Bankowcy o premie się nie boją
Treść
Unia Europejska chce ograniczyć premie bankowców. To polityczna zagrywka, która i tak nic nie da, bo bankowcy będą sobie po prostu podnosić pensje, aby nie stracić dotychczasowych ogromnych dochodów.
Banki są uważane za głównych winowajców kryzysu finansowego, jaki dotknął kraje unijne, głównie w strefie euro. Stąd powszechne oburzenie wywołują informacje o tym, że rządy muszą wydawać setki miliardów euro na ratowanie zagrożonych bankructwem banków, a jednocześnie prezesom wypłacane są sowite premie liczone w milionach euro. Dlatego od dawna podnoszony jest postulat uzdrowienia unijnego systemu bankowego i ograniczenia finansowego rozpasania bankowców.
I te kwestie były omawiane na posiedzeniu unijnych ministrów finansów w Brukseli, gdzie większość krajów UE poparła kompromis z Parlamentem Europejskim w sprawie zwiększenia wymogów kapitałowych stawianych europejskim bankom oraz ograniczenia premii bankowców. Ambasadorowie krajów członkowskich mają jeszcze uzgodnić z PE szczegóły techniczne porozumienia.
– Chodzi o ochronę europejskich podatników, za których pieniądze w czasie kryzysu finansowego państwa musiały ratować banki, które nie dysponowały wystarczającym kapitałem – wyjaśnił irlandzki minister finansów Michael Noonan.
Według dyrektywy banki będą musiały utrzymywać 8-procentowy kapitał własny, z czego 4,5 proc. ma stanowić tzw. kapitał wysokiej jakości (wykładany przez akcjonariuszy). Rezerwy banków będą bardziej elastyczne.
Te rozwiązania mają zapewnić, że w razie kryzysu banki będą w stanie wywiązywać się ze swoich zobowiązań przez co najmniej 30 dni. Dyrektywą objętych zostanie 8,5 tysiąca europejskich banków. Do wprowadzenia nowych wymogów kapitałowych zobowiązuje Unię porozumienie Bazylea III będące odpowiedzią krajów G20 na doświadczenia wynikające z kryzysu finansowego.
Najbardziej sporną kwestią w rozmowach nad dyrektywą okazała się sprawa premii zarządów banków. Kompromisowa wersja regulacji przewiduje, że ich wysokość nie może przekraczać stałej pensji.
Wyższe premie, do dwukrotności stałej pensji, będą mogły być przyznawane tylko za zgodą większości udziałowców banku. Ograniczenia mają obowiązywać od przyszłego roku. Przeciwna temu jest Wielka Brytania, która uważa, że skutek tego przepisu będzie odwrotny do zamierzonego.
– Propozycje w tym kształcie doprowadzą do podniesienia stałych pensji bankowców. Należałoby raczej stworzyć prawne możliwości odbierania bankowcom premii w razie pojawienia się problemów w bankach – wyjaśnił zastrzeżenia Londynu brytyjski minister finansów George Osborne.
Także zdaniem wielu ekonomistów, bankowcy nie przestraszą się projektowanych sankcji.
– Jeśli nie ściga się winnych kryzysu, przestępstw finansowych i upadłości banków i nie wprowadza klarownych regulacji sektora bankowego chroniących pieniądze podatnika, to gest, jakim jest ograniczenie premii bankowców, należy oceniać jako cyniczną „zagrywkę pod publiczkę” – komentuje dr Cezary Mech, były wiceminister finansów i przedstawiciel rządu PiS w organach nadzoru nad bankami.
Obcięcie premii – i to tylko na papierze – ma uspokoić, zdaniem finansisty, wzburzenie ludzi na Zachodzie spowodowane ratowaniem prywatnych banków przez rządy za pieniądze podatników.
Współczesny sektor bankowy funkcjonuje na zasadzie: zyski należą do właścicieli banków, straty spadają na podatnika. Nowe wymogi kapitałowe wprowadzone dyrektywą UE bynajmniej tej zasady nie przekreślają. Wkład kapitałowy właścicieli banków, czyli ich akcjonariuszy (tzw. kapitał wysokiej jakości), nadal będzie utrzymywany na minimalnym poziomie 4,5 proc., podczas gdy cała reszta kapitału, tj. 95,5 proc., będzie pochodzić z wkładów depozytariuszy oraz udzielonych kredytów.
Taki skład kapitału powoduje, że właściciele posiadający 4,5 proc. kapitału ciągną zyski ze 100 proc. kapitału banku, zaś w razie strat za 95,5 proc. zobowiązań banku odpowiadają podatnicy. Jak widać, na tle innych przedsiębiorstw banki znajdują się w szczególnie uprzywilejowanej sytuacji.
Gdyby zgłosił się w banku po kredyt przedsiębiorca, który dysponuje kapitałem złożonym tylko w 4,5 proc. ze środków własnych, a w pozostałej części – z kredytu, bank po prostu by go wyśmiał. Taki przedsiębiorca musiałby mieć co najmniej 50 proc. środków własnych, aby otrzymać kredyt na kolejne przedsięwzięcie.
Problem z podniesieniem wymogów kapitałowych w bankach do np. 20 proc. polega jednak na tym, że niezwykle trudno jest zmusić akcjonariuszy do wzięcia na siebie większego ryzyka poprzez dokapitalizowanie banku ze środków własnych. Niechętnie też przystają na „rozwodnienie” kapitału przez pozyskanie go z rynku w drodze dodatkowej emisji akcji, ponieważ zmniejsza to ich wpływ na wybór zarządu, rady nadzorczej i kierowanie bankiem.
Najtańszym dla właścicieli sposobem, by sprostać wyższym wymogom kapitałowym, jest w tej sytuacji ograniczenie akcji kredytowej, czyli zmniejszenie tej części kapitału, która jest wyrażona w postaci pożyczonych pieniędzy.
Dlatego każda próba podniesienia wymogów kapitałowych stawianych bankom spotyka się z groźbami ze strony akcjonariuszy i wyłonionego przez nich managementu, że ograniczą kredyty, siądzie popyt i gospodarka przestanie się rozwijać. Politycy muszą się z tym liczyć.
– Banki powinny stać się instytucjami opartymi na ryzyku akcjonariuszy. Podniesienie wymogów kapitałowych to mały kroczek w dobrym kierunku – ocenia dr Mech. Należy także, jego zdaniem, wzmocnić nadzór nad bankami. – Nie może być tak, że instytucje same się kontrolują i same dobierają sobie nadzorców. Silny nadzór jest konieczny do tego, aby ustalił płaszczyznę konkurencji. Jeśli chcemy uniknąć patologii, banki muszą być poddane prawom rynku, a nie same ustawiać rynek – podkreśla finansista.
Na rynku działają obecnie globalne banki, „zbyt duże, aby upaść”, które przed kryzysem były niedokapitalizowane i nadmiernie zlewarowane. Dzięki takiej strukturze kapitałowej akcjonariusze i szefowie banków osiągali ogromne zyski, sami niewiele ryzykując.
Gdy jednak pojawiły się straty na ryzykownych operacjach i instrumentach, które trzeba było pokryć, okazało się, że kapitał akcjonariuszy stanowi zaledwie kroplę w morzu strat. Jednocześnie upadek tak wielkich banków groził zapaścią całego światowego systemu finansowego. Wtedy banki wyciągnęły rękę do rządów, a te – do podatników. Nowa dyrektywa tylko nieznacznie koryguje ten patologiczny mechanizm.
Nasz Dziennik Czwartek, 7 marca 2013Autor: jc