Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Bez reform będą głodowe emerytury

Treść

Z dr. Cezarym Mechem, doradcą prezesa NBP, byłym szefem Urzędu Nadzoru nad Funduszami Emerytalnymi, rozmawia Mariusz Bober

Światowy kryzys pogrąża nie tylko naszą gospodarkę, ale chyba też perspektywy na przyzwoite emerytury zarówno dla obecnych, jak i przyszłych pokoleń. W ubiegłym roku Otwarte Fundusze Emerytalne straciły ok. 22 mld złotych. Od tego czasu nie widać, aby OFE i rząd zrobiły coś, by odrobić straty. Przedstawiony niedawno przez gabinet Donalda Tuska plan antykryzysowy zawierał co prawda jakieś pomysły na ratowanie gospodarki, ale nie widać było rozwiązań, które miałyby na celu zadbanie o nasze emerytury. Czy - według Pana - w obecnej sytuacji mamy szanse na emerytury pozwalające choćby na przeżycie?
- Przedstawione pomysły są błędne, gdyż cięcia budżetowe, gdy nie dotyczą wydatków zagranicznych, doprowadzą do przejścia kryzysu w jego następną fazę. Schłodzenie aktywności gospodarczej doprowadzi do sytuacji, w której przedsiębiorstwa będą bankrutowały, gdyż po obniżeniu skali produkcji ich zadłużenie w relacji do aktywności okaże się za duże, aby je obsługiwać. Nie doprowadzi również do obniżenia kosztów obsługi długu Skarbu Państwa, gdyż banki nie tylko nie chcą pożyczać pieniędzy podmiotom zadłużonym, ale również biednym. Spadek wartości OFE to efekt pierwszego etapu kryzysu, kiedy to ze światowej gospodarki "wyparowały" 32 biliony USD, a polskie fundusze straciły od lipca 2007 r. 32 mld zł, w tym już 3 mld zł w styczniu 2009 roku. Straty te są równoważne jednej czwartej aktywów OFE, których poziom na koniec stycznia wynosił 136,42 mld zł, i są równe zyskom z ostatnich 9 lat. Straty globalne dotyczą zarówno pieniędzy najbogatszych inwestorów, jak i funduszy emerytalnych oraz drobnych inwestorów. To trochę tak, jakby każdy kraj na świecie stracił prawie połowę swego PKB, a polska rodzina ok. 60 tys. złotych. Aktywa Otwartych Funduszy Emerytalnych są bardzo nieodporne na zmiany wartości w sytuacji rynkowej, gdy niewłaściwa polityka gospodarcza prowadzi do wyhamowania gospodarki i przez to zyskowności przedsiębiorstw, powodując, że akcje posiadane przez OFE są wiele mniej warte. Ma to również konsekwencje dla naszej gospodarki, ponieważ reforma systemu emerytalnego sprzed 10 lat tworzyła sytuację, w której obecni płatnicy składek stali się zgodnie z założeniami kapitalistami polskiej gospodarki. Zamiast oddawać udziały w niej zagranicznym inwestorom, to oni finansują gospodarkę, jednocześnie zarabiając na swoje emerytury bez obciążania społeczeństwa. Skutki kryzysu są dużym wyzwaniem dla polityki finansowej wszystkich państw. Należy bowiem odpowiedzieć na pytanie, o ile podnieść opodatkowanie albo składki ubezpieczeniowe lub też ograniczyć obecne świadczenia, aby utrzymać wypłacalność systemu emerytalnego. Jak podaje "The Wall Street Journal", jedynie władze Szwajcarii wsparły niedawno finansowanie jednego z funduszy emerytalnych, inne kraje europejskie do tej pory nie zareagowały, aczkolwiek należy pamiętać, że przeważnie nie poniosły one tak spektakularnych strat, inwestując rozważnie w instrumenty dłużne. Zaś w Finlandii rząd podjął szybkie działania, nie pozwalając prowadzącym programy emerytalne inwestować w bardziej ryzykowne aktywa, w tym w akcje.

Co możemy w obecnej sytuacji zrobić w Polsce?
- Konieczne jest dokończenie reformy emerytalnej połączone ze zwiększeniem efektywności systemu i nadzoru nad instytucjami zarządzającymi środkami emerytów. Największe niebezpieczeństwo widzę w "idących na skróty" postulatach likwidacji OFE bądź dających dobrowolność wyboru między OFE i ZUS. Ta druga propozycja prowadzi w rzeczywistości do zwolnienia się z odpowiedzialności za stan efektywnego funkcjonowania instytucji finansowych. A wpłacanie składek do ZUS wprawdzie chwilowo poprawia płynność tej instytucji, oznacza jednak przerzucenie zobowiązań wypłaty całości emerytur na podatników, na nasze dzieci. Ale one nie będą chciały ponosić tych rosnących kosztów i coraz bardziej się opodatkowywać.

Czyli mamy pogodzić się ze stratą 32 mld zł na naszych przyszłych emeryturach?
- Nie, powinniśmy wprowadzić propozycje zwiększające konkurencję i motywację Powszechnych Towarzystw Emerytalnych do jak najefektywniejszego pomnażania naszych pieniędzy. Propozycje takie były zawarte w raporcie UNFE z 1999 roku "Bezpieczeństwo dzięki konkurencji" i programie gospodarczym PiS z 2005 roku. Likwidacja oszczędzania na starość nie jest dobrym rozwiązaniem, gdyż doprowadzi do sytuacji, gdy nasze emerytury będą na symbolicznym poziomie, podczas gdy brak właściwego uregulowania instytucji finansowych będzie prowokował do powstawania kolejnych kryzysów gospodarczych, których wszyscy będziemy ofiarami. Zwiększenie efektywności pomnażania naszych pieniędzy sprawi, że nie tylko system emerytalny będzie lepiej funkcjonował, ale też polepszy się stan naszej gospodarki.

Ale zarządy OFE zapewniają, że to były przejściowe straty i po pewnym czasie odrobią je?
- Takie twierdzenia można porównać do zachowania kogoś, kto poszedł do kasyna i gdy stracił pieniądze rodziny, powiedział: "Rzeczywiście straciłem, ale przecież nie będę miał pecha przez cały czas". Może rzeczywiście w przyszłości będzie lepiej, ale nikt nie zwróci tego, co zostało stracone. Jeśli więc nawet w przyszłości nastąpi efektywniejsze pomnażanie pieniędzy, to jedynym pewnikiem jest to, że nie z pieniędzy, które już zostały stracone. Jeżeli dany zarząd będzie dobrze zarządzał powierzonymi funduszami, to emerytury będą wyższe, a jeśli źle - to mogą być kolejne straty.

Jak się możemy przed nimi chronić?
- Trzeba dokończyć reformę emerytalną tak, by ulepszyć funkcjonowanie trzech sfer. Pierwsza to zarządzanie OFE. Jednym z elementów reformy powinno być zwiększenie nadzoru nad funduszami emerytalnymi, aby ten system po prostu był jak najtańszy. Przecież jednym z powodów obecnego kryzysu jest właśnie brak efektywnego nadzoru nad instytucjami finansowymi. Należy zmienić funkcjonowanie III filaru, w tym pracowniczych programów emerytalnych. Ważne jest także stworzenie efektywnego systemu wypłat zgromadzonych w ten sposób funduszy. Celem powinno być także zmotywowanie przyszłych emerytów do myślenia o swoich emeryturach już teraz. Od początku ostrzegaliśmy, że emerytury z I i II filara nie będą wystarczające i należy się dodatkowo ubezpieczać. Oczywiście niektórzy mogą powiedzieć, że nikt nie spodziewał się takiego załamania gospodarczego, jakie przeżywamy. Ale zarządzający funduszami mogli wcześniej przewidzieć problemy na giełdzie i reagować realokacją powierzonych środków z akcji na obligacje. Obecnie jesteśmy świadkami, gdy OFE stały się ofiarą własnych pomysłów. Są zbyt duże i mają zbyt dużo środków ulokowanych w akcje, aby mogły szybko się ich pozbyć, nie generując dodatkowych strat. Kryzys pokazał, jak nierozsądne były żądania środowisk finansowych, by zezwolić OFE na inwestowanie za granicą i w instrumenty pochodne. Bowiem to właśnie te instrumenty w połączeniu z nieodpowiednim nadzorem nad nimi spowodowały głębokość dzisiejszego kryzysu. Wyzwania, które przedstawiliśmy w raportach, nie straciły na aktualności.

Co Pan rozumie przez dokończenie reformy emerytalnej?
- W okresie mojej prezesury Urząd Nadzoru nad Funduszami Emerytalnymi wydał trzy raporty: "Bezpieczeństwo dzięki konkurencji" - o kierunku modyfikacji systemowych, zmierzających do najefektywniejszego pomnażania naszych oszczędności, "Bezpieczeństwo dzięki zapobiegliwości", który w obliczu zdecydowanie niższych świadczeń z I i II filara w porównaniu z ostatnią wypłatą wskazywał na konieczność upowszechnienia III filara powiększającego przyszłe świadczenia, oraz "Bezpieczeństwo dzięki emeryturze" - o takim wyborze rozwiązań dotyczących uregulowania wypłaty świadczeń, które zapewniłyby najwyższy poziom emerytury. Żaden z tych raportów nie został zrealizowany, ponieważ instytucje rynku kapitałowego są bardzo silne i wpływowe, przez co bardzo trudno je regulować, nadzorować i kontrolować. Rzeczywista konkurencja na rynku OFE nie jest w ich interesie, stąd osoby odkładające oszczędności w ramach II filara do końca nie wiedzą, który z podmiotów jest lepszy. Nie mają też możliwości łatwego przenoszenia swoich środków do podmiotu osiągającego lepsze wyniki. W przypadku nietrafionych inwestycji ze względu na swoją wielkość i zaangażowane środki zarządzający OFE nie mogli się z nich wycofać, nawet w obliczu ewidentnych strat. Zarzucano nam straszenie ludzi. A ludzie przecież powinni wiedzieć, jaką emeryturę otrzymają, po to, aby mogli zabezpieczyć się przed ubóstwem na starość. System powinien być uproszczony, ze zdefiniowaną emeryturą małżeńską waloryzowaną inflacyjnie, z możliwością prostego wyboru świadczeniodawcy zapewniającego nam najwyższe świadczenie. Presja instytucji finansowych, by przerzucić odpowiedzialność za zarządzanie świadczeniami ze swoich barków na barki przyszłych emerytów, sprawia, że emeryci muszą mieć ogromną wiedzę co do tego, który z funduszy jest najlepszy w chwili podejmowania decyzji. W innym przypadku kupują emerytalnego kota w worku.

Czy gdyby te rozwiązania wprowadzono już wówczas, powiedzmy w 2002 r., udałoby się uniknąć ostatnich strat?
- Tak, w znacznym stopniu. Dlatego należało, zgodnie z programem gospodarczym PiS z 2005 r., wprowadzić zakładane zwiększenie efektywności funkcjonowania systemu emerytalnego nawet przy sprzeciwie instytucji finansowych. Instytucje finansowe powinny być tylko i wyłącznie wehikułami alokacji kapitałów od osób, które posiadają środki, do osób mających pomysły, jak je w interesie społecznym zainwestować. Pomieszanie ról jest przyczyną kłopotów gospodarczych w naszym kraju oraz głównym źródłem kryzysu światowego. Bez sanacji tej sfery nie będzie możliwości przyspieszenia procesu wzrostu gospodarczego. Obecne problemy OFE są istotne dla prawidłowego zdiagnozowania problemów trapiących nasze finanse. A sposób, w jaki zostanie to dokonane, będzie wskaźnikiem uwzględnienia rzeczywistych interesów obywateli w tym zakresie.

Mamy jeszcze bardziej poważne problemy w sferze systemu zabezpieczeń społecznych?
- Ważna jest konieczność przeciwdziałania zapaści demograficznej w Polsce oraz doprowadzenia do sytuacji, gdy każda forma przywilejów emerytalnych będzie opłacona i zainwestowana przez pracodawcę, czy to prywatnego, czy też publicznego. I to niezależnie od tego, czy tą grupą społeczną będą sędziowie, wojskowi, policjanci, dziennikarze czy też nauczyciele lub górnicy.

Ale przecież reforma emerytalna sprzed 10 lat, wprowadzająca m.in. indywidualne konta ubezpieczonych i dodatkowe dwa filary ubezpieczeń, miała nas zabezpieczyć przed negatywnymi skutkami dla gospodarki procesu starzenia się społeczeństwa.
- Niestety, sprzęgnięcie się populizmu politycznego, który krzykliwie walczy o jak najwyższe świadczenia emerytalne teraz i to dla wszystkich grup o to występujących, kosztem dodatkowego opodatkowania przyszłych pokoleń, w połączeniu z egoizmem finansowych grup interesu sprawia, że przyszłe emerytury będą bardzo niskie, a bardzo nieliczne młode pokolenie jest wypychane za granicę w poszukiwaniu lepszych warunków życia.

Czyli władze powinny bardziej zaangażować się w walkę z zapaścią demograficzną?
- Głównym celem rządu powinna być pomoc finansowo-moralna tym rodakom, którzy chcą mieć dzieci. System podatkowy powinien być taki, aby traktował wydatki na rzecz młodego pokolenia nie jako luksus, który trzeba opodatkować, ale jako naszą inwestycję w przyszłość. Powinniśmy więc o nią dbać, a nie doprowadzać do sytuacji, że opłaca się nie mieć dzieci i żyć na koszt rodzin wielodzietnych.
Władze powinny przeznaczać na politykę prorodzinną sumy istotne, a nie symboliczne. Bez realnej zmiany polityki w kierunku koniecznego zwiększenia liczebności polskiej rodziny przeciętnie o jedno dziecko problemu zapaści służby zdrowia, niskich emerytur i finansów publicznych nie naprawimy. Pomysł przedszkoli rodzinnych zmierza do zwiększenia liczby wpłacających składki na system emerytalny i zdrowotny. Jednak to nie wystarczy. Może się bowiem okazać, że w ten sposób rząd będzie wspierał rodziny z jednym dzieckiem, w których matki jak najszybciej będą chciały wrócić do pracy i nie mieć więcej dzieci. Tymczasem rząd powinien przede wszystkim wspierać rodziny wielodzietne, gdyż to one są naszą przyszłością. Powinna być znacząca ulga podatkowa, a jeśli ktoś nie ma wystarczających podatków, musi to być rekompensowane adekwatnym zasiłkiem. Należy to tak zinstytucjonalizować, aby system fiskalny redystrybuował dochody tych, którzy nie chcą mieć dzieci, na rzecz tych, którzy podejmują wysiłek ich wychowania. Dzisiejszy świat jest nastawiony na bodźce finansowe, bierze pod uwagę wskaźniki inflacji, wzrost gospodarczy, skalę opodatkowania, a jednocześnie wpaja nam przekonanie, że liczebność rodziny to jedynie cecha kulturowa.

Przy obecnych kłopotach budżetowych rząd zapewne nie zdecyduje się na śmielsze kroki w kierunku polityki prorodzinnej, bojąc się powiększenia dziury budżetowej.
- Gdy za rządów PiS ówczesna opozycja przegłosowała wprowadzenie ulgi podatkowej na dzieci w wysokości zaledwie niecałych 100 zł w przeliczeniu na miesiąc na jedno dziecko, to też był wielki krzyk z powodu obaw o załamanie budżetu. I co się okazało? W 2007 r. nie było żadnego załamania, a nawet budżet kwitł. Obecnie obniżono podatek dla 1% najbogatszych podatników na sumę prawie 8 mld zł, mimo że jest to działanie zaostrzające kryzys, gdyż te środki w przeciwieństwie do ulg dla rodzin wielodzietnych nie wzmocnią konsumpcji, lecz będą służyły na spłatę kredytów bankowych. Poza tym trzeba sobie jasno powiedzieć, że wsparcie polityki prorodzinnej jest koniecznością nie tylko dlatego, że jest wyrazem sprawiedliwości społecznej, ale także dlatego, że jest to inwestycja w naszą starość, w godne życie po przejściu naszego pokolenia na emeryturę. Ponadto obecne kłopoty budżetu są również przykładem tego, że należy dokończyć reformę systemu emerytalnego. Jeśli weźmiemy pod uwagę głośną niedawno dziurę w budżecie Ministerstwa Obrony Narodowej, to przy okazji ukazana struktura wydatków może budzić obawy, że wojsko w Polsce przestało pełnić rolę potencjalnej obrony w razie wojny, a nabiera charakteru jednostki policyjnej i ekspedycyjnej. Takie wrażenie można odnieść, analizując strukturę wydatków, w której wydatki bieżące, w tym na emerytury i pensje, stanowią aż 80 proc. budżetu MON, podczas gdy zaciągnięte i niesfinansowane przywileje emerytalne, których płatność obarczy przyszłych podatników, przekraczają sumę 5 mld zł i stanowią prawie 90 proc. funduszu wynagrodzeń. To pokazuje, jak wielkie obciążenie stanowią dla budżetu wypłaty z tytułu przywilejów emerytalno-rentowych, jak i skali przerzuconych płatności na przyszłe pokolenia.

Jak ograniczyć te obciążenia - poprzez zmniejszenie liczby uprawnionych do świadczeń czy wysokości wypłat?
- Dążenia zmierzające do utrzymania wyższych świadczeń i po części uzupełnienia ich systemem kapitałowym są zasadne. Dlatego reforma zapoczątkowana w 1999 roku jest tak istotna. Ponadto za wszystkie, ale to wszystkie przywileje powinni w chwili ich nabycia płacić pracodawcy. Nie może być tak, że jakaś grupa zawodowa uzyskuje wyższe świadczenia przy tej samej składce, które w przyszłości są finansowane z opodatkowania całości społeczeństwa. Tu chodzi nie tylko o sprawiedliwość społeczną, ale również o racjonalność w wyliczaniu kosztów pracy. Dotyczy to zarówno sędziów, służb mundurowych, górników, kolejarzy czy nauczycieli bez wyjątku. O ile już nabyte przywileje powinny być respektowane, o tyle nowe muszą być uzależnione od wysokości wpłacanej i kapitalizowanej składki przez pracodawców. Z drugiej strony należy tak uregulować rynek kapitałowy i instytucje na nim operujące, aby środki przez nas oszczędzane w II i III filarze przynosiły jak największe zyski tym, którzy w przyszłości będą z nich korzystać, ale i tym, którzy potrzebują kapitałów w celu sfinansowania inwestycji produkcyjnych w gospodarce. Tego typu rozwiązania są korzystne nie tylko dla przyszłych emerytów i przedsiębiorców, ale dla całego społeczeństwa, gdyż nie tylko są gwarancją rozwoju, ale i prawidłowo ukierunkowują wysiłek społeczny. Przeprowadzone niedawno przez byłego szefa amerykańskiego banku centralnego Alana Greenspana analizy pokazują, do czego doprowadziłoby utrzymanie niezreformowanego systemu emerytalnego. Biorąc pod uwagę wyniki wyliczeń, możemy przewidzieć, co będzie się działo w naszym kraju, jeśli nie zreformujemy systemu emerytalnego.

Ale sytuacja demograficzna w USA jest chyba trochę inna niż u nas?
- Alan Greenspan wykonywał swoje obliczenia w sytuacji, gdy w USA jest prosta zastępowalność pokoleniowa, a więc na jedną kobietę przypada dwoje dzieci. W Polsce brakuje przeciętnie jednego dziecka w rodzinie. W swoich wyliczeniach Amerykanie uwzględniają fakt przejścia na emeryturę pokolenia powojennego baby-boomu, podczas gdy obecne pokolenie emerytów jest mniej liczne. Z aktualnych, obejmujących perspektywę 70-letnią, wyliczeń Greenspana wynika, że jeśli Amerykanie chcą utrzymać obecny poziom zabezpieczeń, to albo już teraz muszą podnieść podatki o 5,5 proc., aby dofinansować nie tylko ubezpieczenia emerytalne, ale także zdrowotne, albo ograniczyć obecne świadczenia emerytalne z ubezpieczenia społecznego o 13 proc., a te z funduszu zdrowotnego - o 50 procent. Były szef banku centralnego zaznaczył też, że jeśli przez najbliższe 25 lat nie wprowadzi się zmian w systemie, to po tym czasie trzeba będzie podnieść podatki o 40 procent. W Polsce sytuacja wygląda znacznie gorzej, bo w 2030 r. liczba osób w wieku poprodukcyjnym wzrośnie dwukrotnie. Kluczowe w ujęciu długoterminowym jest starzenie się polskiego społeczeństwa. Właśnie w przyszłym roku zacznie spadać liczba osób w wieku produkcyjnym.

Co to będzie dla nas oznaczać?
- Te negatywne zmiany demograficzne poddadzą nas silnej presji związanej ze świadczeniami emerytalnymi i zdrowotnymi. Polityka prorodzinna wspomaga rodziny wielodzietne, a to one, choć nieliczne, tak naprawdę będą utrzymywać 30 proc. przyszłych emerytów. To o nie należy więc dbać, nie opodatkowując ich, dając wyższe odpisy na składkę ZUS w formie "becikowego", zapewniając tym samym nie tylko solidarność społeczną, ale i międzypokoleniową, bo inaczej w 2030 r. będziemy mieli deficyt budżetowy aż o 10 punktów procentowych wyższy niż obecnie albo świadczenia emerytalno-zdrowotne o połowę niższe. System emerytalny powinien być ulepszony w części kapitałowej, a nie zredukowany. Przed koniecznością utworzenia efektywnego rynku kapitałowego nie uciekniemy, gdyż przerzucenie składek z powrotem do ZUS jedynie spowoduje obniżenie poziomu przyszłych emerytur, podczas gdy afunkcjonalność instytucji finansowych już teraz będzie pogłębiała procesy kryzysowe.

Dziękuję za rozmowę.

Cezary Mech jest doktorem finansów, absolwentem Szkoły Głównej Handlowej i prestiżowego programu doktorskiego IESE w Barcelonie. W przeszłości pełnił m.in. funkcje zastępcy szefa Kancelarii Sejmu, prezesa Urzędu Nadzoru nad Funduszami Emerytalnymi i wiceministra finansów, był też współautorem programu gospodarczego PiS z 2005 roku.
Poglądy przedstawione w niniejszym wywiadzie wyrażają osobiste stanowisko rozmówcy i nie odzwierciedlają stanowiska instytucji, z którą jest on związany zawodowo.
"Nasz Dziennik" 2009-02-10

Autor: wa