Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Bezpieka w Polsce 1944-1990

Treść

Po 1989 r. jednym z głównych problemów państwa polskiego, mozolnie odzyskującego niepodległość, była kwestia, co zrobić z najbardziej rażącymi pozostałościami PRL. Dotyczyło to przede wszystkim PZPR - partii politycznej, sprawującej nieprzerwanie (1944-1989) dyktaturę z nadania wrogiego mocarstwa, jakim był Związek Sowiecki, oraz tajnych służb (cywilnych i wojskowych), które były tej partii największą podporą; umożliwiały bowiem zwalczanie wszelkiej prawdziwej i potencjalnej opozycji. Było oczywiste, że bez delegalizacji PZPR i jej tajnych służb nie będzie dekomunizacji, a bez tego - nie nastąpi szybki powrót do normalności. Kolejne ekipy po 1989 r. (z wyjątkiem krótkotrwałego rządu Jana Olszewskiego) aż po 2005 r. i zwycięstwo wyborcze PiS nawet nie markowały takich zamiarów. PZPR dokonała "ucieczki do przodu", zmieniając nazwę oraz wymieniając część prominentnych działaczy. Bezpieka cywilna została zreformowana tylko częściowo, zachowując twardy kościec w postaci zasiedziałych na stanowiskach kierowniczych funkcjonariuszy po sowieckich kursach. Służby wojskowe nie przeszły nawet kosmetyki - zmieniono im tylko nazwę na WSI. Podobny zabieg zastosowano, o czym już mało kto pamięta, w 1956 roku. Urzędy Bezpieczeństwa wówczas faktycznie częściowo zreformowano, przesuwając "do cywila" najbardziej skompromitowanych funkcjonariuszy. Osławiona Informacja Wojskowa zmieniła zaś tylko nazwę. Nie było dekomunizacji, więc nie było dezubekizacji Jednym z oczywistych zadań powinna być likwidacja najbardziej rażących przywilejów materialnych i niematerialnych dla oprawców z okresu komunistycznego. Należą do nich przede wszystkim bardzo wysokie renty i emerytury funkcjonariuszy aparatu partyjnego (sekretarzy PZPR różnych instancji) oraz funkcjonariuszy ścisłego aparatu represji. Okazało się, że wybrano zupełnie inną drogę - np. Tadeusz Mazowiecki, jako premier kończący urzędowanie, w ostatnich dniach sprawowania funkcji hojnie przyznawał "renty specjalne" dla skompromitowanych ludzi aparatu władzy. Ręka mu przy tym nie drżała, bo to my płaciliśmy i płacimy je z naszych podatków. Sprawa emerytur dla UB dwukrotnie stawała na porządku dziennym: raz zablokował przyjęcie takiej ustawy prezydent Lech Wałęsa, drugi raz zrobił to prezydent Aleksander Kwaśniewski. Nietrudno zrozumieć takie, a nie inne ich posunięcia... Obecnie mamy do czynienia z pomysłem ograniczenia emerytur dla ubeków ze strony rządu Platformy Obywatelskiej. Co ciekawe, pomysł ten pojawił się nagle (nie było tego przecież w programie wyborczym tej partii) i prawie natychmiast został przygaszony przez zaniepokojone media, "autorytety" i usłużnych prawników. Dość zgodny chór narzekaczy twierdzi bowiem, że zrobić tego nie można i mnoży przeszkody. A to niekonstytucyjność, a to "prawa nabyte", a to starzy i chorzy ubecy też wymagają troski państwa... I ogromna liczba "problemów" szczegółowych, polegająca na dzieleniu każdego włosa na czworo tak, aby nic z tego nie wyszło. Co ciekawe, obecny pomysł również nie objął służb wojskowych, które - szczególnie w okresie stalinowskim - były jeszcze bardziej okrutne niż UB. Przypomnijmy zatem, komu i za co płacimy do dziś horrendalnie wysokie emerytury. Przecież są to ludzie, którzy w ogromnej większości przypadków nigdy nie skalali się żadną pożyteczną pracą, a ich ówczesna działalność powinna być publicznie piętnowana! Sowieckie początki 1940-1944 Wbrew obiegowej opinii Urzędy Bezpieczeństwa Publicznego nie pojawiły się "same z siebie" w lipcu 1944 roku. Ich kadry i zalążki struktur były szykowane przez Stalina już od 1940 r., jako przygotowanie do realizacji dalekosiężnego celu - podbicia Polski i utrzymania jej w całkowitej podległości od komunistów. Już od września 1940 r. organizowano w Smoleńsku ok. 200-osobowy batalion NKWD (była to tzw. Aleksandrowskaja Szkoła) dla potrzeb przyszłego aparatu bezpieczeństwa w Polsce. W jego skład wchodzili Polacy, Żydzi, Ukraińcy i Białorusini, jako rzekomi reprezentanci ziem wcielonych do Związku Sowieckiego w 1939 roku. Pierwsi absolwenci kursów wojskowych, wywiadowczych i politycznych (zakończonych w marcu 1941 r.) otrzymali zadania "operacyjne". Nie ma wątpliwości, że brali oni udział w represjach wobec ludności polskiej, nabierając odpowiednich doświadczeń. Natomiast grupa uznanych za zdolniejszych została skierowana do dalszego szkolenia w Gorkim. Takie kursy ukończyli m.in. późniejsi najbardziej prominentni funkcjonariusze aparatu bezpieczeństwa w Polsce Ludowej, jak: Aleksander Kokoszyn (m.in. szef Informacji Wojskowej LWP), Władysław Spychaj vel Sobczyński (m.in. szef WUBP w Rzeszowie i Kielcach, dyrektor Biura Paszportów Zagranicznych MBP), Mieczysław Moczar vel Mikołaj Demko (m.in. wiceminister bezpieki, minister spraw wewnętrznych), Konrad Świetlik (dowódca KBW, wiceminister bezpieki) czy Józef Czaplicki vel Izydor Kurc (m.in. dyrektor Departamentu MBP). W latach 1942-1943 pod Moskwą szkolono podobne grupy. Wśród nich byli m.in. Jan Frey-Bielecki (później m.in. szef WUBP w Katowicach i Krakowie) oraz Stefan Antosiewicz (m.in. dyrektor Departamentu I MBP). Przyszłych kadr było jednak ciągle za mało, jak na przewidywane potrzeby. W związku ze zbliżaniem się Armii Czerwonej do granic II RP z inicjatywy Stanisława Radkiewicza (późniejszego szefa MBP) w miejscowości Biełoomot pod Moskwą powołano Samodzielny Batalion Szturmowy (SBS), przekształcony wkrótce w Polski Samodzielny Batalion Specjalny (PSBS). Szkolono w nim wybranych żołnierzy do przyszłych zadań w aparacie bezpieczeństwa. Kierowali nim oficerowie NKWD i NKGB. Spośród nich oraz innych wyselekcjonowanych (wg bardzo ostrych kryteriów politycznych) osób z różnych jednostek 1. DP i Armii Czerwonej wybrano następnych kandydatów do przyszłej bezpieki. Szkolenie tej grupy odbywało się wiosną 1944 r. w Kujbyszewie, w Obwodowym Zarządzie NKWD, w "Szkole Oficerskiej nr 366". Zgromadzeni tam kandydaci od początku zostali poddani bardzo szczegółowym badaniom kontrwywiadowczym i politycznym ze strony NKWD. Komendantem szkoły i kursu "polskiego" był płk Dragunow (oficer śledczy NKWD), jego zastępcą ds. wyszkolenia - płk Somow. Jedynym wykładowcą, znającym język polski, był ppor. Lajb Ajzen-Wolf (vel Leon Ajzen, później Andrzejewski, dyrektor Departamentu MBP), wówczas zastępca komendanta szkoły ds. polityczno-wychowawczych. 31 lipca 1944 r. absolwenci uzyskali tzw. charakterystyki, uprawniające ich do określonego rodzaju zadań operacyjnych (wywiadowczych i kontrwywiadowczych, agenturalnych i śledczych). Skierowano ich do Lublina, do dyspozycji ówczesnego płk. Stanisława Radkiewicza, kierownika resortu bezpieczeństwa publicznego PKWN. Obejmowali najważniejsze funkcje w centrali resortu oraz tworzonych jednostek terenowych (Powiatowych i Wojewódzkich UB). Jednak bardzo szybko rozrastający się resort bezpieki cierpiał cały czas na dotkliwe braki kadrowe. W związku z tym rozpoczął się kolejny kurs w Kujbyszewie, a jego absolwenci od marca 1945 r. trafiali do centrali MBP i jednostek terenowych. Ci właśnie, wcześniej przeszkoleni agenci sowieccy, zakładali trzy szkoły oficerskie na potrzeby MBP: Szkołę Oficerów Bezpieczeństwa, Szkołę Oficerów Polityczno-Wychowawczych i Centralną Szkołę Oficerów Liniowych. Tak właśnie z sowieckiego nadania i oddania Sowietom powstała osławiona bezpieka, przez szereg lat budząca grozę wśród Polaków. Można sobie wyobrazić, że gdyby Adolf Hitler zechciał tworzyć namiastkę państwa polskiego, to również "polskie" gestapo czy SS powstawałoby z renegatów, folksdojczów i fanatycznych członków NSDAP... Państwo w państwie Bezpieka była nadzorowana przez Biuro Polityczne KC PPR (następnie PZPR). Na jej czele stali obywatele sowieccy, członkowie WKP(b): gen. Stanisław Radkiewicz (szef resortu) oraz gen. Natan Grünspan-Kikiel vel Roman Romkowski i gen. Mojżesz Bobrowicki vel Mieczysław Mietkowski (jako zastępcy). Początkowo powołano dwa piony: polityczny oraz gospodarczy, które były później szczegółowo rozbudowywane. Na terenach zajętych przez Armię Czerwoną od lipca 1944 r. do resortu przyjmowano przede wszystkim członków PPR i AL oraz partyzantki sowieckiej, a także elementy kryminalne (tylko do 1946 r. zwolniono dyscyplinarnie za "nadużycie władzy i przestępstwa pospolite" ok. 25 tys. funkcjonariuszy!). Od 1 stycznia 1945 r. dotychczasowy resort bezpieczeństwa publicznego przekształcono formalnie w Ministerstwo Bezpieczeństwa Publicznego, składające się z 9 wydziałów (na prawach departamentów). W czerwcu 1945 r. został powołany nowy pion: Wydział do spraw Funkcjonariuszy, kontrolujący lojalność funkcjonariuszy resortu. W strukturze organizacyjnej bezpieki przeprowadzano bardzo częste reorganizacje, zmieniając nazwy i numery wydziałów (departamentów), powołując nowe jednostki (biura, inspektoraty i szefostwa). MBP kierowało Wojewódzkimi UBP oraz Powiatowymi i Miejskimi UBP. W gminach były placówki podlegające pod PUBP. W grudniu 1944 r. bezpieka liczyła ok. 3 tys. funkcjonariuszy, rok później - już 24 tysiące. W 1953 r. było ich ponad 33 tys., z tego w samej centrali ok. 7,5 tysiąca. Do 1954 r. w ramach MBP działały także: Milicja Obywatelska (48 tys. funkcjonariuszy w kwietniu 1945 r., a już 70 tys. na koniec tego roku), Ochotnicza Rezerwa Milicji Obywatelskiej (125 tys. członków w 1946 r.), Korpus Bezpieczeństwa Wewnętrznego (41 tys. żołnierzy i oficerów), Wojska Ochrony Pogranicza (32 tys. żołnierzy i oficerów) oraz więziennictwo i obozy pracy (ok. 10 tys. funkcjonariuszy), Straż Przemysłowa (ok. 32 tys. pracowników) oraz inne służby (np. Wydział Cenzury, Biuro ds. Dowodów Osobistych, Biuro Paszportów Zagranicznych, Departament Techniki Operacyjnej, Centralne Archiwum, Biuro Wojskowe). MBP zajmowało się wywiadem, kontrwywiadem, zwalczaniem organizacji niepodległościowych, Kościoła katolickiego i innych wyznań, opozycji politycznej (PSL, SP); kontrolowało działalność wszystkich instytucji politycznych, społecznych, gospodarczych i religijnych; przygotowywało procesy polityczne (pokazowe i tajne); infiltrowało instytucje opozycyjne i emigracyjne. Było to niewątpliwie państwo w państwie, nad którym nadzór powinna sprawować partia komunistyczna, tej jednak władza nad bezpieką wymknęła się z rąk. Nawet członkowie Biura Politycznego PPR/PZPR mieli niewiele do powiedzenia, jeśli nie uzyskali na to zgody w Moskwie. Tej zaś wygodnie było trzymać w szachu swych podwładnych za pomocą tak sprawnego straszaka. Na wszystkich szczeblach organizacyjnych od początku istnienia resortu bezpieczeństwa publicznego funkcjonowali tzw. sowietnicy, czyli doradcy sowieccy z NKWD, którzy mieli nieformalny nadzór nad pracą i działalnością wszystkich pionów. Przy S. Radkiewiczu funkcjonowali I. Sierow, N. Seliwanowski, S. Dawydow, S. Lalin, G. Jewdochimienko, szefowie WUBP i PUBP - inni doradcy. Było ich kilkuset; choć działali od początku, o przysłanie ich z NKWD zwrócono się dopiero... w styczniu 1945 roku. Ich sztab mieścił się w ambasadzie sowieckiej w Warszawie, dysponowali własną siecią agenturalną, inspirowali działania resortu, zakulisowo kierowali grupami operacyjnymi, organizowali m.in. procesy pokazowe, dokonywali na własną rękę aresztowań i organizowali akcje przeciwko oddziałom podziemia niepodległościowego. Ich dziełem było także fałszowanie wyników tzw. referendum w 1946 r. (mjr Aaron Pałkin) i "wyborów" w 1947 roku. Ich działalność trwała aż do stycznia 1957 roku. Ale nie całkiem zniknęli - w następnym okresie część z nich pozostała w PRL jako członkowie oficjalnej "misji KGB". Zbrodnie, zbrodnie, zbrodnie W swej działalności bezpieka stosowała metody zbrodnicze i przestępcze, dokonując m.in. masowych zabójstw w celu zastraszenia społeczeństwa. Między innymi w Mińsku Mazowieckim w nocy z 2 na 3 marca 1945 r. zamordowano 7 osób, w tym b. burmistrza z ramienia Delegatury Rządu na Kraj; w Hrubieszowie w nocy z 3 na 4 marca 1945 r. - kilkanaście osób z AK; w Gutach-Bójkach 7 marca 1945 r. - 9 osób; w Siedlcach w nocy z 12 na 13 kwietnia 1945 r. - 17 osób z AK i NSZ. Przeprowadzano pacyfikacje wsi, podejrzanych o sprzyjanie podziemiu (dziełem UB było spalenie Wąwolnicy 2 maja 1946 r. przez grupę operacyjną PUBP Puławy). Akcje represyjne zawsze były połączone z rabunkiem mienia ludności, co nazywano eufemistycznie "konfiskatą". W wyniku prowokacji operacyjnych MBP przejmowano kontrolę nad oddziałami podziemia niepodległościowego. Największa z nich to operacja "Lawina" przeciwko NSZ na Podbeskidziu - zamordowano bez sądu ok. 150-200 żołnierzy ze zgrupowania VII Okręgu NSZ kpt. Henryka Flamego ps. "Bartek" w ramach "Planu likwidacji "B". Kierowali nią osobiście: gen. Roman Romkowski i płk Józef Czaplicki, a głównymi wykonawcami byli Henryk Wendrowski, Czesław Krupowies, Józef Kratko i Marek Fink. W ramach "działań operacyjnych" rozbijano całe organizacje. Tak było np. z utworzeniem fikcyjnego tzw. V Zarządu WiN w latach 1948-1953 (Operacja "Cezary"). Bezpieka powoływała tzw. bandy pozorowane - prowokacyjne oddziały pozorujące działalność niepodległościową, dokonujące pospolitych morderstw i rabunków; tajne bojówki bezpieki ("szwadrony śmierci") mordowały ujawnionych żołnierzy AK i NSZ, działaczy PSL, niekiedy także członków PPR, aby zastraszyć własnych zwolenników; stosowały terror wobec opozycyjnie nastawionych działaczy politycznych i społecznych. W ramach "Operacji 'K'" (przygotowanej w październiku 1950 r. przez płk. J. Czaplickiego) wytypowano do aresztowań prawie 14 tys. osób (z opozycyjnie nastawionej inteligencji oraz "kułaków"). W ciągu jednej nocy aresztowano prawie 5 tys. ludzi, uznanych arbitralnie jako "wrogi element". W aresztach i więzieniach MBP podejrzani o działalność "kontrrewolucyjną" przebywali często latami bez sankcji; niektórych w śledztwie mordowano. Tak zginęli m.in. Tadeusz Łabędzki - przywódca Młodzieży Wszechpolskiej i działacz SN; Leopold Rutkowski - dyrektor Departamentu Spraw Wewnętrznych Delegatury Rządu na Kraj; Jan Rodowicz - żołnierz AK z batalionu "Zośka"; światowej sławy uczeni, jak prof. Marian Grzybowski - dermatolog; prof. Władysław Tarnawski - wybitny anglista. Agentura, kontrola społeczeństwa i więzienia Bezpieka dysponowała szeroką siatką konfidentów i donosicieli: w 1948 r. było 5 tys. agentów i 48 tys. informatorów (łącznie do 1956 r. przewinęło się przez nią milion osób!) - z tego ponad 70 proc. zwerbowano na podstawie "materiałów kompromitujących", czyli pod przymusem; znaczna ich część wywodziła się z organizacji konspiracyjnych oraz z opozycyjnych partii politycznych: PSL i SP, ale w 1948 r. aż 30 proc. konfidentów było członkami PPR, ponadto istniały tzw. kontakty obywatelskie (byli to przede wszystkim członkowie PPR-PZPR, którzy nie podpisywali zobowiązań i nie zakładano im "teczek"). Sieć agenturalna była tworzona we wszystkich środowiskach i zakładach pracy; zakaz werbowania młodzieży poniżej 17. roku życia nie był powszechnie respektowany. Pułkownik J. Czaplicki na odprawie szefów WUBP 10 grudnia 1954 r. cynicznie przyznał: "Najostrzejszy oręż naszej walki, jaką jest agentura, rozpowszechniliśmy w zastraszający sposób, dając prawo każdemu werbować. Werbowaliśmy na ilość, instruowaliśmy i polecaliśmy werbować i jeszcze raz werbować. Każda akcja państwowa, społeczna i polityczna w praktyce naszego aparatu mnożyła sieć agenturalną. W ten sposób niemały procent naszego społeczeństwa przewertowaliśmy". Bezpieka kontrolowała wszelkie przejawy życia społecznego, ingerując także w życie prywatne obywateli. Na przykład w 1953 r. skontrolowano 3,6 mln listów i przesyłek zagranicznych oraz 12,4 mln krajowych! Decydowano o zatrudnieniu poszczególnych obywateli, miejscu zamieszkania czy dostępie do oświaty i nauki. Jedną z form kontroli społeczeństwa była "Kartoteka ogólnoinformacyjna", w której ewidencjonowano wszystkich aresztowanych, zwolnionych z więzień i obozów, ujawnionych podczas amnestii z lat 1945 i 1947, z czasem także wszelkich "podejrzanych": osoby współpracujące z podziemiem, obywateli obcych państw, osoby przybyłe z zagranicy, repatriantów, członków przedwojennych partii politycznych, zatrudnionych w przedwojennej administracji państwowej, Policji Państwowej, Straży Granicznej, Straży Celnej, żandarmerii, Korpusie Ochrony Pogranicza, przemysłowców, kupców, członków arystokracji rodowej itp. W 1948 r. w "Kartotece" było 1,2 mln kart, a w 1953 r. już 5,2 mln kart. Według innych danych, w 1954 r. było to 10 mln kart "wrogów klasowych", ale w latach 1955-1956 część z nich zniszczono. Bezpieka posiadała własny aparat śledczy, którym od 1944 r. kierował płk Józef Goldberg vel Różański. W czerwcu 1947 r. powołano Departament Śledczy, który zasłynął szczególnie okrutnym postępowaniem wobec osób aresztowanych. Jego praca polegała głównie na wymuszaniu fałszywych zeznań przy stosowaniu najbardziej wyszukanych tortur: były to przesłuchania ciągłe przy pozbawieniu snu (tzw. konwejer), bicie na wszelkie sposoby, pozbawianie pożywienia i wody, osadzanie w "karcerach" itp. Formalnie był on kontrolowany przez organa prokuratorskie, w praktyce było to całkowitą fikcją w kontekście dyspozycyjności i lojalności prokuratury i sądów wobec bezpieki. Aresztowań często dokonywano w sposób "tajny" (bez świadków) i więźniów przetrzymywano miesiącami bez nakazu prokuratorskiego. Według raportu prokuratora wojewódzkiego w Białymstoku z października 1946 roku: "na 110 osób przebywających w areszcie tylko jednej osobie wydano nakaz aresztu przez prokuratora". W przypadku zbyt "intensywnego" śledztwa (gdy np. aresztowany zmarł na skutek tortur) nakaz prokuratorski był antydatowany. MBP dysponowało własnym państwem "gułagów", czyli więzieniami: centralnymi, karno-śledczymi i karnymi, aresztami WUBP i PUBP oraz obozami pracy. We wrześniu 1944 r. było ich "tylko" 13, ale w 1954 r. już 179. Na wzór NKWD zorganizowano obozy pracy, wykorzystujące pracę więźniów w przedsiębiorstwach produkcyjnych podległych MBP (w tym w kamieniołomach i kopalniach węgla). W 1952 r. przebywało w nich 41 proc. wszystkich więźniów karnych. Panujące w niektórych z nich warunki sanitarno-bytowe, dyscyplina i zakres władzy oprawców nad więźniami nie różniły się od warunków panujących w hitlerowskich obozach koncentracyjnych. Więźniowie byli bowiem bardzo źle odżywiani, zbiorowo zapadali na choroby zakaźne, wybuchały epidemie. Na jednego więźnia przypadało mniej niż 1 m kw. powierzchni. W więzieniach istniały ponadto Działy Specjalne zajmujące się tworzeniem agentury tzw. celowej. Werbowano ich spośród więźniów, a także wprowadzano do cel agentów, którzy nie byli więźniami. Ich zadanie polegało na rozpracowywaniu więźniów dla potrzeb dalszego śledztwa. Ogółem przez więzienia, areszty i obozy pracy UB w latach 1944-1956 przewinęło się ok. miliona osób uznanych za "wrogów klasowych". Wykonano w nich ok. 5 tys. wyroków śmierci, ale dwukrotnie więcej, bo ok. 10 tys., zamordowano bez sądu. Część skazanych i aresztowanych zmarła na skutek niezwykle ciężkich śledztw i warunków panujących w więzieniach i aresztach. Ponadto w wyniku obław, pacyfikacji terenu, zbiorowych represji i operacji przeprowadzanych przez UB lub pod kierunkiem funkcjonariuszy tego resortu zginęło kilkadziesiąt tysięcy ludzi. Reorganizacje i pozorne rozliczenia W grudniu 1954 r. MBP zostało zreorganizowane, rozwiązano osławiony Departament X (ochrony PZPR) i zwolniono kilkunastu najbardziej skompromitowanych funkcjonariuszy. W jego miejsce powołano Komitet do spraw BP, któremu przewodniczył z ramienia KC Władysław Dworakowski (do marca 1956 r.), następnie Edmund Pszczółkowski (do listopada 1956 r.); pierwszym zastępcą przewodniczącego został Naum vel Antoni Alster (do grudnia 1956 r.). Równolegle utworzono wówczas Ministerstwo Spraw Wewnętrznych (MSW), któremu podporządkowano m.in. MO, ORMO, więziennictwo i KBW. Poza nazwami niewiele się zmieniło, cały aparat centralny i terenowy bezpieki pozostał nietknięty. 13 listopada 1956 r. Komitet został zlikwidowany i wszystkie jego komórki organizacyjne weszły w skład MSW, od stycznia 1957 r. pod zmienioną nazwą - jako Służba Bezpieczeństwa. W latach 1956-1957 kilku wyższych oficerów bezpieki zostało skazanych na kary więzienia (m.in. wiceminister R. Romkowski, dyrektor Departamentu Śledczego Józef Goldberg vel Różański i dyrektor Departamentu X Anatol Fejgin), ale śledztwo wobec nich nie objęło najcięższych zbrodni. Po 1990 r. wprawdzie zostało wszczętych kilkaset śledztw wobec byłych funkcjonariuszy MBP, ale z tego tylko kilkanaście zakończono wyrokami. 16 listopada 1994 r. Sejm RP podjął uchwałę "w sprawie zbrodniczych działań aparatu bezpieczeństwa państwowego w latach 1944-1956": "Sejm Rzeczypospolitej Polskiej stwierdza, że struktury Urzędu Bezpieczeństwa (...), które w latach 1944-1956 były przeznaczone do zwalczania organizacji i osób działających na rzecz suwerenności i niepodległości Polski, są odpowiedzialne za cierpienia i śmierć wielu tysięcy obywateli polskich. Sejm potępia zbrodniczą działalność tych instytucji". Co z tego, skoro powyższa uchwała nie ma żadnej mocy prawnej. W dodatku ten sam Sejm nie zdołał rozciągnąć tej uchwały na następne lata. Czyżby uznano, że w 1956 r. Polska odzyskała niepodległość? W latach 1957-1990 działalność bezpieki (już jako Służby Bezpieczeństwa) nie była aż tak krwawa jak w okresie stalinowskim (bo już nie istniała taka potrzeba), ale nie stanowiła ona praworządnej służby niezawisłego państwa. Była ona lojalna przede wszystkim wobec swych moskiewskich mocodawców. Drogi do kariery torowały ukończone kursy w Związku Sowieckim i całkowita lojalność wobec sowieckich towarzyszy. W dalszym ciągu popełniano zbrodnie, dochodziło do skrytobójstw (także poza granicami kraju), represji wobec społeczeństwa oraz ogromnych nadużyć finansowych. Stalinowskie doświadczenia przydały się bezpiece w okresie "Solidarności" (1980-1981), gdy wdrożono na ogromną skalę działania operacyjne wobec legalnie działającego związku zawodowego i jego działaczy, a przede wszystkim - po wprowadzeniu 13 grudnia 1981 r. stanu wojennego. Wówczas bezpieka nie była już skrępowana żadnymi pozorami i pokazała, że nadal jest "bijącym sercem partii". Po 1989 r. dokonano pozornej weryfikacji jej kadr, ale większość funkcjonariuszy albo "uciekła" do służby w MO czy w centrali MSW (trafiając na eksponowane stanowiska) lub do działalności "biznesowej", mając - na skutek sieci nieformalnych powiązań i dostępu do tajnych informacji - bardzo ułatwiony start w tej dziedzinie. Sama weryfikacja była bardzo liberalna, zresztą część niezweryfikowanych funkcjonariuszy odwoływała się do ówczesnego ministra spraw wewnętrznych w rządzie T. Mazowieckiego, Krzysztofa Kozłowskiego, który dobrotliwie przywracał ich do służby. Tę sprawę załatwić trzeba Do dziś pojęcie "ubek" jest synonimem zbrodni i łamania prawa. Nic dziwnego, skoro resortem tym kierowali ludzie, którzy równie dobrze mogliby funkcjonować w służbach nazistowskich, jak np. gen. Stefan Kilianowicz vel Grzegorz Korczyński, który w 1945 r. proponował uruchomienie krematoriów do palenia ludzi! Niektórzy funkcjonariusze UB przyznawali wprost, że wiedzę o skutecznych metodach śledczych czerpią także z... podręczników gestapo. Władza bezpieki nad społeczeństwem w latach po 1944 r. to nieprzerwane pasmo zbrodni, represji i łamania sumień. Obecnie zaś jakoby nie można dokonać żadnych rozliczeń zbrodniczego resortu. Mijają lata, ubecy mają się całkiem dobrze i nie narzekają na swój status materialny. Wszelkie próby odebrania im specjalnych przywilejów, jakimi sami się przecież obdarzyli, wywołuje natychmiast medialny rejwach, że to "zbiorowa odpowiedzialność" i zamach na... prawa człowieka. A przecież chodzi tylko o odebranie im tego, co im się nie należy, czyli szczególnych przywilejów materialnych. Siła ubeckiego środowiska leży nie tylko w ich co najmniej kilkudziesięciotysięcznej liczbie. Przecież są jeszcze ich dzieci i wnuki. Wielu z nich zajmuje eksponowane stanowiska w polityce, szeroko pojętej "kulturze", mediach, finansach i biznesie, z czego nie bardzo zdajemy sobie sprawę. Oni też nie życzą sobie "nieeuropejskiego grzebania w życiorysach". Czy zatem tym razem dojdzie wreszcie do "emerytalnej" próby sił ze środowiskiem ubeckim? Powinniśmy do tego dążyć z całych sił, bo utrzymywanie nienaturalnie wysokiego statusu materialnego tych darmozjadów, kosztem całego społeczeństwa (w tym także ich licznych ofiar!) - jest po prostu niemoralne. Leszek Żebrowski "Nasz Dziennik" 2008-10-20

Autor: wa