Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Arystokracja w krzywym zwierciadle

Treść

Przeczytałem właśnie powieść Marii Rodziewiczówny pt. "Błękitni". To bardzo zgrabnie skrojone, typowe romansidło z życia wyższych sfer, książka, która wyciska łzy z oczu i którą czyta się jednym tchem. Nie jest to pozycja najwyższych lotów. Ma jednak pewne przesłanie, które zaskakuje i przeraża. To przesłanie jest krótkie i proste: arystokracja to degeneraci, a ich kultura i obyczajowość to patologiczne, nieludzkie skrępowanie. Być może Rodziewiczówna pisała z założenia bestseller dla mas i biorąc je, jak to się mówi, pod włos, wytworzyła obraz, o którym wiedziała, że będzie się podobał. Być może zagrały tu jakieś jej kompleksy czy fobie. Może miała przykre doświadczenia w swoich kontaktach z przedstawicielami arystokracji. Nic jednak jej nie tłumaczy. Zarysowała fałszywy, groteskowy i niesprawiedliwy obraz polskich elit, posuwając się tak daleko, że zanegowała praktycznie całą wyższą kulturę. Polskiej arystokracji, nie zapominając o jej wielkich postaciach i ich zasługach, można dużo zarzucić. Arystokraci w jej ujęciu to jednak bezduszne potwory. Dlaczego? Oto wyjaśnienie, które poznajemy z rozmowy dwóch bohaterów powieści. Zwykły szlachcic zauważa, że arystokrata jest nieszczęśliwy, i daje mu dobrą radę: "Zacząłbym od wyplątania się z pajęczyn ceregieli, form, formułek, etykiety". Arystokrata stwierdza: "Misterna ta siatka zbyt ściśle nas oplata, zbyt długo ją mamy na sobie, zdaje mi się, że i w sobie nawet". Na to szlachcic: "A jednak tak łatwo ją potargać i stać się człowiekiem". Pod koniec powieści arystokrata staje się dobrym człowiekiem i mówi: "Te pajęczyny omotały mnie. Pan myślisz, że zwyrodniałego arystokratę nie dotkną wyrzuty, wstyd, ohyda przed samym sobą, że on nie potrafi na nowo zostać człowiekiem". Ciekawe, że "Błękitni" to nie jedyna antyarystokratyczna powieść w polskiej literaturze. To faktycznie jeden z wielu produktów swoistej "demokratycznej" propagandy. Tego typu powieści pisał Fryderyk Skarbek (chociażby jego "Pamiętnik Seglasa") czy Kraszewski, który wielokrotnie wyżywał się na wyższych sferach czy też starał się podważyć zasady kultury wyższej. W jego powieści pt. "Na cmentarzu - na wulkanie" czytamy: "W średnich klasach zachowuje się jeszcze jakieś poczucie braterstwa (...) w wyższym społeczeństwie prawidłem jest nie znać, kogo się urzędownie nie poznało. (...) Przyszłoby zwątpić o świecie, gdyby takie wyosobnienie za kwiat wykształcenia uważać można. Jest to po prostu ułomność, która ludzi pozornie najlepiej wychowanych czyni w istocie, przez miłość własną i dumę najprzykrzejszymi w stosunkach z obcymi". Zauważmy, że takie "obrazki" z życia arystokracji i takie uwagi były wodą na młyn lewicy i masonerii. Ich autorzy nie mieli chyba złych intencji. Najprawdopodobniej bolało ich wciąż to, że oni, tak utalentowani, musieli ciężką pracą zarabiać na chleb i nie byli traktowani przez społeczne elity z należnym, ich zdaniem, szacunkiem. W efekcie tego bólu zniekształcali obraz elit w swojej twórczości. Gdzie zatem szukać tego właściwego, nie zniekształconego obrazu? Trudne to i pracochłonne. Wymaga, jak się wydaje, lektury licznych prac historycznych, pamiętników, korespondencji tamtych czasów. Stanisław Krajski "Nasz Dziennik" 2008-01-10

Autor: wa