Amerykanie chcą "ugasić" rebelię
Treść
Siły amerykańskie w Iraku ogłosiły w sobotę zakończenie trwającej od tygodnia ofensywy przeciwko rebeliantom, atakującym zarówno ich żołnierzy, jak i iracką policję. Miała ona zdławić krwawą rebelię w tym kraju. To samo usiłowała wczoraj osiągnąć, jednak środkami politycznymi, sekretarz stanu USA Condoleezza Rice.
Tuż przed jej przyjazdem siły USA ogłosiły zakończenie szeroko zakrojonej ofensywy przeciwko rebeliantom na zachodzie Iraku, na granicy z Syrią. W "Operacji Matador" - jak ją nazwano - rebelianci stracili 125 ludzi. Według komunikatu wojsk amerykańskich, o wielu więcej rebeliantów zostało rannych, a 39 zatrzymano. Armia przyznała się do utraty łącznie 9 żołnierzy. W ofensywie wzięło udział ogółem ponad tysiąc żołnierzy, a rozpoczęto ją przed tygodniem w pobliżu leżącego nad Eufratem przygranicznego miasta Kaim (320 km na północny zachód od Bagdadu). Przez rejon ten przebiega trasa, po której zagraniczni terroryści przedostają się z Syrii przez granicę w celu dokonywania ataków.
Być może właśnie w wyniku tej ofensywy został ranny najbardziej poszukiwany w Iraku przez siły USA terrorysta, którym ma być Abu Musab al-Zarkawi, nazywany "emirem" Osamy bin Ladena w tym kraju. Lekarz, który twierdzi, że leczył terrorystę w ubiegłym tygodniu, miał powiedzieć, że został on poważnie ranny - napisał w niedzielnym wydaniu brytyjski dziennik "The Times". Lekarz ten powiedział irackiemu reporterowi w mieście Ramadi, że Zarkawi obficie krwawił, gdy dostarczono go w środę do szpitala. Po opatrzeniu ran lekarz próbował namówić bin Ladena, by pozostał w szpitalu, ale zwolennicy terrorysty go zabrali.
Ofensywa amerykańska nie powstrzymała jednak zamachów. Dwaj zamachowcy samobójcy zaatakowali wczoraj w Bakubie w środkowym Iraku konwój gubernatora prowincji Dijala, zabijając trzech policjantów i dwóch cywilów oraz raniąc ponad 20 innych osób - poinformowała policja. Według niej, gubernator Raad Raszid wyszedł z zamachu cało.
Również w niedzielę niezapowiedzianą wizytę w Iraku złożyła sekretarz stanu USA Condoleezza Rice. Chciała ona w ten sposób wesprzeć nowy rząd tego kraju, borykający się z falą politycznej przemocy. Rice wylądowała w Irbilu w Kurdystanie, skąd udała się śmigłowcem do miasta Saladhin na spotkanie z przywódcą Demokratycznej Partii Kurdystanu Masudem Barzanim. W trakcie podróży do Iraku sekretarz stanu oświadczyła znajdującym się w samolocie dziennikarzom, że celem jej rozmów będzie zaktywizowanie procesu politycznego, który powinien doprowadzić do uśmierzenia zbrojnej rewolty. W ciągu ostatnich dwóch tygodni w Iraku ofiarą rebelianckich ataków padło ponad 400 osób. - Rebelia jest bardzo gwałtowna, ale rewolt nie pokonuje się wyłącznie środkami militarnymi - w istocie nie głównie militarnymi - pokonuje się je posiadaniem politycznej alternatywy, która jest silna - tłumaczyła Rice.
WP, PAP
"Nasz Dziennik" 2005-05-16
Autor: ab