Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Barierą był angielski

Treść

Wieża kontroli lotów na lotnisku Siewiernyj, która 7 kwietnia 2010 r. sprowadzała polskie CASY transportujące delegację towarzyszącą premierowi, miała problemy z komunikacją z pilotami. Powód? Rosyjscy kontrolerzy nie władali językiem angielskim.

7 kwietnia 2010 r. dla delegacji premiera Donalda Tuska specpułk szykował cztery samoloty: Tu-154M oraz trzy Jaki-40. Zaplanowany na te loty personel lotniczy miał wizy rosyjskie. Piloci przygotowali się do prowadzenia korespondencji radiowej w języku rosyjskim. Jednym z jaków miał lecieć kpt. pil. Artur Ziętek, który trzy dni potem zginął w katastrofie smoleńskiej. Jednak w ostatnim momencie, ze względu na zbyt małą liczbę miejsc pasażerskich, dwa samoloty typu Jak zostały wycofane. Zastąpiono je dwiema maszynami typu CASA z 13. Eskadry Lotnictwa Transportowego z Krakowa.

- 7 kwietnia 2010 r. do Smoleńska poleciały dwa samoloty C-295M CASA, ponieważ posiadają możliwość przewozu do 70 osób każda. Samolot Jak-40 może wziąć na pokład jedynie 15-18 osób (w zależności od wersji). W pierwszej maszynie C-295M do Smoleńska poleciała asysta honorowa (z załogą to ponad 40 osób), na pokładzie drugiej C-295M do Smoleńska polecieli przedstawiciele mediów (z załogą ponad 40) - wyjaśnia ppłk Artur Goławski, rzecznik prasowy Dowództwa Sił Powietrznych.
Tyle że - jak już informowaliśmy w "Naszym Dzienniku" - nowe załogi, które leciały do Smoleńska, w ogóle nie miały wiz rosyjskich. Niektórzy z tych pilotów nigdy nie uczyli się języka rosyjskiego, inni nie byli przygotowani do prowadzenia korespondencji radiowej w tym języku. Piloci CAS nawet nie przypuszczali, że będą prowadzić korespondencję w innym języku niż angielski.

- Słyszeliśmy, jak piloci byli zaskoczeni całą sytuacją. Wykonywali manewry niezgodne z komendami z ziemi - relacjonuje w rozmowie z "Naszym Dziennikiem" por. pil. Artur Wosztyl, który 7 kwietnia leciał w Jaku-40.

- Słyszałem, że były braki w łączności - mówi inny lotnik, który zastrzegł anonimowość. Jak zaznacza, informacje te otrzymał od załóg tych CAS.

- Nie rozumiem, dlaczego ktoś nagle zdecydował, by podstawić inne samoloty i inne załogi. Jeżeli coś zostało tak, a nie inaczej zaplanowane i zorganizowane, to nawet jeśli zgłasza się więcej osób - powinno już tak pozostać. Zwłaszcza że zmiany tu były na gorsze, a nie dostosowujemy się do pasażera, który na dzień czy dwa wymyślił sobie, że poleci samolotem - dodaje Wosztyl.

W efekcie CASY dłuższy czas krążyły nad Siewiernym. DSP nie odpowiedziało nam wprawdzie na pytanie, kto konkretnie podjął decyzję w kwestii zamiany samolotów, odesłało nas jednak w tej sprawie do Kancelarii Prezesa Rady Ministrów. Odpowiedź dotychczas nie nadeszła.

Za mało miejsca dla lidera
Teoretycznie pewną alternatywą mogłoby być umieszczenie na pokładzie samolotów rosyjskiego lidera, czyli nawigatora znającego lotnisko docelowe. Jednak w praktyce umieszczenie takiej osoby byłoby trudne do wykonania w maszynie typu Jak-40 czy CASA. - Po prostu nie ma tam na to miejsca - mówią lotnicy. CASA jest przeznaczona dla trzyosobowej załogi, więc piloci nie wyobrażają sobie, żeby lider mógł lecieć np. w prawym fotelu tylko po to, by prowadzić korespondencję.
Nasi rozmówcy są zgodni co do tego, że trudności w korespondencji wynikały przede wszystkim z tego, że kontrolerzy lotu na wieży lotniska Siewiernyj nie wydawali komend w języku angielskim - co jest standardem światowym i ułatwiłoby wzajemną komunikację. Korespondencja w tym języku jest normą, jeśli chodzi o łączność załóg samolotów kontyngentów stacjonujących w Afganistanie. Takie wymogi stawia też ICAO (Międzynarodowa Organizacja Lotnictwa Cywilnego) wobec kontrolerów sprowadzających statek powietrzny linii cywilnych - wymagane jest uzyskanie certyfikatów ze znajomości języka angielskiego dla pilotów oraz personelu lotniczego. Analogiczne wymagania obowiązują też lotników wojskowych i kontrolerów lotnisk wojskowych. Nie zapominajmy, że komisja gen. Tatiany Anodiny statek powietrzny Tu-154M o numerze bocznym 101, który uległ katastrofie pod Smoleńskiem, zakwalifikowała właśnie jako samolot cywilny. Tym bardziej więc te normy powinny rosyjskich kontrolerów obowiązywać. - Jakie ICAO, to jest Rosja! Tam takich zasad, które wyznacza jakieś ICAO, nikt się nie trzyma. Rosja to jest Rosja. Kto by niedźwiedzia próbował drapać za uchem - ironizuje pilot z doświadczeniem na tupolewach. - W strefie powietrznej Federacji Rosyjskiej przeważa język rosyjski. Tam bardzo dużo pilotów nie posługuje się w ogóle językiem angielskim. To samo dotyczy kontrolerów lotów. Zdecydowana większość "starych" załóg rosyjskich w ogóle nie zna języka angielskiego, posługiwali się nim tylko nieliczni, najczęściej tylko radiooperator - wytyka stronie przyjmującej wojskowy pilot lotnictwa transportowego. Starsze roczniki 36. SPLT z komunikacją w języku rosyjskim nie miały problemów. Niektórzy młodsi piloci mieli z tym jednak kłopot. - Natomiast wszyscy byliśmy pod wrażeniem znajomości języka rosyjskiego przez śp. mjr. Arkadiusza Protasiuka, który posługiwał się nim perfekt. Rozmawiał z Rosjanami tak, jakby się tam urodził - komentują piloci.

Anna Ambroziak

Nasz Dziennik Poniedziałek, 23 lipca 2012

Autor: au