Amerykański prezydent przejmie kontrolę nad internetem?
Treść
Pod obrady Senatu USA trafią dwie ustawy przyznające rządowi wyjątkowo szeroki dostęp do prywatnych danych wszystkich amerykańskich użytkowników internetu. Pozwolą ponadto kontrolować przemysł oprogramowania zabezpieczającego komputery, a nawet zamykać przepływ niektórych informacji w sieci poprzez zadeklarowanie tzw. cyberzagrożenia.
Ustawy nr 773 i 778 przedstawione izbie przez demokratę senatora Jaya Rockefellera są częścią tzw. Aktu cyberbezpieczeństwa 2009. Proponowane zapisy pozwalają na stworzenie nowego urzędu: Biura Doradcy ds. Narodowego Cyberbezpieczeństwa, podległego bezpośrednio prezydentowi i odpowiedzialnego za ochronę kraju przed możliwymi atakami przy użyciu sieci internetowej. Służby te miałyby dostęp do prywatnych informacji, bez uzyskiwania jakichkolwiek pozwoleń, w imię ochrony krajowego bezpieczeństwa. Dostęp do komputerów obywateli byłby nieograniczony żadnym prawem ani regulacjami, jakie do tej pory obowiązują policję i inne organy rządowe. W efekcie rząd bez wiedzy obywateli będzie mógł śledzić każdy ich ruch i operację wykonaną w internecie. "Zwracamy uwagę na nieakceptowalnie wysoką podatność naszego kraju na masową cyberprzestępczość, cyber-szpiegostwo oraz cyberataki, które mogą uszkodzić najistotniejsze elementy naszej infrastruktury" - brzmi fragment uzasadnienia wnioskodawców.
Przed niebezpieczeństwem, jakie niosą ze sobą proponowane zapisy, ostrzegają prawnicy. Podkreślają, że pomimo iż zagrożenie atakiem przy użyciu sieci jak najbardziej istnieje, to jednak próby implantacji takich przepisów łamią prawa konstytucyjne. - Tak drastyczna interwencja rządu w czyjąś osobistą korespondencję i sieć gwałci zarówno jego bezpieczeństwo, jak i prywatność - uważa Leslie Harris, prezydent Center for Democracy and Technology, który oficjalnie sprzeciwił się ustawie 773. "Cała ta sprawa mi śmierdzi" - napisał dziennikarz Larry Seltzer na portalu internetowym eWeek. "Nie podoba mi się idea oddania takiej władzy w ręce prezydenta" - stwierdza Seltzer.
Także producenci oprogramowania i sprzętu komputerowego ostrzegają przed tego typu regulacjami prawnymi. Przedstawiciele "Doliny Krzemowej" nazywają ustawę mglistą i zbyt natrętną. Dodają przy tym, że kolejne kosztowne biurokratyczne regulacje nie są niczym dobrym w obliczu globalnego kryzysu ekonomicznego.
Jednak wnioskodawcy bronią swojego pomysłu. Senator Rockefeller twierdzi, że nowe przepisy muszą chronić infrastrukturę bez względu na koszty. Roztacza katastroficzne wizje, że zagrożone jest wszystko niezbędne dla życia, począwszy od źródeł wody pitnej, elektryczności i systemów bankowych aż po światła ruchu drogowego i elektroniczne listy pacjentów w służbie zdrowia. - Jeśli nie podejmiemy zdecydowanych działań, czeka nas sieciowy huragan "Katrina" - straszy senator Olympia Snowe. Nie widzą także nic złego w pomysłach ustanowienia sekretarza handlu osobą odpowiedzialną za wydawanie decyzji, czyją prywatną korespondencję trzeba przejrzeć. Oczywiście wszystko w imię "ochrony państwa". Zdają się ponadto nie dostrzegać zagrożeń w przepisach mówiących o "kontroli przepływu informacji", który daje pole do wprowadzenia cenzury. Otwartym pozostaje pytanie, czy wobec tego w najbliższej przyszłości amerykańskiej sieci grozi podobne rozwiązanie jak w Chinach, gdzie niewygodne dla rządu informacje nie mają najmniejszych szans na pojawienie się w internecie.
Zdaniem komentatorów, ustawy 773 i 778 Aktu cyberbezpieczeństwa 2009 są niezgodne także z ustawą zasadniczą Stanów Zjednoczonych. - Ustawa ta stoi w sprzeczności z tym, co gwarantuje nam konstytucja - uważa Jennifer Granick, obrońca swobód obywatelskich z organizacji Electronic Frontier Foundation. Jak dodaje, nieograniczony dostęp rządu do komputerów pozwoli władzom legalnie uzyskiwać o obywatelach informacje, które do tej pory były prawnie chronione, a na to zgody być nie może.
Łukasz Sianożęcki
"Nasz Dziennik" 2009-04-25
Autor: wa