Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Blisko, tak bliziutko

Treść

Gdyby w 90. minucie meczu Węgry - Szwecja Zlatan Ibrahimovic nie zdobył gola na wagę trzech punktów dla Skandynawów, już w środę wieczorem polscy piłkarze cieszyliby się z awansu do finałów przyszłorocznych mistrzostw świata. Stało się inaczej, na najważniejsze dla naszej piłki rozstrzygnięcie musimy poczekać do października. Nie zmienia to jednak faktu, że po wygranej 1:0 z Walią podopieczni Pawła Janasa są blisko, bardzo blisko finałów.

W środę było wiele nerwów i wiele radości. Radości, bo udało się nam wygrać niezwykle ważny i ciężki mecz z ambitnymi i twardymi Walijczykami. Łatwo nie było, bo rywal postawił duże wymagania, a i świadomi stawki Polacy długo nie mogli złapać właściwego rytmu. Kiedy to się udawało, przeprowadzali jednak akcje z rozmachem i pomysłem, nieszablonowe i ładne dla oka. Po nich blisko szczęścia byli Maciej Żurawski, Grzegorz Rasiak i Kamil Kosowski, lecz gol nie padał. Padł w 54. min, gdy walijscy obrońcy po raz kolejny nie znaleźli sposobu na rewelacyjnie grającego Kosowskiego i ścięli go w polu karnym. Sędzia nie miał wątpliwości, a Żurawski uderzył pewnie. Więcej bramek już w środę na stadionie stołecznej Legii nie padło, a to oznacza, że nasi wygrali siódmy mecz eliminacji mistrzostw świata z rzędu i do finałów mają już tylko krok. Malutki.
Wielkim wygranym meczu z Walią był Mariusz Jop, który w pierwszym składzie zastąpił dotychczasowego pewniaka, Tomasza Kłosa. I zagrał świetnie, pewnie, prawie bezbłędnie. Nie było po nim widać debiutanckiej tremy, interweniował spokojnie, z dużym wyczuciem. Piłkarz ten uczynił w ostatnim okresie ogromne postępy i nasza reprezentacja może mieć z niego wielki pożytek. Fantastycznie spisywał się również "król środka pola", Radosław Sobolewski. Znakomity w destrukcji, nieraz konstruował groźne akcje Biało-Czerwonych. Kto wie, czy w tej chwili pomocnik krakowskiej Wisły nie jest równie ważnym graczem reprezentacji jak ci najbardziej widoczni i błyskotliwi - Żurawski i Kosowski.
W środę radość była ogromna, ale i nerwy były wielkie. Pod koniec meczu nasi znów (jak w sobotniej potyczce z Austrią) dali się zepchnąć w pobliże własnego pola karnego, przeżywaliśmy trudne chwile, na szczęście wszystko skończyło się dobrze. A po ostatnim gwizdku sędziego nikt nie opuszczał stadionu, czekając na wieści z Budapesztu. W grupie 8. eliminacji działy się bowiem rzeczy zaskakujące, ale dla nas doskonałe. Najpierw Malta na własnym stadionie zremisowała sensacyjnie z Chorwacją, a potem Szwecja nie mogła strzelić gola Węgrom. Gdyby oba te mecze zakończyły się remisami, nasi byliby pewni awansu (nawet z drugiej pozycji). Niestety, w doliczonym czasie gry trafił Ibrahimovic.
- Tak jak wszyscy cieszę się z wygranej i żałuję, że już dziś w Warszawie nie możemy świętować awansu. Jestem jednak przekonany, że ten cel wcześniej czy później osiągniemy - słowa Macieja Żurawskiego doskonale oddają nastrój panujący w naszej ekipie. Bo w środę wszyscy się cieszyli i leciutko żałowali, że ostateczne rozstrzygnięcia zapadną dopiero w październiku. Rację miał Paweł Janas, mówiąc, że nie może się nadziwić, iż osiem wygranych spotkań na dziewięć nie gwarantuje jeszcze awansu.
Polacy są dziś blisko, ale pewni jeszcze być nie mogą. Na razie prowadzą w tabeli grupy 6., nikt nie odbierze im drugiego miejsca (barażowego), ale mogą być pierwsi! Tym bardziej że w środowy wieczór ogromną sensację sprawiła Irlandia Płn., pokonując naszpikowaną gwiazdami Anglię 1:0! Jeśli zatem 8 października Anglia nie wygra z Austrią - nasi będą pierwsi. A nawet jeśli podopieczni Svena-Gorana Erickssona zwyciężą... Cztery dni później spotkają się z Polską, Biało-Czerwonym wystarczy remis. Historia pamięta jeden niezwykły remis obu tych drużyn...
Chyba że 8 października Czesi nie wygrają z Holendrami (grupa 1.), a Szwedzi pokonają na wyjeździe Chorwatów. Wtedy - niezależnie od wyniku meczu z Anglią - będziemy w mistrzostwach!
Piotr Skrobisz

"Nasz Dziennik" 2005-09-09

Autor: ab