Bilans współpracy oceni prokuratura
Treść
Dokonana przez byłą Główną Komisję Badania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu wysyłka akt Głównego Urzędu Bezpieczeństwa Rzeszy i niemieckiego MSW do Bundesarchiv w Koblencji nie miała podstaw prawnych. Strona polska oparła się na... ustnych obietnicach, że będzie to pierwszy krok do rozwiązania problemu zwrotu zbiorów zrabowanych przez Niemcy w czasie II wojny światowej. Wątek ten zostanie prawdopodobnie objęty śledztwem prokuratury w tzw. sprawie Ludwigsburga.
Jeszcze w tym miesiącu może zapaść decyzja o rozszerzeniu o nowe wątki śledztwa w sprawie "eksportu" akt byłej Głównej Komisji Badania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu do Ludwigsburga w RFN. Prokuratura zakończyła przesłuchiwanie głównych świadków i wystąpiła do IPN o dodatkowe informacje na temat wysyłki archiwaliów. Nieoficjalnie wiadomo, że interesuje ją przekazanie do Bundesarchiv akt Głównego Urzędu Bezpieczeństwa Rzeszy (RSHA) i niemieckiego MSW oraz wystawy archiwalnych zdjęć "Powstanie Warszawskie 1944".
- Na obecnym etapie śledztwa nie udzielamy żadnych informacji - powiedział nam rzecznik Prokuratury Okręgowej w Warszawie prokurator Maciej Kujawski. Dodał, że prokuratura jeszcze nie wystąpiła o pomoc prawną do Niemiec.
Kluczową rolę w odzyskaniu przez Niemcy archiwum RSHA i niemieckiego MSW pełnił prof. Friedrich Kahlenberg, prezydent Bundesarchiv, postać niezwykle ceniona w środowisku polskich archiwistów i posiadająca wśród nich doskonałe kontakty. To właśnie on uczestniczył w 1997 r. w ceremonii przekazania przez Polskę akt. Zachowała się jego korespondencja z Dyrekcją Archiwów Państwowych oraz byłą GKBZpNP. W zamian otrzymaliśmy część akt rządu Generalnej Guberni, które zarówno pod względem ilości, jak i jakości przedstawiają - zdaniem naszych informatorów - niewielką wartość.
Profesor Kahlenberg uchodził za orędownika rozwiązania problemu zwrotu archiwaliów przemieszczonych w czasie wojny z zachowaniem standardów prawa międzynarodowego. Był rzecznikiem respektowania zasady terytorialności, która oznacza, że archiwa powinny wrócić tam, gdzie zostały wytworzone. W myśl tej reguły dokumenty wytworzone na terenach Polski należących przed wojną do Niemiec powinny wrócić do Polski. Dotyczy to zarówno starodruków i pergaminów pochodzących z okresu, gdy ziemie te były w ręku władców polskich, jak i tych z okresu pruskiego.
Niestety, ze strony niemieckiej skończyło się na słowach. Do umowy w sprawie restytucji archiwów nie doszło.
- Mamy pismo prof. Kahlenberga, w którym deklaruje, że nie zgłasza zastrzeżeń do zwrotu Polsce dokumentu biskupa Anzelma, pochodzącego z okresu, gdy Śląsk należał do Polski - mówi prof. Władysław Stępniak, wicedyrektor Archiwów Państwowych. Profesor Stępniak objął stanowisko dwa miesiące po słynnej wymianie akt.
Wzięli za dobrą monetę
Przekazanie przez GKBZpNP do niemieckiego Budesarchiv akt Głównego Urzędu Bezpieczeństwa Rzeszy oraz niemieckiego MSW miało stanowić gest dobrej woli, pierwszy krok do wzajemnej wymiany przemieszczonych w czasie wojny dóbr kultury; traktowane było przez stronę polską jako "łączenie rozbitych zasobów archiwalnych".
Uznano, że wystarczającą podstawę do przekazania akt daje traktat polsko-niemiecki z 17 czerwca 1991 roku. W art. 28 p. 3 stanowi on, że: "Umawiające się strony będą dążyć w takim samym duchu [duchu porozumienia i pojednania - przyp. red.] do rozwiązywania problemów związanych z dobrami kultury i archiwaliami, poczynając od pojedynczych przypadków".
Zdaniem prof. Stępniaka, zapisy traktatu w kwestii dóbr kultury mają charakter luźnej deklaracji lub apelu.
- Potrzebna jest osobna umowa polsko-niemiecka dotycząca restytucji dóbr kultury. Powinna ona precyzować zasady kwalifikowania obiektów kultury, czyli oceniania, które z nich należą do narodowego dziedzictwa Polski, a które do Niemiec - twierdzi prof. Stępniak.
W archiwistyce powszechnie przyjęła się zasada terytorialności, czyli miejsca wytworzenia archiwów.
O ile za czasów kanclerza Helmuta Kohla negocjacje na temat zwrotu archiwaliów toczyły się wartko, to objęcie władzy w Niemczech przez socjaldemokratów natychmiast pogorszyło klimat rozmów. Profesor Kahlenberg stracił stanowisko szefa Bundesarchiv, kontakty zostały ograniczone. Na polskich archiwaliach w rodzaju "dokumentu biskupa Anzelma", odnalezionych w innych krajach, kładzie rękę Pruska Fundacja Kultury, która uważa za swoją własność wszystko, co kiedykolwiek powstało "na terenach odłączonych od Rzeszy".
Swego czasu strona niemiecka odzyskała na piękne oczy obszerne archiwa wytworzone na terenie Niemiec, o które ubiegała się od lat 80. (akta RSHA to ciężarówka dokumentów). Strona polska w zamian nie dostała prawie nic, nawet obiecanego kompletu mikrofilmów z akt RSHA. Tak wygląda bilans polsko-niemieckiego aliansu archiwistów. Można by po nim sądzić, że to my zrabowaliśmy niemieckie archiwa, a nie na odwrót. Prawdopodobnie wkrótce ten fragment współpracy dwustronnej oceni prokurator.
- Główna Komisja potknęła się na tym, że chciała budować na określonej opcji politycznej i osobistych kontaktach z Niemcami, a tu potrzeba twardej umowy - podkreślił prof. Stępniak w rozmowie z nami.
Małgorzata Goss
"Nasz Dziennik" 2006-10-16
Autor: wa