Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Bat Rostowskiego

Treść

Wśród stu siedmiu osób powołanych przez ministra finansów Jacka Rostowskiego na stanowiska naczelników urzędów skarbowych znalazły się takie, które pełniły tę funkcję za rządów Leszka Millera. Nominacji nie otrzymało jedenastu kandydatów, w tym zajmujący te stanowiska za rządów Prawa i Sprawiedliwości. Mimo że zostali pozytywnie zweryfikowani przez resort.
Taką informację z Ministerstwa Finansów otrzymał poseł PiS Artur Górski w odpowiedzi na interpelację do premiera Donalda Tuska "W sprawie bulwersujących praktyk przy obsadzaniu stanowisk naczelników urzędów skarbowych".

Resort tłumaczy się zapisami ustawy z 21 czerwca 1996 roku o urzędach i izbach skarbowych, zgodnie z którą minister może nie powołać kandydata wyłonionego w konkursie "w przypadku, jeżeli żaden z kandydatów nie gwarantuje obiektywnego wypełniania obowiązków". Jak tłumaczy resort, zastosowanie takiego trybu nie musi być uzasadnione, a od decyzji nie ma odwołania. W piśmie skierowanym do Górskiego wiceminister finansów Elżbieta Suchocka-Roguska powołuje się na orzecznictwo Sądu Najwyższego z 8 kwietnia 2008 roku. Zgodnie z nim powoływanie i odwoływanie naczelników urzędów skarbowych to element ich podległości i metoda sprawowania nad nimi kontroli przez MF, a decyzja w tym zakresie nie wymaga uzasadnienia (wyrok SN z 18 października 2008 r.).
Jak podaje resort finansów, w wyniku zakończonych w maju 2009 roku konkursów na stanowiska naczelników 201 urzędów skarbowych powołano sto siedem osób. W tym gronie znalazło się dwanaście osób pełniących tę funkcję w latach 2001-2004, a więc w okresie rządów Leszka Millera. W grupie tej jest też były funkcjonariusz Urzędu Ochrony Państwa, jak wynika z informacji resortu pełniący tę funkcję w okresie wcześniejszym.
- Wiele wskazuje na to, że mamy do czynienia ze swoistym skokiem na służby skarbowe. Jest to niewątpliwie próba obsadzania tych służb ludźmi z układu, czasem z układu lokalnego. Pamiętajmy, że istnieje możliwość umarzania należności podatkowych różnym lokalnym figurom i to jest realna władza w urzędzie skarbowym, która może przyciągać. Obawiam się, że mamy tu do czynienia z przecięciem się interesów różnych grup biznesowych i politycznych - twierdzi Górski.
Opinię tę podziela Barbara Marianowska (PiS), była pracownica Urzędu Kontroli Skarbowej w Krakowie. Jej zdaniem, dobór kandydatów to wyraz preferencji politycznej rządu Donalda Tuska, który na intratne stanowiska w kraju kieruje "swoich ludzi". - W ten sposób ten rząd daje sygnał innym, by trzymali się z daleka od tego typu stanowisk, gdyż i tak o ich obsadzaniu będą decydować względy polityczne - mówi. W jej opinii, przepis, na który powołuje się MF, otwiera pole do nadużyć. - Minister nie musi uzasadniać swojej decyzji, a kandydat nie ma możliwości się bronić. To przepis nie do przyjęcia. Nie można komuś powiedzieć po prostu, że się nie nadaje na to stanowisko. Trzeba to udowodnić, że są powody, aby ta osoba nie mogła być urzędnikiem na takim stanowisku. Inaczej tworzy się "bandę zbójców", o co najwidoczniej temu rządowi chodzi - dodaje Marianowska.
Nie wiadomo, ile razy minister finansów zastosował art. 5 ustawy z 1996 roku, gdyż - jak tłumaczy rzecznik resortu Magdalena Kobos - Ministerstwo Finansów nie prowadzi tego rodzaju statystyk. Wiadomo natomiast, że na stanowiska kierownicze fiskusa nie dostały się osoby, które pomyślnie przeszły wszystkie etapy konkursu. W sumie było ich jedenaście. Jedną z nich jest Beata Koziara, do września 2009 roku pełniąca obowiązki naczelnik US w Brzesku, sprawująca ten urząd jeszcze za rządów PiS. Koziara zdała zarówno egzamin ustny, jak i pisemny. Zdobyła ponad 72 punkty (minimum wynosiło 68). Mimo to nie została powołana na stanowisko naczelnika US w Brzesku, o co zabiegała. - Nigdy nie było tak, by nie respektowano wyników konkursu. Po raz pierwszy zetknąłem się z tym, żeby nie brać pod uwagę kogoś, kto przeszedł konkurs z dobrym wynikiem i nie został powołany na stanowisko, o które zabiegał - twierdzi pracownik resortu za rządów PiS, który jednak pragnie zachować anonimowość.
W ocenie Andrzeja Sadowskiego, ekonomisty z Centrum im. Adama Smitha oraz ekspertów z Instytutu Studiów Podatkowych (ISP), kryteria MF przy wyborze urzędników niewątpliwie były arbitralne, a preferencje - polityczne. - Jest to dopuszczenie do uznaniowości w procedurach mieniących się konkursami, jest źródłem tworzenia się nieformalnych powiązań i zależności w aparacie skarbowym. Nie ma powodu utrzymywania systemu, w którym organizuje się konkurs i jednocześnie minister wedle uznania może dokonywać nominacji. To najgorsze rozwiązanie nie tylko dla urzędników, ale też dla samego ministra, który może zostać posądzony o stronniczość i nepotyzm. Wszystko to wskazuje na to, że po 20 latach III RP administracja skarbowa nie funkcjonuje prawidłowo - podkreśla Sadowski.
- Jeżeli ogłasza się konkurs, to w celu wyłonienia najlepszych. I jeśli tacy zostali wyłonieni, to oni powinni sprawować funkcje, o które zabiegali. Widocznie czuli się najlepsi i kompetentni, dlatego do konkursu przystąpili. Przymusu wszak nie było - twierdzi Jerzy Bielawny, doradca podatkowy z ISP. Jego zdaniem, fakt, iż wybór kandydata lub jego odrzucenie nie muszą być uzasadnione, stawia pod znakiem zapytania transparentność decyzji ministra Rostowskiego. Według senatora PiS Piotra Andrzejewskiego, konstytucjonalisty, zapis ustawy z 1996 roku oscyluje na granicy zgodności z Konstytucją RP, która gwarantuje prawo do równego traktowania przez władze publiczne (art. 32). - Należałoby tu też postawić pytanie, jak daleko może sięgać upoważnienie ministra w powoływaniu urzędników państwowych. Czy przepis ustawy w tym zakresie nie daje zbyt dyskrecjonalnej władzy doboru kandydatów według widzimisię dobierającego, co często może być dyktowane osobistą znajomością lub preferencjami politycznymi? - pyta Andrzejewski. Politycy PO z sejmowej Komisji Finansów Publicznych w decyzjach Rostowskiego żadnego problemu nie widzą. - To była decyzja ministra finansów, więc nie ma tu czego komentować - mówi Witold Sitarz. Zdaniem Piotra Tomańskiego, posła PO, nie można tu mówić o żadnej uznaniowości ze strony szefa resortu. - Do urzędów, które znam, zostali wybrani ludzie doświadczeni, którzy zdobyli to stanowisko dzięki swojej wiedzy. Dla ministra Rostowskiego liczy się przygotowanie merytoryczne i nic więcej. A zawsze jakiś przypadek może się zdarzyć - tłumaczy Tomański.
Anna Ambroziak
Nasz Dziennik 2010-01-13 Nr 10

Autor: jc