Albo pakt, albo rząd
Treść
Czeska koalicja rządowa poróżniła się w sprawie międzyrządowego paktu fiskalnego, który Niemcy wspierane przez Francję chcą narzucić krajom Unii Europejskiej. Wicepremier i szef czeskiej dyplomacji Karel Schwarzenberg zagroził podaniem się do dymisji, jeśli premier Petr Neczas nie poprze włączenia Czech do paktu. Schwarzenberg, który jest liderem współtworzącej gabinet Neczasa partii TOP 09, zagroził opuszczeniem rządu przez ministrów tej partii.
Czeski premier uzależnia akces do paktu od tego, jaki przybierze on ostatecznie kształt. - W grze jest także alternatywa, że dla nas te warunki będą nie do przyjęcia i nie włączymy się do paktu - zapowiedział Neczas. Jego partia ODS - największe ugrupowanie czeskiej centroprawicy, jest skłonna pójść w tej sprawie na kompromis w postaci rozpisania w Czechach ogólnonarodowego referendum. Jednak Schwarzenberg ostro sprzeciwia się oddaniu głosu obywatelom. - Czechy nie mogą stać obok unijnej polityki, bo znajdą się w izolacji - twierdzi. Prezydent Czech Vaclav Klaus jest stanowczo przeciwny przystąpieniu Czech do paktu stabilności. - W żadnym wypadku nie podpiszę paktu - zapowiedział przez swego rzecznika Radima Ochvata.
Tymczasem projekt paktu fiskalnego, którego trzecią już wersję ujawniły niedawno media, budzi coraz większy sprzeciw w Komisji Europejskiej, Parlamencie Europejskim, nie wspominając już o rządach krajowych. Bruksela krytykuje pakt głównie za to, że jako umowa międzyrządowa wielostronna, do której dany kraj może przystąpić lub nie, nie uznaje on nadrzędności traktatów Unii Europejskiej, a sam przyjmuje nazwę "traktatu", co sugeruje powstanie nowej, niewspólnotowej struktury wewnątrz Unii Europejskiej. - W obecnej wersji umowa osłabia rolę Parlamentu Europejskiego i pozycję krajów spoza strefy euro oraz rozciąga postanowienia na sfery pozafiskalne - ocenia komisarz ds. budżetu Janusz Lewandowski. - Obecna wersja nie uwzględnia poprawek Parlamentu Europejskiego i umacnia pozatraktatowy charakter porozumienia - uważa przewodnicząca komisji rozwoju regionalnego PE, była komisarz Danuta Hźbner. W przyszłym tygodniu parlament Europejski ma głosować nad rezolucją sprzeciwiającą się propozycjom paktu.
Niemiłą niespodzianką dla polskiego rządu jest to, że pakt nie zawiera zapisu o udziale krajów spoza strefy euro, które podpiszą pakt, w szczytach eurostrefy, co dla premiera Donalda Tuska było najważniejsze. - Nie można jeszcze mówić o porażce - zareagował premier Tusk, ale na wszelki wypadek dodał: - To nie jest być albo nie być dla Polski...
Jednak dla krajów, które poważnie traktują swoich obywateli, najważniejsze jest to, co stanowi pakt w kwestii gospodarki. Zakłada on mianowicie, że roczny deficyt strukturalny finansów publicznych nie może przekroczyć 0,5 proc. nominalnego PKB. Ta "złota reguła" ma być wpisana do konstytucji lub ustaw krajowych, a na straży jej przestrzegania ma stać Europejski Trybunał Sprawiedliwości, do którego kraje mają wnosić skargi na siebie nawzajem. W najnowszej wersji projektu próg zadłużenia na poziomie 60 proc. PKB nie będzie poddany kontroli Trybunału wobec sprzeciwu państw UE. Zdaniem ekonomistów, postanowienia paktu będą miały olbrzymie negatywne konsekwencje dla gospodarek i społeczeństw biedniejszych krajów UE. - Pakt jest zdecydowanie niekorzystny dla krajów słabiej rozwiniętych, które pragnęłyby dogonić swoich sąsiadów, a które nie posiadają dobrze rozwiniętej infrastruktury wzrostu (w tym infrastruktury transportowej, łączności, instytucji obsługi rynku etc.) - ocenia dr Cezary Mech, były wiceminister finansów. - Kraj, który zgodzi się na obostrzenia fiskalne przewidziane w pakcie, zamknie sobie drogę do wybudowania tej infrastruktury na kredyt. A przecież tego rodzaju prorozwojowe inwestycje wpływają na przyrost miejsc pracy i poszerzenie bazy podatkowej, a w ostatecznym rozrachunku zwracają się budżetowi z naddatkiem w postaci zwiększonych wpływów. Jeśli państwo zobowiąże się do utrzymywania niskiego deficytu budżetowego, wówczas jedynym sposobem finansowania budowy infrastruktury wzrostu będą podatki od obywateli. Podatki w krajach takich jak Polska będą więc musiały rosnąć - tłumaczy finansista. Efekty tego są łatwe do przewidzenia: kapitał, miejsca pracy, a w ślad za tym obywatele przeniosą się do tych państw, gdzie podatki są niższe, a infrastruktura już istnieje, czyli do krajów najsilniej rozwiniętych. - Akces do paktu stabilności wzmocni i utrwali podział Unii na bogate centrum i biedne peryferie. I to jest najistotniejsze. Sprawa naszego udziału w posiedzeniach strefy euro ma drugorzędne znaczenie - twierdzi stanowczo dr Mech. Podobnie bez znaczenia jest to, kto będzie zarządzał paktem - Niemcy czy organy Unii Europejskiej, w której nasza pozycja jest mocno osłabiona po zastąpieniu traktatu nicejskiego traktatem z Lizbony.
Wczoraj trwały dalsze prace nad ostateczną wersją paktu. Ma on być omawiany na posiedzeniu unijnych ministrów finansów 24 stycznia, a 29 bm. trafi pod obrady szczytu UE. Wobec zdecydowanego sprzeciwu Wielkiej Brytanii nie ma szans na przyjęcie paktu jako traktatu unijnego przez wszystkich członków UE. Decyzja ma zapaść na kolejnym szczycie 1 marca.
Małgorzata Goss
Nasz Dziennik Piątek, 13 stycznia 2012, Nr 10 (4245)
Autor: jc