Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Białoruskie pozory demokracji

Treść

Mała liczba kandydatów sił demokratycznych i brak przedstawicieli opozycji, skupionej w Zjednoczonych Siłach Demokratycznych, w komisjach wyborczych - to główne zarzuty wobec zakończonych wczoraj na Białorusi wyborów parlamentarnych. Część przedstawicieli opozycji zrezygnowała z kandydowania, twierdząc, że wyniki i tak są już przesądzone, a władza podczas wyborów złamała wszelkie możliwe zasady uczciwości. Opozycja obawia się, iż żaden jej przedstawiciel nie znajdzie się w izbie niższej białoruskiego parlamentu. Oficjalnie podawana frekwencja przekroczyła 50 proc. wymagane do uznania ważności głosowania, sięgając 75,3 procent.

Po zamknięciu lokali na placu Październikowym w centrum Mińska zebrało się wczoraj kilkuset opozycyjnych manifestantów. Byli wśród nich liderzy białoruskiej opozycji, w tym przedstawiciele Białoruskiego Frontu Narodowego i Zjednoczonej Partii Obywatelskiej. Przyszli także opozycyjni rywale prezydenta Aleksandra Łukaszenki z wyborów w 2006 roku: Aleksander Milinkiewicz i Aleksander Kazulin. Zgromadzeni skandowali: "Niech żyje Białoruś" i "Dyktator musi odejść".
O 110 miejsc w niższej izbie białoruskiego parlamentu ubiegało się 279 kandydatów, z tego jedynie 70 przedstawicieli opozycji. Wstępne wyniki mają być znane jeszcze dziś, natomiast te ostateczne poznamy za kilka dni. Jednakże już dziś większa część społeczności międzynarodowej określa przeprowadzone głosowanie jako niedemokratyczne i łamiące wszelkie zasady uczciwości. W ocenie zachodnich obserwatorów, wybory nie spełniały demokratycznych standardów. Odmienne zdanie mieli przedstawiciele misji obserwacyjnej krajów Wspólnoty Niepodległych Państw, według których przebieg głosowania był prawidłowy.
Największy problem stanowi konstrukcja wyborów, która nie dopuszcza na szerszą skalę opozycji. - W wielu częściach Białorusi wystawiono tylko po jednym kandydacie, i to związanym z władzą. Tak więc te wybory, bez względu na to, jak będą one przebiegały, trudno będzie nazwać wyborami w pełni demokratycznymi i przestrzegającymi standardów międzynarodowych - zauważył w rozmowie z "Naszym Dziennikiem" przebywający na Białorusi w charakterze obserwatora OBWE poseł PiS Paweł Kowal. Jego zdaniem, największym problemem może być stwarzanie pozorów, że były to normalne wybory.
W ciągu ostatnich dni dochodziły informacje o licznych nieprawidłowościach. Po zamknięciu lokali urny do głosowania pozostawały pod nadzorem władz, co zdaniem wielu obserwatorów stwarzało pole do nadużyć. Według opozycji, w niektórych lokalach wyborczych do piątku zanotowano 90-procentową frekwencję. Wynik ten zawdzięczać można obiecywanym premiom finansowym za wcześniejsze oddanie głosu oraz przymusowemu dowożeniu obywateli do lokali wyborczych. - Te wybory są bardzo podobne do wyborów w Rosji. Z tym wyjątkiem, że świat w przypadku Rosji raczej tego nie komentował i daleki był od krytyki - twierdzi Andrzej Maciejewski, ekspert z dziedziny polityki i stosunków międzynarodowych z Instytutu Sobieskiego. Opozycja wezwała obywateli, aby na znak protestu po zamknięciu lokali wyborczych wzięli udział w demonstracji w Mińsku.
W sumie w wyborach startowało
15 organizacji politycznych, których kandydaci w większości przedstawiali się jako bezpartyjni. Liderzy opozycji występowali pod sztandarami własnych ugrupowań. Ci drudzy jednak podkreślają, że białoruski parlament niewiele znaczy wobec prezydenta Łukaszenki. Zdaniem Aleksandra Milinkiewicza, Łukaszenko nie jest jeszcze gotowy nawet do częściowego podzielenia się sprawowaną władzą. Milinkiewicz dodaje, że Zachód nie może uznać tych wyborów, gdyż nie są one w pełni demokratyczne. - Zasadniczą rzeczą jest to, kto liczy głosy. A ta kwestia nie została zmieniona - podkreśla.
Odrębną sprawą jest rozwój sytuacji po wyborach. - Nieoficjalnie już wiadomo, że dziś lub jutro Białoruś ma podjąć decyzję odnośnie do uznania niepodległości Osetii Południowej i Abchazji - zauważa Maciejewski. Czyli z jednej strony Łukaszenko walczy o przychylność Zachodu, a z drugiej - ciągle spogląda ku Rosji.
Marta Ziarnik
"Nasz Dziennik" 2008-09-29

Autor: wa