Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Arabski kazał milczeć

Treść

Półtorej godziny przed planowanym lądowaniem Tu-154M w Smoleńsku Grzegorz Cyganowski, II sekretarz Ambasady Polskiej w Moskwie, poinformował Piotra Marciniaka, zastępcę ambasadora, że ze względu na fatalną pogodę samolot prezydenta wyląduje w Moskwie, Mińsku lub... Witebsku - dowiedział się "Nasz Dziennik"

Grzegorz Cyganowski, II sekretarz Ambasady Polskiej w Moskwie, to urzędnik odpowiedzialny za kwestie protokołu dyplomatycznego. 10 kwietnia 2010 roku, półtorej godziny przed planowanym przylotem samolotu z delegacją katyńską, której przewodniczył prezydent Lech Kaczyński, poinformował Piotra Marciniaka, zastępcę ambasadora w Moskwie Jerzego Bahra, że tupolew nie wyląduje w Smoleńsku. Pod uwagę brane były trzy warianty: Moskwa, Mińsk i nieczynne tego dnia lotnisko w Witebsku.

W trakcie przesłuchania Marciniak zeznał, że 10 kwietnia przebywał w Moskwie. To tam dotarła do niego informacja od Cyganowskiego, że "z uwagi na złe warunki pogodowe nad Smoleńskiem planowane jest lądowanie samolotu w Moskwie, Mińsku lub Witebsku". Co zrobił Marciniak? Niezwłocznie udał się na lotnisko Wnukowo w Moskwie, by tam móc powitać prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Jednak w drodze otrzymał telefon, że Tu-154M rozbił się na Siewiernym.

Cyganowski zeznał w prokuraturze, że 10 kwietnia 2010 roku pogoda w Smoleńsku była "bardzo zła". Na temat warunków atmosferycznych rozmawiał z Siergiejem Kudriawcewem, koordynatorem ze strony władz obwodu smoleńskiego, i przedstawicielami Federalnej Służby Ochrony.

"Z tego, co mówili, wynikało, że z samolotem zostanie nawiązana łączność po jego wejściu w rosyjską przestrzeń powietrzną i zostanie załodze zaproponowane lądowanie na innym lotnisku" - zeznał Grzegorz Cyganowski. Jak dodał, oprócz Piotra Marciniaka poinformowana o tym została Ambasada RP na Białorusi.

Procedura odejścia
Jako możliwe lotniska zapasowe wskazywano Moskwę, Mińsk, Briańsk i Witebsk. W rozmowach z Rosjanami na płycie Siewiernego Cyganowski miał dostać zapewnienie, że załoga wykona jedno podejście do lądowania, a jeżeli ono się nie uda, odleci na lotnisko zapasowe. Także sami Rosjanie, zeznający w ramach pomocy prawnej, o którą zwróciła się Prokuratura Okręgowa Warszawa-Praga, twierdzili, że z powodu gęstej mgły nad Siewiernym rządowy tupolew miał lecieć na lotnisko zapasowe.

Siergiej Antufjew, gubernator obwodu smoleńskiego, który oczekiwał na delegację na płycie Siewiernego 10 kwietnia 2010 roku, zeznał, że na lotnisku była ograniczona widoczność z powodu gęstej mgły. "Z tego powodu wszystkie osoby oczekujące wypowiadały opinię, że lepiej byłoby, gdyby samolot lądował na lotnisku zapasowym" - powiedział Antufjew.

Z relacji gubernatora wynika, że w pewnej chwili podszedł do oczekujących na lotnisku pułkownik Nikołaj Krasnokutski i poinformował, że "samolot prezydencki podejmie ostateczną decyzję w strefie podlotu do lotniska podczas próbnego podejścia".

Podobnie zeznał Paweł Kozłow, pracownik rosyjskiej Federalnej Służby Ochrony, który przybył na Siewiernyj o godz. 8.55. Już w tym czasie, jak stwierdził, obserwował pogarszającą się pogodę z gęstą mgłą. Kozłow widział, jak wylądował polski Jak-40, obserwował także nieudolną próbę lądowania rosyjskiego samolotu transportowego Ił-76, który według niego przeznaczony był "do wywozu samochodów i składu osobowego FSO Rosji ze Smoleńska do Moskwy po zakończeniu działań ochronnych 10 kwietnia 2010 roku", lecz w związku z ograniczoną widocznością odleciał na lotnisko Wnukowo.

Kozłow, będąc na lotnisku, pozostawał w kontakcie z grupą kierowania lotami za pośrednictwem Krasnokutskiego. Około godz. 9.55 Krasnokutski przekazał mu informację "o możliwości odejścia samolotu Tu-154M na lotnisko zapasowe w związku z trudnymi warunkami pogodowymi i ograniczoną widocznością na lotnisku".

Kozłow zeznał, że około godz. 10.30 płk Krasnokutski poinformował go "o przekazanym z polskiego samolotu zamiarze wykonania próbnego podejścia do lądowania". Z kolei Władimir Giennadijewicz Titow, zastępca ministra spraw zagranicznych Federacji Rosyjskiej, stwierdził, że "wśród oczekujących prezentowano opinię, że przy tak złej widzialności byłoby lepiej, gdyby załoga skierowała samolot na lotnisko zapasowe".

O złych warunkach pogodowych mówił również Dmitrij Aleksandrowicz Kapustin, pracownik rosyjskiej Federalnej Służby Ochrony. "Samolot Ił-76, który wykonywał próbę podejścia do lądowania przed samolotem Tu-154M Prezydenta RP, nie mógł lądować z powodu pogarszających się warunków pogodowych" - relacjonował świadek.

Z powyższych wypowiedzi jasno wynika, że załoga polskiego tupolewa zachowała się właściwie, stosując procedurę próbnego podejścia i odejścia na drugi krąg w trudnych warunkach. Nie można tego powiedzieć o stronie rosyjskiej, która z powodu fatalnych warunków pogodowych w Smoleńsku kategorycznie powinna zamknąć lotnisko Siewiernyj i od razu skierować załogę na lotnisko zapasowe.

BOR nie pytało

Siergiej Jurijewicz Nieczajew, dyrektor Departamentu Europy III MSZ Rosji, informował 10 marca 2010 roku ambasadora Jerzego Bahra o problemach związanych z wykorzystaniem 7 i 10 kwietnia lotniska Siewiernyj. Jak mówił, jest ono lotniskiem wojskowym, zamkniętym dla regularnych rejsów pasażerskich, a więc nie prowadzi się na nim stałej kontroli granicznej, celnej oraz fitosanitarnej. Na pytanie Bahra o możliwość lądowania na nim grupy przygotowawczej, ten miał odpowiedzieć, że "według jego wiedzy jakiekolwiek korzystanie z lotniska w Smoleńsku może stanowić poważny problem". Notka z tej rozmowy została przekazana dzień później przez Jerzego Bahra clarisem nr 284 do Ministerstwa Spraw Zagranicznych.

O możliwość wykorzystania lotniska w Smoleńsku pytał również 17 marca 2010 roku W.G. Titowa Andrzej Kremer, zastępca ministra spraw zagranicznych RP. Titow odpowiedział z kolei, że "ta sprawa wymaga przemyślenia".


Jak wiadomo, funkcjonariusze Biura Ochrony Rządu nie zostali wpuszczeni na lotnisko Siewiernyj w celu jego sprawdzenia, ale też z odpowiednim wyprzedzeniem o to nie zabiegali.

Siergiej Tiszczenko, pracownik rosyjskiej Federalnej Służby Ochrony, zeznał, że 3 kwietnia 2010 roku podczas spotkania z udziałem członków polskiej grupy przygotowawczej, w tym pracowników BOR, "polscy przedstawiciele nie wysuwali żadnych żądań w przedmiocie udzielenia zezwolenia na dokonanie wizji na lotnisku lub na uczestniczenie w zapewnieniu bezpieczeństwa na lotnisku". Dodał również, że "przedstawiciele polskiej grupy czołowej nie zgłaszali wniosków o wspólne zbadanie i oblot lotniska Smoleńsk Siewiernyj".

Zgoda tylko na przelot


Co ciekawe, 8 kwietnia 2010 roku do Smoleńska i Katynia przybył Tadeusz Stachelski z MSZ, który wraz z będącym na miejscu Dariuszem Górczyńskim z tego resortu dokonał ponownego rekonesansu miejsc pobytu prezydenta Lecha Kaczyńskiego, z wyjątkiem lotniska.

Tego dnia Górczyński wysłał e-mail do Jerzego Bahra, Tomasza Turowskiego, Grzegorza Cyganowskiego i Justyny Gładyś z Ambasady RP (do wiadomości Andrzeja Kremera i Mariusza Kazany z MSZ) z pytaniem o zgodę na przelot i lądowanie oraz przewóz broni. Jak zaznaczył, lotnisko w Smoleńsku nic nie wie o zgodzie na lądowanie samolotu z Lechem Kaczyńskim.

Zaniepokojenie faktem braku zgód na przelot i lądowanie wyrazili również Mariusz Kazana i Andrzej Kremer. Mało tego, nota rosyjskiego MSZ z 9 kwietnia 2010 roku nie zawierała zgody na lądowanie polskiego samolotu, tylko na przelot. Grzegorz Cyganowski uznał to jednak za "pomyłkę".

Co usłyszał Dorian Gray

W aktach sprawy cywilnego wątku śledztwa smoleńskiego są opisane rozmowy w cztery oczy, jakie prowadził szef kancelarii premiera Tomasz Arabski w restauracji "Dorian Gray" w Moskwie z Jurijem Wiktorowiczem Uszakowem, zastępcą szefa aparatu (kancelarii) rządu Federacji Rosyjskiej. Uszakow odesłał dwie inne osoby z rosyjskiego MSZ. Zostali sami z Arabskim.

Część rozmów, w których uczestniczyła tylko jako tłumacz pracownica ambasady RP Justyna Gładyś, prowadzona była w języku angielskim. Arabski zapytał, "czy lotnisko będzie gotowe na przylot delegacji", na co Uszakow odparł "tak". Arabski surowo zabronił Gładyś informowania Jerzego Bahra o treści rozmów z Uszakowem, co później ambasador określił jako "dość niezwykłe i rzadkie".


Z kolei Grzegorz Cyganowski zeznał, że rozmowa, o której Arabski zabronił mówić Bahrowi, dotyczyła lotniska w Smoleńsku. Sam Jerzy Bahr, który powiedział prokuratorom również, że nic nie słyszał o zmianie lotniska do lądowania Tu-154M (z kolei Emilia Jasiuk z ambasady zeznała w prokuraturze, że słyszała, "jak rozważano inne miejsca ze względu na pogarszającą się pogodę"), zeznał także, że istniała blokada administracji rosyjskiej na potwierdzenie zgody dyplomatycznej na przylot prezydenta.

Wspomniana Emilia Jasiuk stwierdziła, że około godz. 9.40 usłyszała ryk silników. "Słyszałam huk przypominający przejście bariery ponaddźwiękowej" - powiedziała. Na miejscu katastrofy była po 8 minutach. Pamięta, że jakaś osoba ze strony polskiej zabroniła robienia zdjęć, natomiast ambasador Tomasz Turowski kazał jej sporządzić oficjalną listę ofiar.

To również Turowski zeznał, że Federalna Służba Ochrony poinformowała, że trzy osoby z rozbitego Tu-154M dawały "żyzniennyje refleksy" (oznaki życia). Z zeznań Jarosława Drozda, konsula generalnego w St. Petersburgu, wynika, że te trzy osoby zabrały karetki. "W pewnym momencie zauważyłem ludzi w kitlach. Powiedzieli, że trzy osoby zabrała karetka".

Ministra Radosława Sikorskiego zmartwi fakt, że Jerzy Bahr zeznał w prokuraturze, iż "nie widział przedniej części samolotu i nie mówił o tym, czy ktoś mógł przeżyć". Przeczy to temu, co mówił szef polskiego MSZ, który zaraz po katastrofie pospieszył podać do wiadomości publicznej, że nikt nie przeżył. Jak się potem tłumaczył, publikując nawet wybrane fragmenty rozmów, wiedzę tę miał powziąć właśnie od ambasadora Bahra.

Piotr Czartoryski-Sziler

Nasz Dziennik Czwartek, 6 lipca 2012

Autor: au