Bez sensu nie da się żyć, można najwyżej wegetować.....
Treść
Potrzebujemy zrozumienia i potrzebujemy spotkania. Bóg daje nam jedno i drugie: tyle, ile potrzeba i wtedy, kiedy potrzeba. Inicjatywa należy do Niego. On jeden wie, kiedy nas wyprawić do naszego Emaus, i kiedy się do nas przyłączyć…
Kiedy im Pisma wyjaśniał, pałało ich serce; a kiedy chleb im rozłamał, wreszcie Go poznali (por. Łk 23,31–32). Dwie rzeczy dla nas najistotniejsze: zrozumienie sensu i osobiste spotkanie.
Bez sensu nie da się żyć, można najwyżej wegetować. Ludzie wprawdzie gotowi są zagłuszać w sobie na wszelkie sposoby pytanie o sens życia, bo się boją odpowiedzi; ale i tak prędzej czy później zaczynają pytać przynajmniej o sens konkretnych zdarzeń, zwłaszcza bolesnych. Uczniowie Pana byli dokładnie w tej sytuacji. Poprzednio, póki im jasno mówił, że idzie do Jerozolimy na śmierć, i że wkrótce zmartwychwstanie, robili wszelkie możliwe uniki, żeby tego nie przyjąć do świadomości; więc teraz, nie wiedząc, po co to było, cierpią podwójnie. Są tak przekonani o Jego śmierci, że patrzą na Niego i nie poznają. Gdyby im się od razu kazał rozpoznać, mogliby po prostu nie uwierzyć; ale Bóg jest cierpliwy i wie, czego im brak. Zrozumienia; dojrzenia sensu. I to im teraz daje, pewnie z uśmiechem.
Co im w tej drodze mówił, można by odtworzyć, gdyby zebrać z Nowego Testamentu te wszystkie cytaty ze Starego, które Apostołowie później interpretują i przytaczają jako proroctwa o Nim; i uszeregować je od Mojżesza i poprzez proroków. Sami tego raczej nie wymyślili, musiało być im poddane przez Niego. Dla ludzi wychowanych w długiej tradycji szukania wszelkiego sensu i uzasadnienia właśnie w świętych Pismach, to było to, czego potrzebowali. Ujawnia się zamysł Boży; okazuje się, że był już ogłoszony od dawna; nareszcie rozumieją.
Ale z samym zrozumieniem można najwyżej szkołę założyć: jesziwę rabbi Kleofasa, w której by uczniowie dyskutowali z zapałem o prawdopodobieństwie tych czy innych szczegółów mowy tajemniczego Przechodnia, i o ich zgodności z takim czy innym biblijnym cytatem. Samym sensem też jeszcze nie da się żyć. Potrzeba ponadto osobistego spotkania. I Chrystus dał im to spotkanie miarą hojną i opływającą, bo aż do wspólnego posiłku włącznie, może nawet do posiłku eucharystycznego, chociaż to pewne nie jest. I dał się im poznać po tak dobrze im znanym geście, którym przełamywał placek nazywany wtedy chlebem. Noża do tego wówczas nie używano, jak my dzisiaj do naszych bochenków. Każdy ojciec rodziny, każdy mistrz jedzący razem z uczniami tak właśnie dzielił pokarm między swoich; a oni, poprzez wszystkie wspólne z Nim posiłki, włącznie z cudownym rozmnażaniem chleba, napatrzyli się tego nieraz. Jednocześnie dał im też zrozumieć, że jest właśnie tym ich Mistrzem, z którego rąk mają brać chleb. Gest dobroci, miłości, karmienia. A ponieważ już właśnie poznali sens tych wydarzeń, mogli Go przy tym geście rzeczywiście rozpoznać.
Złudzenie, wizja bezcielesna? Nic podobnego: wizja zostawiłaby ich najwyżej siedzących przy stole z minami pełnymi zachwytu, jak po pięknym śnie. Autentyczne zaś spotkanie popchnęło ich do czynu. Nie wiemy, po co szli do tego Emaus, ale jest prawdopodobne, że chcieli zniknąć ze stolicy w obawie przed możliwymi represjami; Kleofas mógł być tym samym, którego żona Maria według świadectwa Jana (J 19,25) stała pod krzyżem, a więc kimś z bezpośredniego otoczenia Ukrzyżowanego. Ale teraz ani z ewentualnego strachu, ani ze zmęczenia wielogodzinnym marszem nie zostało w nich już nic. Popędzili z powrotem, żeby dać znać wszystkim innym. I trafili dobrze: bo prosto na następne z Nim spotkanie. Nie mogliby narzekać (gdyby narzekanie w ogóle przyszło im do głowy), że w gospodzie dał się im widzieć tak krótko.
Potrzebujemy zrozumienia i potrzebujemy spotkania. Bóg daje nam jedno i drugie: tyle, ile potrzeba i wtedy, kiedy potrzeba. Inicjatywa należy do Niego. On jeden wie, kiedy nas wyprawić do naszego Emaus, i kiedy się do nas przyłączyć, i co nam w drodze mówić. Błogosławiona ta chwila; ale błogosławione także wszystkie inne, bo albo do tego spotkania prowadzą, albo z tego zrozumienia czerpią.
Fragment książki Okruchy
Małgorzata (Anna) Borkowska OSB, ur. w 1939 r., benedyktynka, historyk życia zakonnego, tłumaczka. Studiowała filologię polską i filozofię na Uniwersytecie im. Mikołaja Kopernika w Toruniu, oraz teologię na KUL-u, gdzie w roku 2011 otrzymała tytuł doktora honoris causa. Autorka wielu prac teologicznych i historycznych, felietonistka. Napisała m.in. nagrodzoną (KLIO) w 1997 roku monografię „Życie codzienne polskich klasztorów żeńskich w XVII do końca XVIII wieku”. Wielką popularność zyskała wydając „Oślicę Balaama. Apel do duchownych panów” (2018). Obecnie wygłasza konferencje w ramach Weekendowych Rekolekcji Benedyktyńskich w Opactwie w Żarnowcu na Pomorzu, w którym pełni funkcję przeoryszy.
Żródło: cspb.pl,
Autor: mj