Bezrobocie nie jest już straszakiem
Treść
Gwałtowne zmiany na polskim rynku pracy związane z migracją zarobkową oraz wzrostem gospodarczym powodują, że zmianie ulega również model zarządzania pracownikami. Zaczynamy już odchodzić od motywowania przez zastraszanie. Problemem pozostaje jednak wada strukturalna w systemie edukacyjnym przygotowującym nowe kadry pracownicze.
W okresie transformacji systemowej, jak i w ciągu ostatnich lat, jeśli chodzi o pracę w wielu przedsiębiorstwach, mieliśmy do czynienia z sytuacją patologiczną. Pracodawca nie myślał o szkoleniu załogi czy motywowaniu jej premiami. - Była to w gruncie rzeczy motywacja strachu - stwierdza profesor Mieczysław Kabaj z Instytutu Pracy i Spraw Socjalnych, zapytany o główne czynniki motywujące pracowników. Dodaje, że pracownicy byli przekonani, iż w przypadku, gdy ich praca nie będzie się podobała zatrudniającemu, zostaną po prostu wyrzuceni na bruk. Z kolei pozostający bez pracy mieli duże problemy z jej znalezieniem. - Zaczynamy już od tego odchodzić, choć - jak mówi profesor - nie wszyscy tę zmianę dostrzegają.
Dla przedsiębiorców zaczyna się okres przejściowy, który nie będzie trwał zbyt długo. W przekonaniu profesora Kabaja, właściciele firm muszą już zacząć odchodzić od modelu zarządzania opartego na strachu, czyli od zmuszania ludzi do intensywnej i kiepsko wynagradzanej pracy. Muszą zacząć dbać o właściwą atmosferę i godne traktowanie ludzi w miejscach pracy. Konieczność zmiany postawy u przedsiębiorców podyktowana jest gwałtowną zmianą sytuacji na rynku pracy w Polsce. Są tu widoczne dwa czynniki. - Po pierwsze, wyjechało z kraju od 1,5 mln do 2 mln osób, a po drugie, gospodarka ruszyła do przodu - zauważa profesor Kabaj. - W związku z tym w ostatnim okresie powstało od 700 do 800 tys. miejsc pracy i bezrobocie nie jest już straszakiem - dodaje.
Sami przedsiębiorcy są też tego świadomi. Stanisław Kętrzyński prowadzi niedużą firmę w branży metalowej. On i inni przedsiębiorcy pierwsze problemy z naborem pracowników mieli dwa lata temu. - Teraz jest jednak coraz trudniej. Od razu przyjąłbym do pracy pięć osób, ale nie ma ani jednego chętnego - mówi Kętrzyński. - Dlatego dłużej muszą pracować ludzie, których mam, a to oznacza nie tylko konieczność płacenia za nadgodziny. Trzeba im także podnieść płace, bo inaczej podkupi ich konkurencja - dodaje.
W niektórych rejonach pensje wykwalifikowanych pracowników fizycznych rosną w ujęciu procentowym szybciej niż płace specjalistów na kierowniczych stanowiskach. Bo tych pierwszych po prostu brakuje.
Według ekspertów, w obecnych warunkach najrozsądniejszym wyjściem jest inwestowanie w załogę, m.in. w jej wiedzę i umiejętności. Dlatego też dla gospodarki ważny jest odpowiedni model kształcenia. Konrad Konefał, dyrektor Instytutu Rynku Pracy, podkreślił w rozmowie z "Naszym Dziennikiem", że w ramach prowadzonych przez placówkę badań można stwierdzić, że licea profilowane są najsłabszym ogniwem w systemie edukacji. Młodzież kończąca tego typu szkoły ma największe problemy z uzyskaniem zawodu i wejściem na rynek pracy.
- Mamy za mało szkół zawodowych - mówi Konrad Konefał, dodając jednocześnie, że powoli to się zmienia. - Najnowsza oferta szkół zawodowych już mocno wychodzi naprzeciw oczekiwaniom pracodawców - informuje. Problem polega jednak na tym, że młodzież nie chce już iść do tego typu szkół. Zdarza się, iż do klas budowlanych nie zgłaszają się uczniowie, a popyt na tych absolwentów jest bardzo duży. - Jeżeli chodzi o pewien trend edukacyjny, mamy obecnie wśród młodzieży modę na kształcenie ogólne - twierdzi nasz rozmówca. - Obserwuje się zainteresowanie edukacją ogólną, humanistyczną i społeczną, a nie ma zainteresowania kształceniem technicznym, na które istnieje duże zapotrzebowanie - zauważa Konefał. W jego ocenie, samo stworzenie atrakcyjnej oferty kształcenia zawodowego nie wystarczy, trzeba jeszcze do niej przekonać młodzież.
Jednakże rodzimy system edukacji ma w swojej strukturze również pewną wadę powstałą w 2000 roku podczas reformy edukacyjnej. Błędem było wówczas założenie, że 80 proc. uczniów ma zyskać maturę poprzez ukończenie szkoły o profilu ogólnokształcącym, natomiast 20 proc. ma ukończyć szkoły zawodowe na poziomie średnim. W przekonaniu profesora Kabaja, efekt tego systemu jest taki, że mamy dziś deficyt w wielu zawodach. Jak przypomina, w budownictwie brakuje od 150 do 200 tys. pracowników wykwalifikowanych. Tymczasem w rozwiniętych krajach europejskich te proporcje są odwrócone. W Niemczech czy Szwajcarii blisko 80 proc. uczniów kształci się na poziomie średnim w szkołach zawodowych, natomiast nieco ponad 20 proc. korzysta z oferty edukacyjnej szkół ogólnokształcących.
Jacek Sądej
"Nasz Dziennik" 2007-07-30
Autor: wa
Tagi: praca bezrobocie