Awans wywalczony i zasłużony
Treść
Polscy piłkarze występowali dotychczas w sześciu turniejach finałowych mistrzostw świata. Od soboty wiadomo, że zagrają i w siódmych, które rozegrane zostaną w przyszłym roku w Niemczech. Największym sukcesem Biało-Czerwonych były dwa trzecie miejsca, wywalczone w 1974 i 1982 roku. Przed czterema laty naszym nie udało się wyjść z grupy. Czy teraz będzie lepiej? Przekonamy się za kilka miesięcy, na razie podopieczni Pawła Janasa muszą zakończyć eliminacyjne zmagania. Jutro w Manchesterze zmierzą się z Anglią. Obie drużyny już zapewniły sobie awans, spotkanie będzie miało charakter prestiżowy.
Walkę o grę w finałach Polacy rozpoczęli 4 września ubiegłego roku w Belfaście, gdzie pokonali Irlandię Płn. 3:0. Początek był zatem niezły, ale prawdziwy test możliwości czekał Biało-Czerwonych cztery dni później. Do Chorzowa zjeżdżali bowiem Anglicy ze swymi największymi gwiazdami: Davidem Beckhamem, Stavenem Gerrardem, Frankiem Lampardem i Michaelem Owenem. I choć zaprezentowali się poniżej oczekiwań, wygrali 2:1. Paradoksalnie nasi zasłużyli po tym meczu na słowa uznania, bo zagrali dobrze, momentami bardzo dobrze, ale co z tego... Trener Paweł Janas nie miał wówczas najlepszej prasy. Nie brakowało głosów nawołujących do zmiany selekcjonera, nastroje były kiepskie.
Decydujący dla losów naszej reprezentacji miał okazać się październik i dwa wyjazdowe spotkania: z Austrią i Walią. Janas tuż przed nimi ugiął się pod żądaniami opinii publicznej i powołał do kadry Tomasza Frankowskiego. Napastnik krakowskiej Wisły okazał się najważniejszą postacią eliminacji. W obydwu pojedynkach pojawił się na boisku w końcówce i przesądził o ich losach! Zdobył dwa gole, zaliczył asysty. Polacy uwierzyli w swoje umiejętności.
W marcu w Warszawie rozbili w pył Azerbejdżan 8:0. Kolejne trzy trafienia zaliczył Frankowski. Cztery dni później grali rewanż z Irlandią, wydawało się, że wygrają równie łatwo i spokojnie, ale nie. Czekał ich ciężki bój, w którym nie wszystko wychodziło, gra się nie układała. Na szczęście nasi udowodnili, że są zupełnie inną drużyną niż rok, dwa lata wcześniej. Walczącą i wierzącą do samego końca. W 85. min (!) Maciej Żurawski zdobył jedynego gola i bramy do mistrzostw się uchyliły.
Potem przyszły wygrane z Azerami (3:0), Austrią (3:2) i Walią (1:0). Fantastyczna passa zaowocowała awansem do finałowego turnieju. Pewni jesteśmy od soboty. Nawet jeśli nie zwyciężymy w grupie 6., będziemy wśród dwóch najlepszych drużyn z miejsc drugich, co również premiowane jest bezpośrednią kwalifikacją.
To cieszy. Cieszy, bo Polacy ciężko zapracowali na awans i zasłużyli na niego. W ich sukcesie nie było przypadku. Owszem, szczęście nieraz im pomagało, ale przecież sprzyja ono lepszym. W ciągu eliminacji Janas postawił na 32 zawodników. Każdy z nich dołożył jakąś cegiełkę do sukcesu, kilku wykreowało się na prawdziwe gwiazdy drużyny. O Frankowskim i Żurawskim już było. Obaj napastnicy strzelili 13 spośród 26 bramek zdobytych przez Biało-Czerwonych. Równo połowę. Cztery trafienia zaliczył rewelacyjny Jacek Krzynówek, dwa - świetny i dynamiczny Kamil Kosowski. Obok nich byli i inni: Mirosław Szymkowiak - najbardziej kreatywny polski piłkarz, Radosław Sobolewski - człowiek od czarnej roboty, bodaj najbardziej wartościowy i pracujący gracz narodowej ekipy. Pod koniec eliminacji błysnął talent Euzebiusza Smolarka. Pewnie spisywał się w bramce Jerzy Dudek.
Mamy drużynę - to jest fakt bezsporny. Niezłą, potrafiącą grać efektownie i nieszablonowo. Ale nie doskonałą, wymagającą poprawy w wielu elementach, o czym Janas dobrze wie. Kiedy prowadzona przez Jerzego Engela reprezentacja wywalczyła awans do mistrzostw świata przed czterema laty, w kraju zapanowała euforia. Piłkarze stali się narodowymi bohaterami. Każdy ich chwalił, głaskał, przymilał się, pojawiły się lukratywne kontrakty reklamowe etc. Jak wszystko się skończyło, widzieliśmy na koreańskich boiskach. Teraz musi być inaczej i będzie. Obecna drużyna, choć gra w niej kilku uczestników poprzednich MŚ, wydaje się bardziej odpowiedzialna i świadoma swojej szansy. Także Janas jest człowiekiem, któremu pompatyczne uroczystości zdają się obce i zupełnie niepotrzebne do szczęścia. Naszych stać, by za rok nie tylko wyjść z grupy, ale by pokazać w Niemczech kawał solidnej, ładnej i skutecznej piłki. Najbliższe miesiące trzeba będzie wykorzystać optymalnie.
Pierwszy test nowego finalisty odbędzie się już jutro. Choć pojedynek z Anglią ma znaczenie prestiżowe, nie można przejść obok niego na luzie. Ewentualny sukces - który dziś jest bardziej realny niż kiedykolwiek - pozwoli naszym jeszcze mocniej uwierzyć w siebie i się skonsolidować.
Oby tylko Polacy nigdy nie wyszli na boisko z przekonaniem, że są już mistrzami świata...
Piotr Skrobisz
"Nasz Dziennik" 2005-10-11
Autor: ab