Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Bez polskiego podium

Treść

Czwarte miejsca Karoliny Tymińskiej w siedmioboju oraz Marcina Lewandowskiego w biegu na 800 m były najlepszymi zajętymi wczoraj przez polskich lekkoatletów rywalizujących o medale mistrzostw świata w południowokoreańskim Daegu. Dalsze lokaty przypadły naszym mocnym kandydatom do podium - Annie Rogowskiej (skok o tyczce) i Piotrowi Małachowskiemu (rzut dyskiem). Wydarzeniem dnia była kolejna klęska byłej już "carycy" tyczki, Rosjanki Jeleny Isinbajewej.
Wtorek miał być polskim dniem w Daegu. Tak przynajmniej sądziliśmy, nastawiając się na sukcesy naszych reprezentantów, wśród których byli medaliści poprzednich mistrzostw w Berlinie. Apetyty zaostrzył bohater z poniedziałku Paweł Wojciechowski (Zawisza Bydgoszcz). Nasz tyczkarz, sensacyjny triumfator pięknego konkursu, wczoraj przeżył niezapomniane chwile, odbierając swój wymarzony, zasłużony, wspaniały krążek z najcenniejszego kruszcu. - Niby już do mnie dotarło, że jestem mistrzem świata, ale wciąż jestem w szoku i nie wiem, co z tym zrobić. Gdy wchodziłem na podium, nogi się lekko pode mną ugięły - przyznał, uśmiechając się od ucha do ucha. Medal wręczał mu sam Siergiej Bubka, tyczkarz wszech czasów, rekordzista świata, człowiek, który w tej dyscyplinie pisał historię i pozostaje wciąż niedoścignionym wzorem. Sam Wojciechowski, trochę jeszcze nieśmiało, przyznał, że w niedalekiej przyszłości spróbuje przekroczyć granicę 6 metrów, a potem ruszy w pogoń za rekordami swojego idola. Dekoracja z Polakiem w roli głównej wzruszyła. Mieliśmy nadzieję, że jednocześnie była tylko zapowiedzią kolejnych emocji. Pięknych emocji.
Jako pierwsza do walki o medal przystąpiła Karolina Tymińska (SKLA Sopot). Polka po czterech konkurencjach siedmioboju była piąta, ale z niewielkimi stratami do podium. Rozpoczęła nieźle, od 6,39 m w skoku w dal. Nieźle, ale też dało się odczuć, że mogła uzyskać 20 cm więcej. Potem był rzut oszczepem, wyjątkowo nielubiany przez naszą reprezentantkę. Tymińska pokazała jednak, że poświęcone mu w ostatnich miesiącach treningi przyniosły owoce. Rzuciła 41,32 m, poprawiając aż o 62 cm rekord życiowy. I choć po sześciu konkurencjach spadła na ósmą lokatę, wciąż miała realne szanse przesunąć się na trzecią. Zmagania kończył bowiem bieg na 800 m, w którym Polka się specjalizuje. Musiała "tylko" uzyskać czas o ponad 7 sekund lepszy od zajmującej miejsce na najniższym stopniu podium Niemki Jennifer Oeser. Pobiegła świetnie, szybko, zwyciężyła, wynikiem 2.05,21 min pobiła rekord życiowy, ale to do medalu niestety nie wystarczyło. Uplasowała się na czwartym miejscu, zaledwie 28 punktów za Oeser. Złoty medal zdobyła Rosjanka Tatiana Czernowa, a srebrny - broniąca tytułu Brytyjka Jessica Ennis.
A potem miało być pięknie. Do boju ruszali bowiem nasi murowani faworyci, kandydaci do medali, nawet tych z najcenniejszego kruszcu. Niestety, tym razem im się nie powiodło. Mistrzyni z Berlina Anna Rogowska (SKLA Sopot) po pokonaniu poprzeczki zawieszonej na wysokości 4,55 m, od razu podniosła ją o 15 centymetrów. To miał być ruch taktyczny, szachujący przeciwniczki skaczące 4,65. Niestety, żadna z trzech prób rekordzistki Polski nie okazała się udana. Okazało się, że po kontuzji dłoni Rogowska nie zdążyła osiągnąć optymalnej formy, że przerwa w treningach odcisnęła piętno. Słabo wypadła również wicemistrzyni z Berlina Monika Pyrek. Zawodniczka MKL Szczecin "zatrzymała się" na 4,55 i wraz z Rogowską została sklasyfikowana na ostatnim miejscu w finale. Marnym pocieszeniem dla Polek była kolejna klęska Jeleny Isinbajewej, która, podobnie jak w stolicy Niemiec, nie zdołała zdobyć medalu. Wygrała, niespodziewanie, Brazylijka Fabiana Murer (4,85), przed Niemką Martiną Strutz (4,80) i Rosjanką Swietłaną Fieofanową (4,75).
Zawiódł Piotr Małachowski (Śląsk Wrocław). To może nawet niewłaściwe słowo, bo nasz reprezentant przyjechał do Korei z kontuzjowanym kolanem i innymi mniej lub bardziej poważnymi zdrowotnymi problemami. Dało się to odczuć. W pierwszej próbie rzucił tylko 58,28 m, drugą spalił, w trzeciej musiał dramatycznie walczyć o wejście do ścisłego finału i ta sztuka mu się nie udała. Uzyskał 63,37 m i zajął dziewiąte miejsce. To sensacja. Zwyciężył Niemiec Robert Harting (68,97), drugi był Estończyk Gerd Kanter (66,95), trzeci Irańczyk Ehsan Hadadi (66,08).
Po niepowodzeniach tyczkarek i dyskobola całe nadzieje zrzuciliśmy na dwóch naszych młodych średniodystansowców. Ani Adam Kszczot (KRS Łódź), ani Marcin Lewandowski (Zawisza) nie byli faworytami biegu na 800 m, ale byli w stanie sprawić niespodziankę. Nawet wielką. Dali z siebie wszystko, pobiegli na miarę możliwości, próbowali różnych sposobów, ale rywale byli za mocni. Lewandowski uplasował się na czwartym miejscu (1.44,80 min), Kszczot na szóstym (1.45,25). Pierwsze zajął niesamowity David Rudisha (1.43,91). Niesamowity, bo Kenijczyk na tym dystansie jest niepokonany od... sierpnia 2009 roku. W Daegu odniósł 32., kolejne zwycięstwo. Srebrny medal wywalczył Sudańczyk Abubaker Kaki (1.44,41), brązowy Rosjanin Juri Borzakowski (1.44,49).
Wczoraj było, jak było, przynajmmniej jeśli chodzi o Polaków, ale kandydatów do medali jeszcze kilkoro mamy... n
Piotr Skrobisz
Nasz Dziennik 2011-08-31

Autor: jc