Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Bliskość Boga nie zawsze jest wygodna...

Treść

Słowo Boga nie zniesie fałszu. Słowo to oznacza wtargnięcie Bo­­żego światła w nasz mały świat. Bliskość Boga nie zawsze jest wy­godna. To oczyszczający ogień, to młot kruszący twardość naszej zbroi, wojownik nacierający na nas, miecz przeszywający nasze serca.

Czy moje słowo nie jest jak ogień – wyrocznia Pana – czy nie jest jak młot kruszący skałę? (Jr 23,29) Wszechmocne Twe Słowo z nieba, z kró­lewskiej stolicy, jak miecz ostry niosący Twój nieodwołalny rozkaz, jak srogi wojownik runęło pośrodku zatraconej Ziemi (Mdr 18,15).

Żywe bowiem jest słowo Boże, skuteczne i ostrzejsze niż wszelki miecz obosieczny, przenikające aż do rozdzielenia duszy i ducha, stawów i szpi­ku, zdolne osądzić pragnienia i myśli serca. Nie ma stworzenia, któ­re by dla Niego było niewidzialne; przeciwnie, wszystko odkryte jest i od­sło­nię­te przed oczami Tego, któremu musimy zdać rachunek (Hbr 4,12–13).

Oto najpewniejszy sposób, aby stać się krytycznym (kritikos) wo­bec duchów i myśli. Jeśli szczerze otworzymy się na Słowo, to roz­dzieli Ono w nas dobro od zła, nawet w najskrytszej głębi duszy. W chwilach zwątpienia powinniśmy szukać światła w Słowie Bożym – czy to w Biblii, czy z ust człowieka natchnionego przez Ducha, żyjącego według Słowa i dającego nam coś z siebie, kiedy Je prze­kazuje. Słowo Boże jest nieustępliwe. Czasami z powodu ciężaru chcielibyśmy o Nim zapomnieć, uciec od Niego. Jeśli jednak we­szło już do naszego serca, staje się to niemożliwe. Możemy z Nim wal­czyć, lecz bezskutecznie. Jak powiedział Jeremiasz:

I powiedziałem sobie: Nie będę Go już wspominał
ani mówił w Jego imię!
Ale wtedy zaczął trawić moje serce jakby ogień,
żarzący się w moim ciele.
Czyniłem wysiłki, by go stłumić,
lecz nie potrafiłem (Jr 20,9).

Niezniszczalne nasienie

Bóg zasiał Słowo w naszym sercu jako nasienie życia. Jesteście bo­wiem ponownie do życia powołani nie z ginącego nasienia, ale z niezni­sz­czalnego, dzięki słowu Boga, które jest żywe i trwa (1 P 1,23). Ważne jest, aby zobaczyć to wyraźnie. W życiu duchowym na pierwszym miej­scu nie liczy się wzrastanie w cnotach i kształcenie ludzkiej inteligen­cji ani rozwijanie możliwości tkwiących w „naturalnym” życiu. W głę­bi jest inne życie, nieskończenie bogatsze, i to ono ma być karmione i wyzwalane. Moje naturalne życie to tylko surowiec, grunt, na któ­rym wysiewa się ziarno. Dociera ono nie tylko do sfery inteligencji, lecz do głębi serca. Cała osoba, ciało i dusza będą przemienione.

W sakramentach wiary jestem odrodzony przez wodę i Ducha do życia w Chrystusie. Boże życie zostaje złożone w moim sercu, jak skarb zakopany w roli, ziarno życia, poznania i miłości. Moje wysiłki ascetyczne zmierzają do przeorania i oczyszczenia pola tak, aby ziar­no mogło wzrastać bez przeszkód. Odrzucam inne rośliny i nasio­na, żeby cała energia gleby mogła się skoncentrować na karmieniu tego jedynego ważnego nasionka, które ją wchłonie i przetworzy w sobie. Użyźnienie gleby, przygotowanie serca na przyjęcie Sło­wa ma wiele wymiarów moralnych i intelektualnych.

Wysiłek poznania języków biblijnych i wiedzy, dyscyplina, jaką do naszego umysłu wprowadza filozofia, systematyczne studia teolo­gi­czne – wszystko to stanowi ascetyzm umysłowy, który jest pożyte­czny i przynosi korzyści na miarę możliwości każdego z nas i łaski. Nie­bezpieczne byłoby pozostanie na poziomie nabytej wiedzy i podej­ście do Słowa Bożego z pewnym samozadowoleniem, jak do ne­u­tralnego przedmiotu badań takiego, jak każdy inny. W ten sposób za­traciłby się głęboki sens religijny, jakim powinniśmy się kierować, kie­dy zbliżamy się do Pana.

Przygotowanie serca

Mnich jest zawsze żebrakiem proszącym pokornie o słowo życia. Najważniejszym przygotowaniem serca jest wyrobienie sobie „oka, którego czyste spojrzenie rani miłością Oblubienicę, oka przej­rzystego i czystego, które widzi Boga” (6.16). Tym, którzy mają czy­ste serce, obiecane jest, że Boga oglądać będą, a my pragniemy nie tylko mówić o Bogu, mniej lub bardziej mądrze, ale zobaczyć Go, skosztować Go, przylgnąć do Niego. Może to wydać się zbyt śmia­łe, ale Statuty tak określają nasze powołanie.

Niech Marta spełnia czynną posługę, rzeczywiście bardzo cenną, choć pozbawioną samotności i nie wolną od niepokoju, niech jed­nak zaakceptuje przy tym swą siostrę podążającą za Chrystusem w ciszy, która oczyszcza ducha, rozpoznającą w Nim Boga, siostrę któ­ra modli się w głębi duszy, pragnie usłyszeć, co Bóg mówi w jej wnę­trzu, a dzięki temu smakuje i widzi – w najdelikatniejszy sposób, mimo że tylko w niewyraźnym, ciemnym lustrze – jak dobry jest Pan, a jednocześnie zanosi modły za Martę (3.9).

Nie jesteśmy powołani na teologów, lecz żeby zostać kontempla­tykami i mistykami. Nie powinniśmy lękać się tego słowa. Kontem­plować, widzieć, smakować Boga – na tym polega życie misty­czne. Charakteryzuje je modlitwa wewnętrzna taka, która mieszka w sercu, gdzie Bóg przemawia nie przez świat zewnętrzny, ale z wnętrza.

Oczywiście, nie ma problemu ze słowem „teolog”, jeśli przyjmie­my jego oryginalny sens, na przykład za Ewagriuszem. „Jeśli jes­teś teologiem – modlisz się prawdziwie; jeśli prawdziwie się modlisz – jesteś teologiem”. Tutaj teolog to człowiek, który zna Boga nie na po­ziomie słów, ale dzięki osobistemu doświadczeniu.

Z drugiej strony teolog w sensie współczesnym (ten, kto mówi o Bogu i wygłasza wykłady, aby pouczyć innych) może być odróżnio­ny od kontemplatyka, a dokładniej mówiąc – od kartuza. Chary­zmaty są różne. W obu przypadkach znajomość Boga rodzi się dzię­ki przyjęciu Słowa Bożego. Charyzmat teologa to dar przekazu – słowo zrozumiane dzięki inteligencji, oznajmiane w ludzkiej mowie innym w sposób dla nich zrozumiały. To jest charyzmat apostolstwa.

Jak Maria

Kontemplatyk jako taki jest trochę podobny do Marii. Przyjmu­je Słowo jak sekret ukochanego. Nosi je w sercu jako nasienie ży­cia, z którego stopniowo powoli rodzi się Chrystus, w cichym i dla nie­go tajemniczym posłuszeństwie dla prawa wzrastania, procesie, któ­ry przebóstwia i przemienia go. Słowo drąży w nim obszar ciszy i wy­pełnia ten obszar ubóstwem Ducha. Owocem jest większe uporząd­kowanie życia i miłości – bardzo proste, ledwie wyartykułowane. To raczej kwestia stawania się, a nie mówienia: My wszyscy z od­słoniętą twarzą wpatrujemy się w jasność Pańską jakby w zwierciadle; za sprawą Ducha Pańskiego, coraz bardziej jaśniejąc, upodabniamy się do Jego obrazu (2 Kor 3,18).

Moja twarz jest odsłonięta, odarta z maski i osłony, całkowicie wy­stawiona na światło, lecz z ufnością i bez lęku, podczas gdy Duch we mnie woła „Ojcze”. Nasze powołanie jest prawdziwie wzniosłe: ma­my być „przemienieni”, zmienić postać, zmienić się w kogoś, kto nie ma postaci, bo ukształtowany jest na obraz Chrystusa. Wtedy bę­dę odbijać twarz Chrystusa – twarz miłości i prawdy – w stronę Bo­ga i moich braci.

Zobaczę moje rysy, jak w zwierciadle, w Duchu Bożym (por. Jk 1,23). Jestestwo ukryte w głębi serca budzi się, staje się świadome tego, że żyje i porusza się jak dziecko w łonie matki. Opuszczam ci­chą przestrzeń mojego serca, aby Słowo Boga zabrzmiało w całej czy­stości. Uciszam myśli, mój wąski punkt widzenia i moje próby do­stosowania Słowa Bożego do siebie w zbyt racjonalny sposób, a przez to ograniczam je do moich wąskich horyzontów, przez co ta­­muję Je i przyjmuję tylko to, co mogę zrozumieć i co odpowiada mo­im kategoriom. W modlitwie, w uniżeniu przed Prawdą Bożą, przyj­muję Słowo z pokorą serca, zgadzam się, aby moja dusza była przez nią ukształtowana i przemieniona na Jej obraz. „Modlitwa jest klu­czem do Bożego misterium” (Grzegorz Palamas).

Fragment książki mnicha kartuskiego Rana miłościKartuzi – katolicki zakon męski i żeński o bardzo surowej regule, założony w 1084 roku przez św. Brunona z Kolonii. Reguła zakonna, zwana „Consuetudines Cartusiae”, została spisana przez piątego przeora Wielkiej Kartuzji, Guigo I już po śmierci założyciela. Nazwa pochodzi od zlatynizowanej nazwy pierwszej siedziby Kartuzów – La Grande Chartreuse pod Grenoble we Francji (łac. Carthusia).

Źródło: ps-po.pl,

Autor: mj