Amerykanie krwawią w Afganistanie
Treść
Trzydzieści osiem osób, w tym 31 członków amerykańskich sił specjalnych i 7 żołnierzy afgańskich, zginęło w katastrofie śmigłowca w prowincji Majdan Wardak w Afganistanie. Wśród ofiar są komandosi elitarnej Navy Seals, czyli tej samej jednostki, która zabiła Osamę Bin Ladena. O śmierci wojskowych poinformował prezydent Afganistanu Hamid Karzaj, składając jednocześnie kondolencje Barackowi Obamie. Do strącenia maszyny przyznali się talibowie, ale władze USA nie potwierdzają tej wersji, przypominając, że terroryści wielokrotnie przypisywali sobie akty przemocy dla zyskania rozgłosu.
Talibowie poinformowali, że strącili amerykańską maszynę w nocy z piątku na sobotę podczas wymiany ognia z siłami NATO. Dowództwo Sojuszu przyznało jedynie, że śmigłowiec się rozbił, jednak nie potwierdziło doniesień talibów i nie podało żadnych innych szczegółów. To największa tego typu katastrofa od początku wojny w Afganistanie w 2001 roku. Strata jest o tyle dotkliwa, że śmigłowcem leciał oddział specjalny, który składał się głównie z żołnierzy najbardziej elitarnej formacji US Army nazwanej Navy Seals (Komando Foki), czyli tej samej jednostki, która zabiła Osamę Bin Ladena. Jak twierdzą Amerykanie, jest jednak mało prawdopodobne, by byli to dokładnie ci sami żołnierze, którzy brali udział w operacji przeciwko byłemu szefowi Al-Kaidy. Według złożonego raportu co najmniej 20 spośród poległych to żołnierze elitarnego Navy Seals. Wielu z nich było członkami grupy Team Six biorącej bezpośredni udział w operacji wymierzonej w terrorystę nr 1. Liczebność i skład grupy objęte są ścisłą tajemnicą.
Prowincja Majdan Wardak, w której doszło do katastrofy, leży na zachód od Kabulu. Rozbita maszyna to wielozadaniowy, służący głównie do transportu śmigłowiec Chinook, produkowany przez zakłady Boeinga. Zgodnie z informacjami prezydenta Karzaja helikopter wracał właśnie z jednej z operacji przeciwko rebeliantom, w czasie której zabito co najmniej ośmiu terrorystów. Mimo że amerykańskie władze nie chcą formalnie potwierdzić wersji talibów, że to ich działania spowodowały katastrofę, to jednak z informacji przedostających się do mediów z Białego Domu wynika, że maszyna została zestrzelona. Powołując się na oficera NATO, "New York Times" napisał, że Chinook został trafiony pociskiem rakietowym. Ale miejscowi korespondenci niedowierzają wersji prezentowanej przez Al-Kaidę, podkreślając, że jednostki lotnicze prawie nigdy nie znajdują się na liście celów tej grupy. Sami talibowie twierdzą, że w ostatnim czasie zmodernizowali swoje wyrzutnie rakiet na tyle, że są one w stanie strącać nowoczesne amerykańskie śmigłowce.
Pierwszy z kondolencjami pospieszył prezydent Afganistanu Hamid Karzaj. "Wyrażam swoje głębokie współczucie i składam kondolencje prezydentowi USA Barackowi Obamie oraz rodzinom ofiar" - napisał w liście. - Będziemy czerpać inspirację z ich życia i będziemy kontynuować pracę w celu zabezpieczenia naszego państwa i stawać w obronie wartości, które ono uosabia. Opłakujemy dziś także Afgańczyków, którzy zginęli wraz z naszymi żołnierzami, w pościgu za bardziej pokojową i pełną nadziei przyszłością dla ich kraju - powiedział w specjalnym orędziu Obama. Dodał, że ta śmierć przypomina o nadzwyczaj wysokiej cenie, jaką siły zbrojne USA płacą w trwającym od dekady konflikcie.
Natowskie Międzynarodowe Siły Wsparcia Bezpieczeństwa (ISAF) natychmiast rozpoczęły misję mającą na celu zabezpieczenie wraku maszyny oraz zbadanie przyczyn katastrofy. Dowództwo ISAF poinformowało jedynie, że w miejscu, gdzie spadł śmigłowiec, odnotowano w ostatnim czasie "wrogą aktywność". Rzecznik talibów stwierdził, że strącenie przez nich helikoptera było odpowiedzią na atak żołnierzy na dom w miejscowości Sayd Abad, w którym rebelianci mieli spotkania. Biuro gubernatora prowincji Wardak potwierdziło niejako tę informację, podając, że amerykańska maszyna została trafiona tuż po starcie. Żołnierze wracali po zakończeniu misji w jednym z domów w tym mieście.
Do ostatniego zestrzelenia amerykańskiego śmigłowca doszło w Afganistanie ponad sześć lat temu. W czerwcu 2005 roku we wschodniej prowincji Kunar zginęło 16 żołnierzy US Army. Próbowali udzielić wsparcia oddziałowi komandosów zaatakowanemu przez talibów. Nigdy jednak Stany Zjednoczone nie straciły jednorazowo tak wielu przedstawicieli najbardziej elitarnej formacji, jaką jest Navy Seals. Jednostka do zadań specjalnych liczy ok. 2,5 tys. żołnierzy, utworzona została tuż po II wojnie światowej. Komandosi przeprowadzają operacje zarówno na morzu, lądzie, jak i w powietrzu (Sea, Air, Land), stąd też wywodzi się ich nazwa. Jednostka brała udział w konfliktach zbrojnych w Wietnamie, Panamie, Somalii i Jemenie.
Łukasz Sianożęcki
Nasz Dziennik 2011-08-08
Autor: jc