Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Awans możliwy nawet z drugiego miejsca

Treść

W sobotę polscy piłkarze zrobili kolejny krok do finałów piłkarskich mistrzostw świata. I choć trener Paweł Janas ma absolutną rację, twierdząc, że jeszcze nie można świętować sukcesu, szansy, jaka pojawiła się przed naszymi reprezentantami, zmarnować nie można. W przyszłorocznym turnieju zagrają zwycięzcy ośmiu europejskich grup oraz dwie najlepsze drużyny z drugich miejsc. Pozostałe o awans będą walczyły w barażach. Polacy, jeśli nawet nie będą w grupie szóstej najlepsi, mogą postarać się o bezpośredni awans z pozycji drugiej. Warunek podstawowy - w ostatnich trzech meczach muszą wywalczyć co najmniej sześć punktów.
Na razie sytuacja jest dobra, nawet bardzo dobra. W siedmiu pojedynkach Polacy zdobyli osiemnaście punktów, przegrali jedynie z Anglią, w pozostałych triumfowali. Po sobotniej wygranej w Baku awansowali na pierwsze miejsce w grupie. Troszkę to mylące, bo mają o jeden rozegrany mecz więcej niż Anglicy, ale zawsze. Przynajmniej do 3 września, gdy rozegrane zostaną kolejne trzy pojedynki w naszej grupie, będą jej przewodzić.
Tego dnia podopieczni Janasa zmierzą się z Austrią, cztery dni później z Walią. Oba pojedynki rozegrane zostaną w Polsce. Na wyjeździe nasi zwyciężali - w Wiedniu 3:1 i w Cardiff 3:2. Jeśli i teraz będzie podobnie, Biało-Czerwoni zbliżą się do przyszłorocznych finałów dosłownie o krok. I nawet jeśli na koniec dadzą się wyprzedzić w tabeli Anglii (którą czekają mecze na wyjeździe z Walią i Irlandią Płn. oraz u siebie z Austrią i Polską), mogą zapewnić sobie bezpośredni awans, bo bilans będą mieć znakomity.
Tym samym ze szczególnym zainteresowaniem przyglądać się będziemy rywalizacji w grupach pierwszej i ósmej. Sytuacja jest w nich bowiem podobna do naszej. Na czele znajdują się dwie drużyny, które mają zdecydowaną przewagę, a punktów tracą bardzo mało - Holandia i Czechy (gr. 1) oraz Chorwacja i Szwecja (8). "Pomarańczowi" i Chorwaci na razie oddali rywalom po dwa punkty, Szwedzi i nasi południowi sąsiedzi - trzy (tyle, co Polacy). Bez obaw o pomyłkę można więc spodziewać się, że w tych trzech grupach grają dwa zespoły, które bezpośrednio awansują do mistrzostw z drugich lokat.
A może nasi zajmą w grupie pierwsze miejsce? Może, ale to szalenie ciężkie zadanie. Trudno spodziewać się, by podopieczni Svena Gorana Erikssona stracili punkty z Walijczykami, Irlandczykami czy Austriakami. Polacy, by wyprzedzić Anglików, musieliby 12 października zwyciężyć na ich terenie. To jeszcze nigdy w historii się nie udało...
Dziś jednak cieszmy się tym, co mamy. Nasza drużyna gra coraz lepiej, dojrzalej, wyrasta nam kilka naprawdę ciekawych indywidualności. Fantastyczną dyspozycję prezentuje Mirosław Szymkowiak, który w tureckim Trabzonsporze stał się graczem prawie że kompletnym. Haruje na boisku przez pełne 90 minut, nie narzeka na żadne zdrowotne problemy, nie marudzi, nie skarży się na sędziów (co, gdy grał w kraju, było regułą) i - jak nikt w Polsce - potrafi dograć piłkę niemal co do centymetra. Zmienił się od czasu odejścia z Wisły Kraków. Czy wpłynęły na to to inne metody szkoleniowe, nowa mentalność czy nowe wyzwania - prawdą jest, że zainteresowanie Juventusu Turyn nie wzięło się z przypadku.
Obok "Szymka" są i inni. Tomasz Frankowski, nawet jeśli znajduje się w nieco słabszej formie, zdobywa superważne bramki, umie odnaleźć się w polu karnym, zwieść kilku rywali na małej przestrzeni. I kompromituje tych wszystkich "znawców", którzy przez lata twierdzili, iż nie nadaje się do kadry, "bo jest za mały". O Macieju Żurawskim pisać nie trzeba, bo to od dawna najlepszy - obok Jacka Krzynówka - polski piłkarz, i to się potwierdza. W sobotę w Baku świetnie zagrał Kamil Kosowski, który był groźny już nie tylko w ofensywie, ale także walczył z całych sił w defensywie. Mocną pozycję w reprezentacji zdaje się wywalczać Radosław Sobolewski, człowiek od "czarnej roboty", może mało efektowny, ale efektywny za dwóch. Na prawej stronie obrony świetnie sobie radzi Marcin Baszczyński, na środku życiową dyspozycję zdaje się mieć Tomasz Kłos. Nie wspominamy o Krzynówku (w Baku nie zagrał z powodu kontuzji), ale nie trzeba, bo to największa gwiazda naszego zespołu.
Polacy grają coraz lepiej. Nie tylko bardziej pomysłowo, ale i dojrzalej, mądrzej. W Baku nie dali się sprowokować ostrym i brutalnym atakom gospodarzy. Potrafili ich wypunktować spokojnie, bez nerwów. Pamiętamy, jak jeszcze niedawno nasza drużyna męczyła się z przeciętniakami, gdy nie zdobywała szybko bramki, grała chaotycznie, nerwowo. Teraz potrafi wytrzymać ciśnienie, poczekać na właściwy moment. To cenne i oby tak było i w przyszłości, i w pojedynkach z mocniejszymi drużynami niż Azerbejdżan, Walia czy Austria.
Obawy? Najpoważniejsze związane są z sytuacją w... Wiśle Kraków. Nie da się ukryć, że dziś trzon reprezentacji stanowią aktualni bądź byli zawodnicy "Białej Gwiazdy". W Baku pojawiło się ich na boisku aż ośmiu - Baszczyński, Frankowski, Kłos, Sobolewski, Żurawski, Marek Zieńczuk, Szymkowiak i Kosowski. Sześciu pierwszych nadal gra w Krakowie, za kilka tygodni może być jednak inaczej. Żurawski i Baszczyński mają zgodę na zagraniczny transfer, nie brakuje chętnych na usługi Frankowskiego, Sobolewskiego. W przypadku Szymkowiaka wyjazd za granicę przyniósł wymierne korzyści. Gracz się rozwinął, ale to nie musi być regułą. Kibicując planom szczególnie napastników Wisły, miejmy nadzieję, że jeśli już zmienią barwy klubowe, to trafią do drużyny mającej określoną markę, dającą szansę nie tylko zarobienia większych pieniędzy, ale i podniesienia umiejętności. Tak, by we wrześniu i październiku byli gotowi do gry na najwyższych obrotach.
A zakończmy czymś optymistycznym. Nasza drużyna w Baku pobiła bądź wyrównała dwa krajowe rekordy. Janas jako pierwszy selekcjoner wygrał z kadrą cztery kolejne mecze wyjazdowe w eliminacjach mistrzostw świata (z Irlandią Płn., Austrią, Walią i Azerbejdżanem). Co ciekawe, we wszystkich tych spotkaniach nasi strzelali po trzy bramki. Janas wyrównał także rekord pięciu kolejnych zwycięstw w eliminacjach MŚ. Poprzednio takim wyczynem mógł się pochwalić tylko Jacek Gmoch w eliminacjach mistrzostw roku 1978. Oba te rekordy obecna reprezentacja może pobić. Warunek jest "prosty" - wygrane w Manchesterze i Warszawie.
Polska drużyna jest także w ścisłej czołówce najskuteczniejszych drużyn eliminacji do przyszłorocznego turnieju. W siedmiu meczach strzeliła 22 bramki, tyle samo co Czesi i o jedną mniej od Portugalczyków i Szwedów. Tomasz Frankowski, z sześcioma golami na koncie, otwiera listę najlepszych "snajperów". Takim samym dorobkiem mogą się pochwalić jedynie Portugalczycy Cristiano Ronaldo i Pedro Pauleta oraz Szwed Fredrik Ljungberg. Maciej Żurawski znajduje się w gronie jedenastu zawodników, którzy bramkarzy rywali pokonywali pięciokrotnie.
I tak trzymać, panowie, aż ciśnie się na usta.
Piotr Skrobisz

"Nasz Dziennik" 2005-06-07

Autor: ab