Agresja wobec chrześcijan nie jest przypadkiem
Treść
Z dr. Pawłem Sajdkiem, indologiem z Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, rozmawia Marcin Austyn
Z Indii docierają do nas informacje o kolejnych przypadkach prześladowań chrześcijan. Czy te ataki są przypadkowe?
- Kiedy słucham doniesień o prześladowaniu chrześcijan w Indiach, moją pierwszą reakcją jest niedowierzanie. Hindusi antychrystianizmu nie wyssali z mlekiem matki. Nie miałbym wątpliwości, gdyby chodziło o zamieszki antymuzułmańskie, mające już w historii Indii bolesne i tragiczne precedensy. Chrześcijanie stanowią jednak w Indiach grupę na tyle nieliczną i dla hindusów niegroźną, że jedyną zrozumiałą reakcją z ich strony może być obojętność, a nawet życzliwe zainteresowanie. Jednak tragiczne wypadki w Orisie rzeczywiście miały i mają miejsce. No cóż, z faktami się nie dyskutuje. Nie wierzę jednak w spontaniczność tych agresywnych wystąpień. Skoro coś przydarza się wbrew logice, oznacza to niechybnie, że stoi za tym motywacja polityczna lub finansowa (albo obie naraz).
Jednak w ocenie przedstawicieli władz Indii, nic złego się nie dzieje - mam tu na myśli słowa ambasadora Indii, przy Unii Europejskiej, który zapewniał o prowadzeniu szeroko zakrojonych działań mających na celu powstrzymanie agresji i pomoc poszkodowanym...
- Ze słów ambasadora Indii jasno wynika, że władze tego państwa, wyrażając się dyplomatycznie, nie włączają problemu akcji antychrześcijańskich do pakietu spraw priorytetowych. Mówiąc prościej - nie są zainteresowane położeniem rychłego kresu zamieszkom. Nie chodzi przecież o "ostrą reakcję organów sprawiedliwości", lecz o zapewnienie bezpieczeństwa konkretnym ludziom. Miałem okazję obserwować policję indyjską w akcji i wiem na pewno, że potrafi być skuteczna (żeby nie powiedzieć - brutalna). Jeśli taka nie jest, to widać brak jej motywacji. Skoro, jak twierdzi ambasador, mamy do czynienia ze "sporadycznymi naruszeniami prawa" w kraju, którego liczba ludności przekroczyła już miliard, to dlaczego tak wielkie państwo nie jest w stanie uporać się wypadkami mającymi charakter incydentów? Chyba że nie są to incydenty, lecz zaplanowana akcja, dyskretnie wspierana przez siły polityczne partycypujące w obecnych rządach w Indiach. Przyjąwszy tę hipotezę, łatwiej zrozumieć dziwną wstrzemięźliwość i pozorowane działania władz. Jak bowiem inaczej nazwać "nakazanie [przez Sąd Najwyższy] władzom lokalnym zapewnienia ochrony", "zawieszenie w pracy policjanta", "dożywianie", "odszkodowania" czy też wizytę ministra stanu w Orisie "w celu zbadania"? Godzina policyjna? Wolne żarty. Nie wiadomo dobrze, czemu miałaby służyć ani jak ją egzekwować w kraju, w którym mnóstwo ludzi mieszka na ulicy. Co prawda "Rząd Centralny zatrudnił ponad 4000 osób dodatkowych w paramilitarnych siłach", obawiam się jednak, że chodzi o 4000 nowych posad urzędniczych.
Nie tylko władze indyjskie lekceważą problem prześladowań, przecież także społeczeństwa międzynarodowe właściwie milczą w tej sprawie...
- Zastanawia reakcja, a raczej brak reakcji państw UE na to, co dzieje się w Indiach. W oczach hindusów, nierozumiejących takich subtelności jak "postchrystianizm", "kryzys w Kościele", "laicyzacja" itp., są to po prostu państwa chrześcijańskie. Dlaczego UE nie wywiera nacisku dyplomatycznego na rząd Indii? Dlaczego rządy państw UE nie wzywają na dywanik ambasadorów tego kraju, nie protestują? Może obecne prześladowanie chrześcijan jest przez państwa UE nie tylko tolerowane, ale też dyskretnie aprobowane? Może tu tkwi tajemnica dziwnej wstrzemięźliwości władz indyjskich? Czy stan Orisa stał się poletkiem doświadczalnym, na którym bada się, jak daleko można się posunąć, jak wiele chrześcijańska opinia publiczna jest w stanie znieść? Czy jest to tylko preludium do tego, co za czas jakiś może przydarzyć się w Europie? Nie widać też jakoś spontanicznych protestów dyżurnych organizacji stających w obronie uciśnionych. To jednak łatwiej pojąć. Chrześcijanie w Orisie nie są w końcu ani wielorybami, które trzeba chronić, ani gejami, którym należą się specjalne prawa. Nie są muzułmanami, więc w odwecie za prześladowania nie wysadzą niczego w powietrze ani nie dzierżą w ręce światowych mediów urabiających opinię publiczną. Mają po prostu pecha.
Dziękuję za rozmowę.
"Nasz Dziennik" 2008-10-21
Autor: wa