Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Beger zażądała wicemarszałka

Treść

Z posłem Janem Bestrym, przewodniczącym Klubu Parlamentarnego Ruchu Ludowo-Narodowego, rozmawia Wojciech Wybranowski

Transfer działaczy Samoobrony do Prawa i Sprawiedliwości zakończył się aferą polityczną. Renata Beger, która miała skłonić polityków Samoobrony do odejścia, okazała się skutecznym narzędziem prowokacji.
- O tym, że chciałbym odejść z klubu Samoobrony, było wiadomo od wielu miesięcy. O tym, że decyzję już podjąłem, było wiadomo od kilku tygodni. To wiedzieli moi koledzy i władze partii. Wiedzieli, że chce ze mną odejść grupa działaczy i stworzyć nową jakość, sam ich o tym poinformowałem. W Częstochowie, kiedy mieliśmy radę krajową partii, nastąpiły wybory prezydium, rady politycznej i rady ekspertów. I okazało się, że w prezydium partii nie znalazła się pani Renata Beger. Był to dla niej ogromny cios, przeżywała to strasznie mocno.
Na terenie prywatnym, w hoteliku, przez kilka godzin już w mniejszym gronie dyskutowaliśmy o tym, co się stało. I wtedy pani Beger po raz pierwszy zadeklarowała, że chciałaby odejść z Samoobrony, że ona też ma już tego dość. W pierwszej chwili myślałem, że śnię, bo przecież jest to kobieta związana z Samoobroną od lat, podejrzewałem jakiś podstęp. Z jednej strony więc nie brałem jej słów poważnie, z drugiej strony zacząłem to sprawdzać, bo skoro została odsunięta od władzy w Samoobronie, to może rzeczywiście rozgoryczenie tak w niej narosło, że postanowiła odejść. Dużo z nią rozmawiałem, aż nadszedł taki dzień - niedziela, kiedy z nią rozmawiałem ponad 40 minut. Wówczas podjęła decyzję, że się przyłączy do RLN.
Następnie mieliśmy klub 13 września, taki między posiedzeniami Sejmu. Miał to być klub szczerości, wiadomo, że napięcie było bardzo duże. Okazał się jednak zwykłą farsą. Po tym klubie poprosiłem pana Leppera o rozmowę w cztery oczy. Powiedział, że ma pięć minut, bo czeka nagranie w telewizji. Usiedliśmy w gabinecie pani wicemarszałek, zaczęliśmy rozmowę.

Rozmawialiście o nowym klubie, o odejściu?
- Głównym powodem naszej rozmowy był kandydat Samoobrony na ministra budownictwa - pan Aumiller. Nie zgadzałem się z tym. Powiedziałem: - Jak on pasuje do idei prawicowego rządu, jak można wprowadzić tu człowieka bardzo mocno związanego z lewicą? Chciałem rozmawiać z Lepperem o wspólnym kandydacie, który będzie jednak pracował na rzecz realizacji programu. I wtedy co się stało? Pan Andrzej Lepper powiedział, że to jest dla nas łącznik do innej, nowej koalicji. Moje zdziwienie było ogromne. Spytałem: Jaka inna koalicja? I okazało się, że Lepper jest już po przygotowaniu wstępnych rozmów z PO i niedługo odbędzie się spotkanie, które pokaże, że inna koalicja może być, że obecny układ to nie jedyna możliwość, że jest szansa na stworzenie innego układu rządzącego. Skoro Platforma i Samoobrona, to łatwo było się domyślić, kto będzie tym trzecim kawałkiem niezbędnym do pozyskania większości w Sejmie. I powiedziałem zdecydowanie: Nie, ja na to się nie zgadzam!

Andrzej Lepper zareagował w jakiś sposób na takie stanowisko? Próbował przekonywać o konieczności zawarcia innej koalicji, w której nie będzie PiS?
- Na tym skończyła się nasza rozmowa. 15 września otrzymałem sygnał, że jednak Lepper spotkał się z Tuskiem - pod Poznaniem, w Wojnowie. Przyszła niedziela, 17 września, i ta 40-minutowa rozmowa z Renatą Beger, o której wspomniałem. Wówczas zapadła decyzja: tworzymy własny klub, spotykamy się i ją także zapraszamy na to spotkanie. Dzień później odbyło się pierwsze spotkanie grupy założycielskiej nowego klubu, natomiast we wtorek kolejne spotkanie z panią Renatą Beger. Konsultowałem pewne kwestie z PiS. Chciałem dostać od nich opinie na temat weksli. Druga sprawa: interesowało nas stanowisko koalicjantów, czyli PiS i LPR, wobec tego, że nasz Ruch będzie powstawał z połączenia ludowego odłamu Samoobrony i narodowej części LPR. Rozpoczęły się dość mocne negocjacje wewnątrz tworzącego się klubu. Z PiS dostaliśmy oczywiście zgodę, zapewnienie, że wszystko jest OK. Spotykaliśmy się wielokrotnie i w bardzo różnych miejscach, pani Beger zaś stała się bardzo aktywnym członkiem tego gremium. Nie rozmawialiśmy jeszcze o przywództwie w nowym klubie, ale praktycznie było widać, że jej determinacja jest dosyć spora. W pewnym momencie poprosiłem wszystkie koleżanki i kolegów, żeby powiedzieli, co chcieliby otrzymać od PiS za wejście do koalicji i co chcieliby w nowym klubie robić.

Czyli przeszli Państwo do rozmów o stanowiskach?
- Jedynie pani Beger, która od razu postawiła warunki: ona zostanie wicemarszałkiem! Przyjęliśmy to z powagą. Powiedziałem, że jeśli klub będzie miał szansę otrzymać stanowisko wicemarszałka, to cały klub będzie o tym decydował, ale ponieważ jest jedyną osobą, która wyraziła takie zainteresowanie, prawdopodobieństwo, że go nie otrzyma, jest stosunkowo niewielkie. Beger powiedziała wówczas, że "ma dużo do ugrania" i że pójdzie na rozmowy sama. I to jest ten pierwszy moment.

Zgodził się Pan na indywidualne negocjacje poseł Beger?
- W to, co się później wydarzyło, nie wtajemniczyłem do tej pory nikogo z mojego klubu. Poza mną nikt dokładnie nie wie, co się wydarzyło. Rozmawiałem z panem ministrem Mojzesowiczem i powiedziałem tak: - Wojtek, bardzo cię proszę. Za Renatą stoją podobno jacyś ludzie, ona nie chce zdradzić, o kogo chodzi. Ja muszę wiedzieć, czy są to ludzie z naszej grupy, którzy już zadeklarowali, że przechodzą, czy są to jacyś nowi. Obiecuj jej wszystko, co tylko możliwe, niech ona zdradzi, co za grupa za tym stoi. Musimy wiedzieć, jaka jest nasza siła.
Mojzesowicz zna się z nią od lat. Wszystko to odbywało się bardzo dynamicznie, w ciągu 48 godzin. Następnie Mojzesowicz po spotkaniu z Renatą Beger, na którym zażądała stanowisk w ministerstwie, powiedział mi, że "Renata gra tak wysoko, że on już się boi, że nie ma kompetencji do rozmów na takim szczeblu". Poprosiłem, żeby porozmawiał z nią ktoś wyżej, niech usiądzie z nią do stołu, niech powie, jaka grupa ludzi ją popiera. I wtedy dostałem hasło, że na spotkanie pójdzie pan minister Adam Lipiński.

Ile takich spotkań się odbyło?
- Ja wiem o dwóch. Wreszcie przyszła do mnie i powiedziała: - Ja w to nie wchodzę. Zachowywała się zupełnie inaczej niż do tej pory. To był zupełnie inny człowiek niż kilka dni wcześniej, gdzieś zniknęło jej załamanie, rozgoryczenie, stała się pewna i zdecydowana. W tym momencie wiedziałem, że coś jest na rzeczy, ale nie wiedziałem, co się dzieje. Zastanawiałem się nad dwoma wariantami: albo nikt za nią nie stoi, albo stoi za nią tak duża grupa działaczy, że może grać ostro i zdecydowanie.

I zagrała...
- Piątek, godzina 7.45. Pani Beger wychodzi zapłakana z posiedzenia prezydium klubu. Lepper powiedział jej, że jeśli chce wyjść, to drzwi otwarte. I ma problem: Samoobrona już jej nie chce, a PiS nie chce spełnić jej wygórowanych żądań. Dostała bardzo mocnego klapsa. Jest na rozdrożu. Ale z nami nie chce rozmawiać, biega do gabinetu Maksymiuka. A jednocześnie nadal próbuje rozmawiać z PiS.

To Janusz Maksymiuk namówił Renatę Beger do wzięcia udziału w tej prowokacji i potajemnym nagraniu rozmowy z ministrem Lipińskim?
- To nie Beger miała brać w tym udział, tylko zupełnie inna osoba. Inna parlamentarzystka, która nie wytrzymała tego psychicznie, nie była w stanie tego zrobić. Nie ujawnię jej nazwiska, ale myślę, że wypłynie ono w najbliższych dniach na jaw. Powtórzę: Beger wykorzystano w ostatniej chwili, zgodziła się, żeby odzyskać sympatię Andrzeja Leppera. Nie jest żadną bohaterką, zdradziła najpierw Andrzeja Leppera, a później swoich kolegów. I tak naprawdę się "zakiwała", bo Lepper wie, że nie może jej ufać i przy najbliższej okazji usunie ją z partii.

W Samoobronie nie ma zbyt wielu parlamentarzystek. Więc jeśli to nie Beger miała odegrać główną rolę w prowokacji, to kto? Hojarska? Paduch?
- Nie odpowiem na to pytanie, nie mogę bez zgody zainteresowanej osoby.

Dziękuję za rozmowę.

"Nasz Dziennik" 2006-09-30

Autor: wa