do niczego ci to nie jest potrzebne. Takie podejście do grzechu nie ma cech neurotycznych, a nabiera zdroworozsądkowych. To pierwsza uwaga.
Druga: mamy zapisane w głowie, że walczymy z grzechem, i to jest dobre, ale św. Jan nam przypomina, cała tradycja po nim, że grzech usuwa nie tyle nasz wysiłek, co Bóg, który przecież objawił się po to, żeby skreślić zapis dłużny (Kol 2,14). To, jak ważne to stwierdzenie w nauce Apostoła, pokazuje jego Ewangelia. Święty Jan dostrzegł Jezusa, bo wskazał Go jego nauczyciel, czyli św. Jan Chrzciciel, mówiąc: Oto Baranek Boży, który gładzi grzech świata (J 1,29). Słowa, które Apostoł usłyszał od Jana Chrzciciela lub potem od Jezusa, ciągle w nim pracują, ciągle do niego wracają. W tym aspekcie Ewangelia św. Jana i pozostałe pisma są bardzo Maryjne, bo św. Łukasz o Matce Bożej zapisuje, że Ona zachowywała wszystkie te [Boże] sprawy i rozważała je w swoim sercu (Łk 2,19.51). Tak samo św. Jan nie szuka ciągle nowych treści, tylko to, czego nauczył się jako młody człowiek, ciągle rozważa, przez kolejne etapy swojego życia, aż do późnej starości, stara się je nieustannie coraz lepiej zrozumieć.
Trzeci aspekt polega na tym, że św. Jana nie interesuje kontemplowanie grzechu, taplanie się w tym błocie. On krótko określa, na czym zło polega, i zaraz potem zajmuje się odpowiadaniem na pytanie – nawet jeśli ono nie padło – w jaki sposób się z niego uleczyć. Dla Apostoła jest tylko jedno lekarstwo – bycie w głębokiej komunii z Bogiem. Dlatego stwierdza: ktokolwiek trwa w Nim, nie grzeszy. Co oznacza, że dobrze byłoby, byśmy połowę tego wysiłku, który wkładamy w walkę z grzechem, włożyli w pogłębienie relacji z Panem Bogiem. To będzie bardziej skuteczne niż batalie z demonami. Można czasami mieć wrażenie, że diabłu właśnie o to chodzi, żeby człowiek skupił się na walce ze złem i przez to zapomniał o Bogu. Tymczasem dramat grzechu nie polega na tym, że robimy to czy tamto, tylko na tym, że przestajemy być we wspólnocie ze Stwórcą. Im ona staje się głębsza, tym grzech bardziej słabnie, staje się coraz mniej zdolny do zadawania śmiercionośnych ran.
Lepiej to zrozumiemy, jeśli przypomnimy sobie pouczenie z tradycji synoptycznej o tym, że kiedy duch nieczysty opuści człowieka, to błąka się po miejscach bezwodnych, a nie znajdując miejsca, gdzie mógłby spocząć, wraca do człowieka. Tam zastaje dom czysty, wymieciony, więc bierze jeszcze siedem innych złych duchów, gorszych niż on sam, i zamieszkują w człowieku, i jego stan staje się jeszcze gorszy niż był wcześniej (zob. Mt 12,43–45a). Ten obraz, nieco przerażający, mówi, jak ważne w uwolnieniu się człowieka jest wprowadzenie do domu właściwego Gospodarza. Kiedy zły duch wraca i odkrywa, że mocarz uzbrojony strzeże swego dworu, to bezpieczne jest jego mienie (Łk 11,21). Przyjdzie, ale nic nie będzie mógł zrobić. Można oczywiście chodzić dookoła domu i przeganiać złego ducha z krzaków, żeby nie wrócił, ale człowiek nie jest od diabła sprytniejszy. Natomiast jak Pan Bóg jest w duszy i wszystkie sprawy są na swoim miejscu, to wówczas demon nic nie wskóra.
Święty Jan nam przypomina: Syn Boży objawił się po to, aby zniszczyć dzieła Złego; wziąć zagubioną owcę na ramiona i odnieść z powrotem do stada. Obrazy u synoptyków Boga jako dobrego Pasterza, obecne też w Ewangelii św. Jana, pokazują z mocą, że On jest po naszej stronie, od samego początku i bezwarunkowo. Pomyślmy zatem o grzechu jako o rzeczywistości, która nie tyle jest łamaniem jakiegoś abstrakcyjnego tabu – takie podejście to jest specjalność religii wcześniejszych niż chrześcijaństwo, w których grzech polegał na złamaniu normy, która nie wiadomo po co została ustanowiona. Czytałem kiedyś o najwyższym rzymskim kapłanie, że musiał najbardziej pokutować po tym, kiedy ogolił się brzytwą z brązu – straszne przestępstwo – albo kiedy zobaczył maszerujące wojsko. Nikt nie wiedział, po co te zakazy zostały wydane, ale ściśle ich przestrzegano.
Dla chrześcijan grzech to rozerwanie komunii z Bogiem i uniemożliwienie adoracji. Jedynym lekiem na to jest zaangażowanie się jeszcze głębiej w realizowanie tych praktyk, by to Bóg mógł zwyciężyć i by Chrystus Pan mógł mieszkać w swoim domu – naszej duszy.
Z jednej strony, św. Jan nazywa rzeczy po imieniu i pokazuje grozę grzechu, abyśmy go nie lekceważyli, bo to poważna sprawa, a z drugiej – pociesza, byśmy nie rozpaczali, że jesteśmy przegrani, bo nie jesteśmy w stanie poradzić sobie ze słabością. Ani nie lekceważy, ani nie przecenia. Myślę, że to takie pogodne podejście, które cechuje również Regułę benedyktyńską i całą tradycję monastyczną: podchodzić do tych kwestii trzeźwo, z rozsądkiem, bez wielkiego strachu. Z pogodą ducha, bez paniki.
To jest doświadczenie św. Jana, tym bardziej, że wydaje się, chociażby przez to, jak opisuje zdradę Judasza czy wszystkie zmagania w Apokalipsie, iż ze wszystkich Apostołów najgłębiej wniknął w tajemnice dotyczące złego ducha i grzechu. Między innymi dzięki wszystkim wizjom i objawieniom, których Bóg mu udzielił. Pisze głęboko na temat Słowa, które było na początku, czyli opisuje głębię Boga, a równocześnie zajmuje się – i Bóg mu to objawia – jak wielka jest nieprawość złego ducha i plugawe jego zamiary wobec rodzaju ludzkiego. W tym wszystkim jednak św. Jan umiał zachować umiar i wyciągnąć ze swoich doświadczeń odpowiednie wnioski. Chce i nas tym zarazić, byśmy nie tyle płakali z tego powodu, że zły duch jest tak nikczemny, a my tacy słabi, tylko byśmy przechodzili na stronę Chrystusa Pana, który objawił się, by zgładzić dzieła diabła. Nie popadajmy w rozpacz czy przygnębienie.
Święty Augustyn mówił, że zły duch jest jak uwiązany wściekły pies. Może cię pogryźć tylko wtedy, kiedy podejdziesz na długość łańcucha, ale jak tego nie zrobisz, to jesteś bezpieczny. Wierzymy, że na ten łańcuch go wziął Chrystus Pan, więc silniejszy jest Ten, kto jest po naszej stronie.
Jest taki apoftegmat, który odwołuje się do historii Elizeusza (zob. 2 Krl 6,8–17). Kiedyś jeden z braci przeżywał straszne pokusy i już nie miał siły walczyć z diabłami, które go dręczyły. Poszedł do starca i płakał, że nie może wytrzymać. Wtedy abba wyprowadził go na dach i powiedział: „Popatrz na zachód”. Ten spojrzał i zobaczył wielkie wojsko szatańskie, które wrzeszczało jak przed bitwą. „A teraz popatrz na wschód”, a tam były wielkie zastępy aniołów. Wtedy starzec powiedział: „Ci na zachodzie są przeciwko nam, a ci, którzy są na wschodzie, z nami i są stokroć potężniejsi”. Wierzymy więc, i tak nas naucza Kościół, że jesteśmy po stronie Zwycięzcy i Pan Bóg da nam udział w zwycięstwie paschalnym swego Syna.
Fragment książki Pierwszy List św. Jana czyli o adoracji i codziennym życiu Ewangelią
Szymon Hiżycki OSB (ur. w 1980 r.) studiował teologię oraz filologię klasyczną; odbył specjalistyczne studia z zakresu starożytnego monastycyzmu w kolegium św. Anzelma w Rzymie. Jest miłośnikiem literatury klasycznej i Ojców Kościoła. W klasztorze pełnił funkcję opiekuna ministrantów, duszpasterza akademickiego, bibliotekarza i rektora studiów. Do momentu wyboru na urząd opacki był także mistrzem nowicjatu tynieckiego. Autor książki na temat ośmiu duchów zła Pomiędzy grzechem a myślą oraz o praktyce modlitwy nieustannej Modlitwa Jezusowa. Bardzo krótkie wprowadzenie.
Żródło: cspb.pl,
Autor: mj