Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Biblia ustawiła moje życie

Treść

Z ks. prof. Waldemarem Chrostowskim, biblistą, laureatem Nagrody Ratzingera 2014, rozmawia Beata Falkowska

W imieniu redakcji serdecznie gratuluję otrzymania Nagrody Ratzingera.

– Bardzo dziękuję. To naprawdę duża radość.

I zaskoczenie?

– Zaskoczenie, a zarazem poczucie ogromnej satysfakcji, bo pracowałem ciężko przez wiele lat. Wprawdzie nie po to, by otrzymać tę nagrodę, ale mogę uczciwie powiedzieć, że nie uchylałem się od pracy i sądzę, że mój dorobek jest niemały i widoczny.

Który obszar dotychczasowej pracy badawczej jest dla Księdza Profesora najcenniejszy?

– Istnieją dwa takie obszary. Pierwszy to biblistyka Starego Testamentu, czyli badania i refleksja nad religią biblijnego Izraela, jej genezą i naturą, a przede wszystkim jej ukierunkowaniem ku rzeczywistości Nowego Testamentu. Drugi to kwestia rozejścia się dróg Kościoła i Synagogi, czyli same początki chrześcijaństwa oraz wzgląd na to, jak te dwie wspólnoty religijne, które stanowiły istotne filary wielopostaciowego judaizmu I wieku, rozeszły się, co się nasilało i trwa do dzisiaj.

Zacznijmy zatem od Biblii. Zajmując się tyle lat naukowo Pismem Świętym, wciąż czuje Ksiądz, że jest to Księga Życia? Czy Księdza doświadczenie, rozumienie Biblii zmieniało się przez te lata?

– Pismo Święte jest podobne do okna. Każdy budynek ma okna po to, aby można było zobaczyć, co jest na zewnątrz. Pismo Święte nie zatrzymuje uwagi na sobie, ale otwiera nas na rzeczywistość zbawczą, która jest poza nim, czyli na Boga oraz Jego obecność i działanie w historii. Z tego punktu widzenia, gdy spoglądam na stan dzisiejszy oraz na początki swojej przygody z Biblią, to, paradoksalnie, dostrzegam wiele wspólnego.

Kiedy po raz pierwszy sięgnąłem po Biblię, konkretnie po Nowy Testament, miałem wtedy 11 lat, dostrzegłem, że jego lektura ma ogromne znaczenie dla mojej wiary, chociaż, oczywiście, nie byłem w stanie tego zracjonalizować ani wyrazić tak jak obecnie. Już wtedy widziałem, że czytając Pismo Święte, natrafiamy na rzeczywistość Boga, który objawił siebie w Jezusie Chrystusie, oraz że Pismo Święte skupia naszą uwagę właśnie na Chrystusie. Późniejsze studia oraz praca dydaktyczna i naukowa pomogły mi zrozumieć i przeżywać ten fundamentalny aspekt, a więc spotkanie z Biblią w dzieciństwie dość zasadniczo ustawiło moje życie. Chociaż zajmuję się Pismem Świętym od strony bardzo specjalistycznej, od strony historii, filologii, realiów społecznych i kulturowych, jednak nie to stanowi zasadniczy cel podejmowanej refleksji, lecz jej celem jest lepsze poznanie Boga.

A na ile poznanie historycznego kontekstu Biblii jest ważne dla zwykłego katolika?

– Pewne podstawowe rozeznanie jest niezbędne. Można to porównać do świadomości, że jesteśmy Polakami, lecz aby to należycie zrozumieć i przeżywać, trzeba znać zasadnicze elementy naszej historii. Trzeba wiedzieć, kim był Bolesław Chrobry, kiedy miała miejsce bitwa pod Grunwaldem, hołd pruski, rozbiory, zrywy niepodległościowe itp. Jeżeli Polak tej wiedzy nie ma, jego tożsamość jest ułomna, a nawet staje się swoistym kaleką.

To samo dotyczy życia chrześcijańskiego. Jeżeli chcemy wiedzieć, kim jesteśmy, powinniśmy znać najważniejsze postacie i wydarzenia Starego i Nowego Testamentu. Powinniśmy umieć odróżnić Abrahama od Mojżesza, króla Dawida od króla Salomona, powinniśmy wiedzieć o wygnaniu babilońskim itp. To jest wiedza, bez której nie sposób dotrzeć do korzeni naszej wiary. Daleko bardziej dotyczy to Nowego Testamentu. Niezbędne jest fundamentalne rozeznanie o Jezusie Chrystusie, Apostołach, o początkach Kościoła, a także pewna wiedza z dziedziny geografii, topografii i historii biblijnej. Przecież musimy mieć świadomość, że wydarzenia opisane na kartach Biblii są prawdziwe, dzięki czemu można dotrzeć do miejsc, w których się rozgrywały. Wprawdzie to nie jest łatwe, ale z drugiej strony nie należy wyolbrzymiać trudności, które wiążą się z wysiłkiem coraz głębszego poznawania wiary chrześcijańskiej. Sprzyja temu fakt, że w katechezie szkolnej, a także w homiliach i konferencjach kierowanych do dorosłych ta tematyka jest stale poruszana.

Ma Ksiądz Profesor ogromne zasługi w popularyzowaniu Pisma Świętego, wystarczy wspomnieć choćby Prymasowską Serię Biblijną czy prowadzone przez Księdza od lat konferencje biblijne.

– Uprawianie teologii i jej popularyzowanie to dla mnie dwie strony tej samej rzeczywistości. Nie jestem naukowcem ograniczonym do kontaktów z wąską grupą specjalistów, chociaż potrafię z nimi rozmawiać. Od ponad 38 lat jestem również kapłanem, którego zadanie stanowi ewangelizacja. Moja refleksja nad Pismem Świętym służy nie tylko temu, by je coraz głębiej poznawać, lecz także temu, by je przeżywać i dzielić się jego bogactwem z innymi. Przejście od specjalistycznych dociekań i badań do katechezy i homilii oraz konferencji biblijnych odbywa się w moim przypadku bardzo gładko.

Setki, a może nawet tysiące razy zdarzało się, że z auli akademickiej udawałem się wprost do kościoła głosić wiernym homilie, konferencje biblijne czy rekolekcje. Szczególnym fenomenem są konferencje biblijne, które prowadzę od 1986 roku, czyli od 28 lat, w parafii Zwiastowania Pańskiego w Warszawie na Rakowcu. W ciągu ponad ćwierćwiecza zmieniło się całe pokolenie, ale nadal uczestniczy w nich pół tysiąca ludzi, którzy słuchają, bo chcą słuchać, i są dla mnie wielkim zbudowaniem. Wiele razy docierałem tam zmęczony, ale zmęczenie ustępowało, gdy widziałem zasłuchanie wiernych otwartych na orędzie Pisma Świętego. Słuchaczom tych konferencji zawdzięczam bardzo wiele.

Jak w przystępny i pociągający sposób zachęcać do czytania Biblii?

– Aby można było skutecznie i owocnie nauczać, trzeba najpierw samemu to przyswoić, przetrawić i starać się tym żyć. Rozmaite narzędzia i sposoby, by kogoś poruszyć, nie przyniosą żadnego większego rezultatu, jeśli sami nie będziemy poruszeni tym, czego nauczamy. Żeby zrozumieć oraz wykładać i objaśniać Pismo Święte, trzeba pozwolić przepuścić samego siebie przez filtr rzeczywistości zbawczej opisanej na jego kartach. Wtedy rozmaite dylematy dotyczące narzędzi i sposobów oddziaływania schodzą na daleki plan, ponieważ słuchaczom udziela się entuzjazm wiary. Widzą, że Pismo Święte jest Księgą Życia, dotyczącą nie tylko odległej przeszłości, ale księgą o nas, dotyczącą nas, poruszającą problemy i sprawy, które również dla nas są bardzo ważne i żywotne.

Sądzę, że zbyt duży nacisk kładzie się na rozmaite środki i narzędzia, jak np. pomoce audiowizualne, a za mało jest autentycznego świadectwa. Nie można tych środków i metod lekceważyć, ale pamiętajmy, że gdy św. Paweł podejmował w starożytnym świecie zadanie ewangelizacji, nie miał ani radia, ani telewizji, ani rzutnika czy aparatu fotograficznego, ale miał zapał i gorliwość. Także dzisiaj jest to najbardziej istotny wymóg owocnej ewangelizacji. Tam, gdzie istnieje zapał, wszystko inne schodzi na dalszy plan, wprawdzie może być pomocne, ale nie decyduje o skuteczności naszych wysiłków.

Zatem jak Ksiądz odnajduje się w historii Abrahama, Izaaka, Mojżesza? Które spośród postaci lub historii biblijnych są Księdzu najbliższe?

– Najbliższą mi biblijną postacią jest Abraham. Zarówno dlatego, że bez wahania opuścił wszystko i wyruszył w nieznane, a jego przygoda duchowa jest prawzorem przygody wiary wszystkich, którzy uwierzyli Bogu, jak też ze względu na epizod z ofiarowaniem Izaaka, które było ofiarą złożoną z ojcowskiej miłości. Bliski jest mi również Mojżesz, wielki prawodawca, sędzia i przewodnik, który sprawił, że lud hebrajskich niewolników przeobraził się w świadomy swej tożsamości naród Izraela. Z biblijnych proroków bardzo bliski jest mi Ezechiel, któremu poświęciłem wiele lat pracy naukowej, prorok tragiczny, żyjący w czasach kryzysowych, podobnych pod wieloma względami do tych, które przeżywamy obecnie. Jeśli chodzi o Nowy Testament, najbliższą mi postacią jest na pewno św. Paweł. W jego losach rozpoznaję bardzo wiele z tego, co przeżywają wszyscy głosiciele Ewangelii, gdy spotyka się ona nie tylko z entuzjazmem i przyjęciem, ale i ze sprzeciwem, i kontestacją, a nawet wrogością i prześladowaniami.

Wiedzy nigdy dość. Korzystając z okazji rozmowy z wybitnym biblistą, proszę o wyjaśnienie naszym Czytelnikom, co to są targumy, które Ksiądz bada?

– Prosi mnie pani o otwarcie tematu-morza. Najogólniej mówiąc, księgi święte biblijnego Izraela na długo, zanim pojawiło się chrześcijaństwo, były tłumaczone na inne języki. Najstarszy zachowany przekład z języka hebrajskiego na grecki, który powstał w III i II wieku przed Chrystusem, nosi nazwę Septuaginta, i do dzisiaj jest to Biblia Kościołów prawosławnych. To z niej, a nie z hebrajskiego, prawosławni dokonują tłumaczeń na języki nowożytne, którymi się posługują. Jest to więc nie tylko przekład, lecz prawdziwa Biblia grecka. Z okresu przedchrześcijańskiego pochodzą również najstarsze targumy, czyli przekłady ksiąg świętych na język aramejski. Spojrzenie na Septuagintę i targumy ma związek z samą naturą przekładu, który zawsze jest interpretacją. W każdym przekładzie znajdują wyraz te aspekty rozumienia oryginału, na które zwraca uwagę tłumacz i jego środowisko. Gdy badamy najstarsze przekłady Starego Testamentu na język grecki lub aramejski, dowiadujemy się, jak księgi święte biblijnego Izraela były rozumiane i objaśniane przed przyjściem Jezusa Chrystusa. Gdy patrzymy na to z dzisiejszej perspektywy, to my, chrześcijanie, szukamy odpowiedzi na pytanie, czy i w jakim stopniu w przekładach dokonanych w czasach przedchrześcijańskich był obecny dynamizm mesjański ukierunkowany ku Jezusowi Chrystusowi. To jest podstawowe pytanie, które starałem się zadawać, wymagające nieustannej uwagi i pogłębiania. Temat nie jest łatwy, ale niezbędny, abyśmy mogli sięgnąć do najwcześniejszych nurtów interpretacji Starego Testamentu, które istniały w czasach, zanim narodziło się chrześcijaństwo.

Temat niezbędny poznawczo, ale i niezwykle interesujący od strony duchowej. Mówiąc o „mesjańskim dynamizmie” Starego Testamentu, ma chyba Ksiądz na myśli coś więcej niż fragmenty ksiąg prorockich mówiących o przyjściu Mesjasza?

– Chodzi o najgłębsze i najważniejsze intuicje oraz oczekiwania i nadzieje wpisane w samą istotę religii biblijnego Izraela, bo księgi Starego Testamentu są jej świadectwem. Po wielu latach refleksji na ten temat doszedłem do przekonania, że tym, czego chrześcijanie pilnie potrzebują i co należy opracować, jest chrystologia Starego Testamentu. Na pierwszy rzut oka temat wydaje się osobliwy, ale osobliwym nie jest. Nie tylko księgi Nowego Testamentu mówią o Jezusie Chrystusie, lecz jest On też trwale wpisany w rzeczywistość Starego Testamentu. Jest w niej obecny jako oczekiwanie, tęsknota i potrzeba wyrażana na rozmaite sposoby. Wiara i pobożność Starego Testamentu są bardzo mocno ukierunkowane ku Chrystusowi, a zatem Stary Testament posiada głębię i nośność chrystologiczną. Gdyby było inaczej, musielibyśmy powiedzieć, jak mówią wyznawcy judaizmu, że chrześcijanie jedynie zinterpretowali Stary Testament przez pryzmat osoby Jezusa Chrystusa. Tak jest, ale to nie jest cała prawda i na tym nie koniec!

Chrześcijanie podjęli i pogłębili chrystologiczną interpretację ksiąg świętych dlatego, że Stary Testament był na nią podatny, a nawet jej wymagał. Intuicje i nadzieje chrystologiczne zostały też wyraźnie potwierdzone w nauczaniu Jezusa i Kościoła apostolskiego, normatywnym dla wszystkich wyznawców Jezusa Chrystusa. W tym roku mam podjąć na Uniwersytecie Kardynała Stefana Wyszyńskiego wykłady zatytułowane „Chrystologia Starego Testamentu”. Temat jest frapujący i chociaż budzi zaskoczenie części biblistów i teologów, jest w moim przekonaniu niezmiernie ważny. Podejmując go, idę za nauczaniem Benedykta XVI, który wielokrotnie podkreślał, że chrześcijańska tożsamość jest mocno zakorzeniona w Starym Testamencie, analogicznie jak w Nowym Testamencie. To oznacza, że Stary Testament jest integralną częścią naszego duchowego dziedzictwa.

Pisząc prace naukowe, myśli Ksiądz również o zwykłych ludziach, niespecjalistach, jako o potencjalnych czytelnikach?

– Trzeba odróżnić dwie warstwy. Jedna z nich ma charakter naukowy i specjalistyczny. Nie każda praca naukowa jest przeznaczona do czytania przez tzw. zwyczajnych ludzi, czyli w przypadku naukowych prac teologicznych przez tzw. zwyczajnych wiernych. Prowadząc specjalistyczne badania, trzeba mieć świadomość, że ich rezultaty docierają do kilkudziesięciu, może kilkuset osób na całym świecie. Porównałbym to do rynku samochodowego: wciąż są reklamowane gotowe samochody, ale muszą być ludzie, którzy zajmują się specjalistycznymi szczegółami, np. konstruowaniem jakiegoś konkretnego elementu silnika czy podwozia. Ich praca jest niedostrzegalna, ale niezbędna, by całość dobrze funkcjonowała. Także w zakresie biblistyki i teologii muszą być osoby, które prowadzą bardzo wąskie badania po to, by całość była logiczna i spójna. Właśnie na tym tle uwidacznia się specyfika drugiej warstwy, czyli popularyzowania wyników specjalistycznych dociekań i badań. Zwykli ludzie, niespecjaliści, zyskują tym więcej, im lepsze są rezultaty żmudnych prac specjalistów.

Jak Ksiądz Profesor ocenia znajomość Pisma Świętego wśród polskich katolików?

– Aczkolwiek więzi Polaków z Kościołem katolickim są zróżnicowane w poszczególnych regionach Polski, jeden paradygmat jest wspólny: wśród niemałej części rośnie świadomość swego miejsca i obecności w Kościele. W ciągu prawie czterech dziesięcioleci, które upłynęły od moich święceń kapłańskich, jest to ten sam, ale nie taki sam Kościół. Decydujący był pontyfikat Jana Pawła II i jego następstwa. Dopiero na tym szerszym tle można osadzić pytanie o znajomość Pisma Świętego. Zrobiliśmy w tej dziedzinie wiele, aczkolwiek znacznie więcej pozostaje do zrobienia. Chodzi bowiem o długi proces, rozpisany nie na lata, ale na całe pokolenia. Został zrobiony dobry początek, którego świadectwem są choćby wielotysięczne nakłady Pisma Świętego. Nawet jeśli tylko pewien odsetek nabywców sięgnie po Biblię, aby ją czytać, to będą to tysiące czytelników. Do tego dochodzą liczne pomoce naukowe i popularyzatorskie oraz obecność Biblii i jej motywów w środkach przekazu i kulturze. Temu samemu celowi służy wzmożony ruch pielgrzymkowy do Ziemi Świętej, sprzyjający pogłębieniu wiary i wiedzy biblijnej.

Spotkałam się z komentarzami, że koncentrowanie się na Biblii to domena protestantów.

– Gdybyśmy poprzestawali na tym, co ludzie mówią, nie szlibyśmy do przodu, ale się cofali. Wprawdzie tego rodzaju głosy się pojawiają, ale są one w zdecydowanej mniejszości i z roku na rok jest ich coraz mniej. Mamy do czynienia z pewnym paradoksem: wśród protestantów znajomość Biblii słabnie, natomiast wśród katolików rośnie. Opisuję sytuację w Polsce, ale myślę, że w innych krajach Europy jest podobnie. Zarzut protestantyzacji Kościoła należy więc postrzegać nie jako wyraz obawy o stan wiary, ale jako wymówkę, która ma zastąpić wysiłek jej ustawicznego pogłębiania.

Czego tak zwyczajnie chciałby się jeszcze Ksiądz dowiedzieć na temat wydarzeń opisanych w Piśmie Świętym? Są jakieś obszary, które stanowią dla Księdza naukowe wyzwanie?

– Chciałbym się przyjrzeć okresowi w historii starożytnego Izraela, który był pod wieloma względami kluczowy, mianowicie od upadku królestwa Izraela i jego stolicy Samarii pod ciosami Asyryjczyków w 722 roku przed Chrystusem do upadku królestwa Judy i jego stolicy Jerozolimy pod ciosami Babilończyków w 586 roku przed Chrystusem.

Te prawie 140 lat ma ogromne znaczenie dla religii starożytnego Izraela dlatego, że miał wówczas miejsce niezwykły proces, który nie został wyraźnie opisany w Biblii – jest zaznaczony tylko podskórnie. W wyniku upadku królestwa Izraela Asyryjczycy uprowadzili do Mezopotamii, to jest teren dzisiejszego Iraku, około 50 tysięcy Izraelitów. Zachowały się świadectwa, że przymusowo deportowani Izraelici utworzyli tam bardzo prężną diasporę, której zawdzięczamy wiele elementów religii i pobożności zachowanej na kartach Starego Testamentu.

W tym okresie dokonało się przejście od przymusowego wygnania do dobrowolnej diaspory oraz zebranie i utrwalenie wielu składników świętej Tradycji ludu Bożego wybrania. Właśnie to chciałbym nadal badać i temu się przyglądać. Na tym gruncie wyrosła później, w okresie wygnania babilońskiego, czyli w VI wieku przed Chrystusem, nowa rzeczywistość religijna jako fundament judaizmu. Wiem, że to wszystko dla przeciętnego czytelnika naszej rozmowy brzmi bardzo tajemniczo, ale dla biblisty, który zajmuje się tą tematyką, nie są to treści egzotyczne. Sądzę, że udało mi się dokonać niemało, aby ukazać i oprzeć hipotezę o istnieniu asyryjskiej diaspory Izraelitów na mocnym gruncie. Do tego potrzebne są wnikliwe badania z zakresu asyriologii. Do tej pory takiej współpracy między biblistami i asyriologami w zasadzie nie było albo istniała ona sporadycznie. W ostatnich latach wiele zmieniło się na korzyść i takie pola współpracy się rysują. Dzięki temu bibliści mogą wiele skorzystać z wiedzy asyriologów. Ktoś zapyta: Jakie to ma znaczenie dla wiary dzisiaj? Odpowiedź brzmi: Aczkolwiek te dociekania nie mają bezpośredniego przełożenia, gdyż chodzi o sprawy, które dotyczą sytuacji sprzed ponad 2,5 tysiąca lat, to przecież chodzi o bardzo ważne wyzwania badawcze, które ukazują nam istotne, ale nieznane aspekty tworzenia się i przenikania rozmaitych nurtów religijnych, kulturowych i światopoglądowych, które mają bliskie i liczne analogie w późniejszych czasach, a także dzisiaj.

Przejdźmy do drugiego wielkiego pola zaangażowania Księdza Profesora, czyli dialogu chrześcijańsko-żydowskiego. Można mówić o jakimś nadrzędnym celu wielorakich Księdza działań w tym obszarze?

– Różne inicjatywy, w które byłem i jestem zaangażowany, służą przede wszystkim temu, abyśmy mogli spotkać i poznać współczesnych religijnych Żydów, tak jak oni sami siebie postrzegają i rozumieją, oraz autentycznie ukazać im naszą chrześcijańską tożsamość. Oba te aspekty napotykały czasem na przychylność, a kiedy indziej na silny opór. Prędzej czy później natrafiały na pytanie: Po co się tak odkrywać? Pojawiało się ono po obu stronach, odsłaniając olbrzymie pokłady zastarzałej wzajemnej nieufności. Tam, gdzie ona dominuje, nie ma mowy o dialogu, trwają bowiem dwa głuche monologi.

Dokąd dziś zmierza dialog chrześcijan i Żydów?

– W naszym pokoleniu dialog Kościoła z Żydami i judaizmem osiągnął pewien pułap. Dalej na razie posunąć się nie można. Do kolejnego postępu potrzebna jest duża dawka nowego myślenia i nowe impulsy. Po stronie katolickiej Jan Paweł II stworzył podwaliny pod dialog, zaś Benedykt XVI wyeksponował istotne drogowskazy, za którymi katolicy powinni pójść. Ale, według mnie, nie zostało to należycie podjęte, ponieważ mnożenie spotkań nie idzie w parze z należytym pogłębianiem perspektywy teologicznej. W 2001 kard. Józef Ratzinger, stojąc na czele watykańskiej Kongregacji Nauki Wiary, w deklaracji „Dominus Iesus” o jedyności i powszechności dzieła zbawczego dokonanego przez Jezusa Chrystusa, przypomniał odwieczne chrześcijańskie nauczanie, że jedynym Zbawicielem świata i każdego człowieka jest Jezus Chrystus. Każdy, kto osiąga zbawienie, osiąga je przez Jezusa Chrystusa, nawet jeżeli nie jest tego świadomy.

Na drugim biegunie nauczania Benedykta XVI znalazły się słowa: „Jeśli my znaleźliśmy Pana i jeśli On jest światłem i radością naszego życia, to skąd możemy mieć pewność, że komuś, kto nie odkrył Chrystusa, nie brakuje jakiejś istotnej części życia i że nie jest naszym obowiązkiem ukazać mu tę istotną rzeczywistość?”. Stąd wniosek: „Nikomu nie wyrządzamy krzywdy, gdy ukazujemy mu Chrystusa, gdy dajemy mu możliwość, by stał się autentyczny i doświadczył radości płynącej ze znalezienia życia”. Skoro Jezus Chrystus jest radością naszego życia i wnosi do niego tak wiele dobrego, to – również w naszych kontaktach z wyznawcami judaizmu – nie możemy zatrzymywać się w pół drogi. Dynamizm ewangelizacyjny dotyczy wszystkich ludzi, tymczasem w pewnych kręgach katolików, także w Polsce, pokutuje stanowisko, że nasz obowiązek dawania świadectwa o Jezusie Chrystusie dotyczy wszystkich, z którymi mamy do czynienia, ale z wyjątkiem Żydów.

Warto było podejmować ryzyko związane z tak kontrowersyjnymi zagadnieniami, jak te dotyczące Żydów?

– Od dawna powtarza się, że jeżeli ktoś chce mieć w Kościele i teologii spokojne życie, nie powinien zajmować się trzema tematami: biskupami, Żydami oraz płciowością i seksualnością. Jeśli wejdzie się choćby w jeden z tych obszarów, trzeba się liczyć z niewygodami. W moim przypadku niewygody były, ale nie tyle ze strony Żydów, bo w kontaktach z nimi staram się o zachowanie właściwej symetrii, ile ze strony tych katolików, którzy chcą się Żydom przypodobać, a także ze strony ich katolickich oponentów, którzy żywią wobec Żydów uprzedzenia i niechęć. To dwa biegunowo odmienne stanowiska, ale mają one wiele wspólnego w wyhamowywaniu i osłabianiu tempa i postępów dialogu religijnego.

Może ma Ksiądz Profesor jakieś refleksje, wnioski z dialogu z Żydami, które można przełożyć na nasz, katolików, tzw. dialog ze światem?

– Pojęcie „dialogu” jest dziś nadużywane i zrobiło się w dużej mierze wyświechtane. W imię rzekomego dialogu niektórzy katolicy są gotowi wyzbywać się znaczącej części swej tożsamości. Odbywa się to zwłaszcza pod hasłami „otwarcia”, zarówno w kontaktach z Żydami, jak i z ludźmi niewierzącymi. Kościół powinien być otwarty, lecz w tym sensie, by do niego wejść, a nie z niego na zawsze wychodzić bądź go podmywać i dzielić.

Jeśli chodzi o moje doświadczenia związane z kontaktami z Żydami, jedno wybija się na pierwszy plan. Zdałem sobie bardzo wyraźnie sprawę, że religia, tak jak widzą i przeżywają ją gorliwi wyznawcy judaizmu, nie jest sprawą prywatną człowieka, ale jest jego sprawą osobistą. Człowiek sam dokonuje wyboru swojej wiary, natomiast w sytuacji, gdy go dokonał, ma obowiązek mężnie ją wyznawać. Wśród wyznawców judaizmu, zwłaszcza w Jerozolimie i Ziemi Świętej, wielokrotnie widziałem gorliwych mężczyzn i kobiety oraz mnóstwo entuzjazmu, który, gdyby go przełożyć na kategorie chrześcijańskie, zaowocowałby ogromną skutecznością ewangelizacyjną. Widziałem ludzi, którzy nie wstydzą się swojej wiary, są gotowi ją manifestować w każdych warunkach i bardzo mocno ją przeżywają, przykładając do niej nie tylko kategorie rozumowe, ale również emocjonalne. To daje mi zawsze wiele do myślenia i skłania, aby w chrześcijańskim życiu odzwierciedlać podobną stałość i siłę przekonania.

Dziękuję za rozmowę.

Beata Falkowska
Nasz Dziennik, 5 lipca 2014

Autor: mj