Bjoerndalen poza wioską
Treść
Norwescy biatloniści na czele z legendarnym Ole Einarem Bjoerndalenem wyprowadzili się z olimpijskiej wioski i zamieszkali w specjalnie wynajętych domach. Przed wyjazdem do Vancouver o identycznym rozwiązaniu marzył trener Justyny Kowalczyk, ale wówczas miało to być niemożliwe.
Aleksander Wierietielny zrobił wszystko, by optymalnie przygotować swą podopieczną do olimpijskiego startu. Zadbał o każdy najdrobniejszy szczegół, bo w walce o medale będą się liczyć niuanse. Szkoleniowiec przyznał tylko, że nie udało się osiągnąć jednego: lokum poza wioską. - Justyna bardzo wcześnie wstaje i wcześnie chodzi spać, zwykle o godz. 21.00. Tymczasem w wiosce może być głośno, łyżwiarze figurowi będą wracać do domów o godz. 1.00 w nocy, hokeiści, saneczkarze jeszcze później. I tego się trochę obawiamy. Jeśli uda się nam zachować normalny rytm dnia, wszystko będzie w porządku - mówił, dodając, że chciałby, aby zawodniczka zamieszkała gdzie indziej, "ale to niestety niemożliwe". Tymczasem okazało się, że jednak było można. Bjoerndalen tuż po przyjeździe do Vancouver zażyczył sobie osobnego domu dla siebie, kolegów z kadry i całej ekipy; norweski komitet olimpijski wziął na siebie koszta i sprawę załatwił. - W wiosce bardzo łatwo zarazić się chorobą. Codzienne witanie się, jedzenie w stołówce czy zwykłe rozmowy niosą ze sobą duże zagrożenie. Mieszkanie razem z innymi sportowcami jest przeżyciem, ale zbyt dużo poświęciłem przygotowaniom, by zaryzykować - uzasadnił biatlonista wszech czasów. Norwegowie na własną rękę będą też przygotowywać jedzenie... przywiezione z kraju. Na miejscu zakupią jedynie wodę.
Pisk
Nasz Dziennik 2010-02-11
Autor: jc